niedziela, 24 lutego 2019

Moja Nina, czyli rozkołysane biodra

Najpierw przypominam o spektaklu Tato nie wraca, do którego dopisuję kilka swoich zdań, a potem łapcie notkę o muzodramie "Moja Nina" z piosenkami Niny Simone w wykonaniu Moniki Mariotti. A więc dwa razy teatr WARSawy.


MaGa: Urokliwy wieczór. Lubię takie spektakle. Podane lekko, sugestywnie i mądrze. Nie jestem typem muzycznego fana. Muzyka jest dla mnie dodatkiem do życia. Nie znam się na niej, ale lubię jak mi towarzyszy. Mam swoje ulubione utwory, jak każdy, ale już o wykonawcach wiem niewiele.

R.: Nina Simone, choć w ubiegłym roku znowu było o niej głośno, jej nazwisko wprowadzono do Rock and Roll Hall of Fame, nie jest dziś tak bardzo znana jak kilkadziesiąt lat temu. Jej piosenki i charakterystyczny głos pojawiają się wciąż w różnych filmach na ścieżkach dźwiękowych, ale raczej trudno znaleźć jej nagrania np. w stacjach radiowych. Co by nie mówić, jednak gdy komuś kto ma trochę więcej lat na koncie, puścisz niektóre numery, bez trudu je rozpozna. Nina Simone kojarzona jest z jazzem, ale śpiewała przecież również mieszankę soulu, bluesa, a z wykształcenia była... pianistką. Chciała grać muzykę klasyczną, a potem jej droga wiodła przez podrzędne knajpy i bary, gdzie grała zupełnie inną muzykę i zaczęła śpiewać...


MaGa: Murzyńska pieśniarka… a tu proszę, wyszła na scenę Monika Mariotti i zaczęła swój muzodram (połączenie monodramu z koncertem) i tak sugestywnie zaczęła grać, że po chwili zupełnie nie zwracało się uwagi na kolor skóry artystki. Ubranie, ruchy, gesty, śpiew – to wszystko sugerowało, że oto na scenie Teatru WARSawy stoi czarnoskóra wokalistka, Nina Simone.

R.: To kwestia ciekawego pomysłu na ten monodram - Mariotti nie udaje bohaterki, ona snuje o niej opowieść, jednocześnie pokazując jej kolejne oblicza, etapy w życiu. Bardziej istotne są emocje, a nie sam wygląd i odwzorowanie brzmienia głosu i melodii w 100%. Dziecko, młoda dziewczyna, kobieta zaczynająca karierę, dylematy, porywy serca i rany mu zadane, a wreszcie bycie gwiazdą, zmęczoną i wypaloną, gdy każdy twój gest czy słowo może być podejrzany i skomentowany. I w tym wszystkim bardziej istotne są odsłony życia prywatnego, brak prywatności, uczucia, a nie kolejne nagrody, płyty i koncerty.

MaGa: Pełna zgoda. Ta opowieść o życiu, przeplatana muzyką bardzo mi się podobała. Przybliża postać Niny Simone w sposób nienachalny, to opowieść jakby do przyjaciółki, bez patosu, często humorystyczna, serdeczna. Tak przedstawiana postać od razu staje się nam bliższa, zaczynamy ją lubić, sekundujemy jej walce o prawa dla czarnych, o prawa kobiet.

R.: Ten motyw: jestem czarna i mam takie same prawa jak wy, czemu traktujecie mnie inaczej, powraca tu bardzo często. Już jako dziecko była świadkiem jak przed jej koncertem w kościele przesadza się rodziców do tyłu, a potem nie raz pewnie jeszcze doświadczała tego w swoim życiu: zarabiała pieniądze, ale wciąż towarzyszyły jej mniejsze i większe przykrości z powodu koloru skóry. I choć nie miała w sobie duszy wojowniczki, pod wpływem znajomych stanęła w pierwszym szeregu walki o równość.

MaGa: Chociaż (wstyd się przyznać) nic nie wiedziałam o samej Ninie Simone to jednak w niektórych utworach śpiewanych na scenie odnajdywałam frazy, które znam, które lubię. I muszę powiedzieć, że ten sposób opowieści o życiu Niny bardzo mi pasował. Tekst mówiony podkreślały utwory muzyczne, a widzowie dawali ponieść się iluzji, że oto są na przedstawieniu szkolnym, słuchają muzyki „do kotleta” czy oglądają występy w największych salach koncertowych. A potem, w domu, zaczęłam szukać informacji o niej, wysłuchałam dużej ilości utworów, które wykonywała, a to zasługa tego muzodramu.

R.: Część utworów do oryginalne utwory, a część wydawała się nawet improwizowaną opowieścią o życiu bohaterki, śpiewane po polsku, były jej kontynuacją, odsłaniały kolejne obszary jej wrażliwości, doświadczenie, które ją kształtowały. Toksyczna miłość, wściekłość, żal, czy radość wyśpiewane brzmią zupełnie inaczej niż gdyby ktoś to po prostu opowiadał.

MaGa: Myślę, że Monika Mariotti oddała ducha tamtych czasów, tamtej muzyki. I zrobiła z tego monodramu ciepłą opowieść o dzielnej kobiecie, która swoim śpiewem torowała drogę czarnej społeczności do równych praw z białymi, która była inspiracją dla innych kobiet, nie tylko czarnych.

R.: Przede wszystkim o kobiecie, która przeżyła ciekawe życie, pełne marzeń, smutków, ale i chwil szczęścia. Słabej i silnej zarazem. Bo nawet jeżeli w życiu sobie nie radziła, na scenie stawała się inna, tam mogła przekazać cały swój ból, ale i złość, stając się też ważnym głosem dla innych kobiet.

MaGa: Uważam, że równe brawa należą się muzykom towarzyszącym artystce. Muzyka na żywo jest niezaprzeczalnym atutem tego spektaklu. Grają pięknie na wielu instrumentach, są spontaniczni, razem z Moniką Mariotti tworzą piękną całość. Efekty audiowizualne, dymy, prowadzenie światła – wszystko to stworzyło uroczy spektakl. Jestem na TAK. Szkoda wielka, że to taki spektakl kometa – przyleci, zabłyśnie i zniknie na długo.

R: O tak! Wiadomo, że skupiamy się na niej, jej głosie, dialogach i uwodzeniu publiczności, kolejnych strojach (szkoda tylko, że coś ewidentnie tego wieczoru były mało dopasowane), ale bez zespołu ten wieczór nie byłby takim sam. Dzięki nim te aranżacje mają cudowny klimat, porywają energią, to znów otulają melancholijnie. Wieczór pełen wybornej muzyki, jazzu, soulu, bluesa. Może nie oddający idealnie utworów Niny Simone, ale oddający ducha jej twórczości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz