czwartek, 22 listopada 2018

Obóz świętych - Jean Raspail, czyli ta obrona jest już przegrana

Trochę zły jestem na siebie. Po lekturze tej książki kotłuje się we mnie tyle refleksji, że powinienem poświęcić naprawdę więcej czasu na ich spisanie. To chyba jedna z ważniejszych lektur w tym roku. Nie było bowiem zbyt wielu tytułów, które by tak wkurzały, a jednocześnie intrygowały. Wybrałem to jako lekturę na DKK, przewidując, że wreszcie będzie o czym dyskutować i się nie myliłem. Temat imigrantów, zagrożeń które jedni wyolbrzymiają, a inni nie chcą ich dostrzegać, jest na tyle aktualny, że nietrudno o emocje. Książka Raspaila nie jest jednak moim zdaniem jedynie profetyczną wizją nadciągającej do Europy katastrofy - pamiętajmy, że pisał to ponad 40 lat temu - oto milion przybyszów wsiada na statki i płynie w poszukiwaniu lepszej przyszłości...
Choć poglądy autora są dość oczywiste, a to co pisze ma być dla nas ostrzeżeniem i otrzeźwieniem, to pytania jakie pojawiają się w trakcie lektury wcale nie idą w jednym kierunku. Dlaczego bowiem Europa, okrzepła w swoim dobrobycie, wygodnicka, miałaby się nie podzielić z tymi, którzy mają mniej? Co jest tak naprawdę niezbędnie nam potrzebne, a co stanowi już nawet nie luksus, a bardziej zachciankę, jest zmarnowaniem funduszy. Mimo to ze zgrozą myślimy o tym, by się dzielić... Nie okazując raz na jakiś czas hojność, ale świadomie z czegoś zrezygnować.


Czy Raspail do tego namawia? Nie. Raczej nabija się z naiwności i głupoty tych, którzy tak robią, twierdząc, że te dary i tak zostaną odrzucone, obdarowani wzgardzą nimi, bo nie chcą jałmużny. Twierdzi, że oni chcą wszystkiego. Czy przyjęcie konsumpcyjnego stylu życia, zajęcie naszych domów, dałoby im szczęście? Pewnie chwilowe, bo też i wcale nie do końca pasuje im nasza kultura, wartości, nie doceniają tego, lepiej się czują w prostych regułach porządkujących życie. A może właśnie mają rację? Co takiego cywilizacja zachodnia ma dziś im do zaproponowania, co byłoby dla nich atrakcyjnym i zrozumiałym fundamentem do budowania porozumienia, jakiejś koegzystencji, a dla nich nowego życia poza ojczyzną? Prawa człowieka? Demokracja?
Śmiechu warte. Dla nich jednostka nie ma aż takiego wielkiego znaczenia jak dla nas, ważniejsze są więzi rodzinne, wspólnotowe, o czym my już zapomnieliśmy. Od kilku dekad powoli wykopywaliśmy sobie grób - odrzucając wiarę, tradycję, szacunek dla starszych, stawiając na indywidualizm, egoistyczną przyjemność, brak zasad jako wzór swobody i ideał... Dokąd nas to zaprowadziło? Jak dziś w konfrontacji z napływem ludzi innych kultur się zachowujemy? Zamkniemy się w domu czekając aż świat się zmieni, zadowalając się własnym "zamkiem", czy może będziemy uparcie krzyczeć: nie wejdziecie, mimo że nasz krzyk jest nie tylko osamotniony, ale i głupi, bo nic nie zmieni.
Raspail już w latach 70, patrząc na Francję pisał: Europa upada, rozmywa się wszelkie wartości, a w obliczu zagrożenia jesteśmy po prostu żałośnie bezradni. Skoro nawet nie potrafimy się zjednoczyć we wspólnej decyzji: przyjąć z otwartymi ramionami, czy jak chcą inni, strzelać do każdego "innego" kto zbliża się do naszych granic, nie potrafimy się porozumieć co do tego co jest dobre a co złe, jest z naszą cywilizacją bardzo źle. Przyjmując, nie potrafimy tego zrobić bez wywyższania się, wciąż nie ma w tym prawdziwego pragnienia równości, a strzelając, natychmiast popadamy w depresję i wyrzuty sumienia. "Najeźdźcy" takich dylematów w "Obozie świętych" nie mają. W tym tłumie, opisywanym naprawdę w dość wkurzający i poniżający sposób, jest wola życia, przetrwania, rozmnażania się, walki, które my dawno utraciliśmy.
Ta książka naprawdę może wkurzać, zniechęcać, jest kijem włożonym w mrowisko. Satyra? Tak, choć raczej nie uśmiechniemy się tu zbyt wiele razy. Bo nawet jeżeli zgadzamy się z diagnozami autora na temat tego kto prowadzi nas ku przepaści, jakimi metodami działają jak ich nazywa "słudzy Bestii", wcale nie jest nam do śmiechu nawet przy największych przerysowaniach na temat lewicy. Po prostu te wszystkie obrazy wydają się zbyt prawdopodobne, realistyczne, by mogły bawić, a my w głowie mamy przecież świadomość, że równie wiele zła jest po stronie tych, którzy mienią się obrońcami tradycji i konserwatystami. Dobrze, że tą drwiną Raspail obdziela wszystkich, choć z pewnością jest dużo bardziej wyrozumiały i życzliwy dla tych, którzy są "po jego stronie barykady".

To nie jest lektura łatwa, miła, ale na pewno jest ważna. Może warto ją przeczytać choćby dlatego, by zrozumieć rodzącą się w tak wielu ludziach niechęć i uprzedzenia wobec tych, którzy płyną do Europy, widząc w niej jakąś nadzieję dla siebie. Ich strach, poczucie bezradności, wściekłość... Bo o tym przede wszystkim moim zdaniem jest "Obóz świętych". Nie o zagrożeniu, które nadciąga. Raczej o tym jak jesteśmy pełni lęku, a zarazem pozbawieni woli, by stanąć wobec niego twarzą w twarz i coś zrobić, by ono nie było tak straszne. Wszystkie nasze dyskusje wokół integracji, problemów, wyzwań, pomysłów na to jak... mogą pomóc nam zmienić perspektywę: w całej tej masie "szarańczy" i niszczycieli, jak to niektórzy sobie wyobrażają, dojrzeć konkretnych ludzi. Może wtedy nauczymy się miłości bliźniego, a nie jedynie wybranego i nam pasującego. A co jeżeli jak pisze Raspail: nasza naiwność zostanie ukarana, a my zostaniemy skrzywdzeni... Na dziś bliska mi jest odpowiedź: tak po prostu trzeba. Tak właśnie wyglądać powinno chrześcijaństwo.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz