środa, 27 lutego 2019

Przemytnicy książek z Timbuktu - Charlie English, czyli nie można tego tak zostawić

Pasjonująca, z pewną domieszką sensacji i przygody historia ludzi, którzy ratowali dorobek afrykańskiej cywilizacji przed dżihadystami została już opowiedziana we wcześniej wydanych tytułach, Charlie English jednak wykorzystuje ją, by opowiedzieć nam więcej o samych manuskryptach, które stały w centrum tego zamieszania. To nie tylko próba odtworzenia wydarzeń sprzed kilku lat, pokazanie bohaterstwa tych ludzi, którzy uparli się, że nie pozostawią na pastwę losu skarbów mających setki lat, ale również niezła lekcja na temat historii Afryki. Czarny ląd przez długi czas był dla Europejczyków obszarem kompletnie nieznanym, tajemniczym, budziła masę wyobrażeń, a każda, nawet skromna relacja, jeszcze bardziej rozbudzała wyobraźnię. Rządom chodziło głównie o strefy wpływów, o możliwość handlu i eksploatacji, ale nie brakowało też zapaleńców, dla których liczyła się przede wszystkim wiedza, nowe odkrycia, fascynacja nowymi kulturami. Głos tych, którzy nie tylko zbierali dane, obserwacje, ale i z szacunkiem odnosili się do ludów z jakimi się spotykali, często współcześnie ginął wśród opinii, że chodzi głównie o udowodnienie wyższości Europejczyków i zaspokojenie naszej ciekawości. To jednak właśnie dzięki pierwszym wysłannikom wgłąb Afryki, doceniając ich wkład w pokazanie bogactwa kulturowego tego świata, dziś możemy ze spokojem powiedzieć, że wiele z potocznych przekonań na temat tego kontynentu można włożyć między bajki. Nie da się bowiem zaprzeczyć np. temu, że w pierwszych relacjach można znaleźć już np. informacje o szkołach, uniwersytetach, bibliotekach, tekstach historycznych sięgających w daleką przeszłość, poezji i fascynującej kulturze. "Dzikusi" zadziwiali białych... Może i nie udało się potwierdzić wszystkich mitycznych legend o wielkich skarbach jakie miały znajdować się np. w Timbuktu, ale odkryto bogactwo innego rodzaju.
     

Charlie English relacjonuje kolejne wyprawy w poszukiwaniu mitycznej stolicy wielkiego królestwa, miasta leżącego na ważnych szlakach handlowych, nad rzeką której przebieg próbowano po raz pierwszy nanieść na mapy, a w cytowanych przez niego sprawozdaniach coraz częściej pojawiał się ciekawy wątek: wyjątkowe umiłowanie do tekstów pisanych wśród mieszkańców tej krainy. Do naszych czasów przetrwało ich zadziwiająco wiele, nie tylko jednak w zbiorach zaopiekowanych przez państwo, ale również w prywatnych domach, przekazywane z pokolenia na pokolenie. To właśnie te manuskrypty znalazły się w zagrożeniu, gdy w wyniku walk w Mali, region a wraz z nim również Timbuktu zajęli dżihadyści. Ich rządy to chaos, niszczenie dawnych struktur i jedynie jeden cel: utworzenie państwa, w którym wszyscy będą rygorystycznie przestrzegać Koranu. Nieważne są dotychczasowe tradycje, zwyczaje, również pamiątki przeszłości i zabytki nic nie znaczą. Im bardziej interesuje się nimi świat, np. Unesco, tym bardziej oni chcą je zniszczyć, nie chcąc nic co może podobać się Europie i Ameryce. Każde odstępstwo może być surowo karane, a mimo wartości historycznej i kulturalnej (nawet dla Islamu), przedmioty mogą być niszczone jako okazja do bałwochwalstwa - jedynie Bóg zasługuje na pamięć i uwagę. Skoro niszczone były mauzolea, zbiory biblioteczne były równie mocno zagrożone.

Ci którzy mieli kontakt z manuskryptami znali jednak ich wartość i za wszelką cenę chcieli je ratować. Prosząc gdzie się tylko da o fundusze, organizowali transport z zagrożonego miasta najpierw niewielkich ilości, a potem na całkiem sporą skalę. Przygotowanie i zaangażowanie dziesiątek ludzi, opracowanie tras, metod pakowania, przewozu, kontroli bezpieczeństwa - to wszystko naprawdę przypomina film sensacyjny. A przecież zajęli się tym ludzie, którzy nigdy takimi rzeczami się nie zajmowali, teraz niejednokrotnie ryzykując życie. Niemal całe zbiory w cudowny sposób zostały uratowane, a obecnie podlegają analizie i pracom konserwatorskim. Nikt nawet dokładnie nie wie ile ich jest (szacunki mówią o kilkuset tysiącach), czy wszystkie mają równie wielką wartość. I tu kolejny plus dla autora - nie przyjmuje na wiarę wszystkich relacji, oddaje szacunek dla bohaterstwa ludzi takich jak Abdel Kader Haïdara, ale i wskazuje pewne wątpliwości i pytania pojawiające się przy okazji tej ich słynnej akcji. Jeżeli rosną rachunki, a do końca nie można nawet doprecyzować zakresu prac, ich trwania i końca, są one przecież naturalne i warto by było je wyjaśnić.
Jedyna chyba trudność przy tej wciągającej lekturze, to spora ilość nazwisk, postaci, które się tu przewijają, a które trudno czasem ogarnąć. Toż to reportaż z taką bibliografią, że ze świecą szukać równie starannie opracowanej książki w ostatnich latach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz