niedziela, 28 października 2018

Kraków po raz kolejny, czyli czego nie mogło zabraknąć, co nowego, a za czym tęsknię

Skąd milczenie na blogu (i po raz kolejny obawa czy znajdę czas na tyle notek ile dni w miesiącu). Ano już po raz chyba trzeci ze starszą córką przeżywamy radość z buszowania na Targach Książki w Krakowie. Intensywnie bardzo, ale nie tylko w halach targowych (choć jesteśmy codziennie), bo i troszkę miasta jak zwykle próbujemy zakosztować.
Książki towarzyszą nam jednak nawet podczas zwiedzania. A oprócz nich jeszcze jedna rzecz będzie tym razem znakiem przewodnim. Jaka? A o tym za czas jakiś.
Ta notka będzie więc krótką relacją. Będzie? Ano tak, bo wstaję za 5 godzin i pora już naprawdę spać, zwłaszcza, że dzień był intensywny. Zajrzyjcie więc tu za dni parę? Nie zapomnicie?


Zgodnie z obietnicą choć parę zdań relacji i do 10 listopada (kolejny wyjazd, tym razem służbowy do grodu Kraka) próbuję robić porządki na blogu. Może do końca roku uda się zaktualizować spisy notek? W końcu to już ponad 2800 wpisów.
Podróżniczych niewiele. Więcej fotek wrzucam na FB, robię sobie tam albumy, wspominam, ale wędrowanie przez miasta dla mnie to przede wszystkim chwytanie ulotnych wrażeń, a nie próby zapamiętania wszystkich przydanych do notki nazw, dat, nazwisk i detali. Do Krakowa przyjeżdżam po kilka razy do roku, zwykle coś staram się zobaczyć nowego, a tym razem padło na Tyniec.
Piękne miejsce, choć chyba największe wrażenie robi z drugiego brzegu Wisły, do tego jednak trzeba mieć autko, a nie jeździć komunikacją, patrząc wciąż na zegarek, bo przecież autobusy raz na godzinę.
A my przecież celowaliśmy w Targi Książki i tym razem aż na trzy dni (zwykle jeden cały był na zwiedzanie). Magda jednak już w piątek chciała się tam pojawić na warsztatach pod hasłem We need YA. I w sumie dobrze, bo dzięki temu mogłem połazić po stoiskach w bardzo luźnej atmosferze - bez porównania z tymi tłumami z soboty i niedzieli.
Skompletowałem sobie więc braki z Dowodów na istnienie (mam chyba co do jednego tytułu wszystko co wydali), obejrzałem prawie połowę stoisk, a wieczór już mieliśmy zaplanowany.

Rok temu odkryliśmy Hexa, czyli klub (trochę dla wtajemniczonych) dla planszówkowych maniaków i tam postanowiliśmy spędzić wieczór. Strasznie podoba nam się atmosfera tego miejsca, wyluzowana, pełna życzliwości. A drinki też mają niezłe. Po kiełbasce z Nyski idealne uzupełnienie wieczoru. Uczyłem Magdę grać w Azula, którego pokochałem od pierwszej partii i skubana mnie ograła już w pierwszej grze. Ale hitem okazał się Escape Room. Wydane przez FoxGames trzy niewielkie gierki kupiłem od razu, a teraz przyszedł czas na ich rozpracowywanie. Za niecałe 40 zł spodziewałem się raczej czegoś mało skomplikowanego, a tymczasem nad pierwszym tytułem spędziliśmy chyba godzinę. Ależ to jest fajne! Część zagadek na spostrzegawczość i logiczne myślenie, ale ważne jest też porozumiewanie się, żeby nie podejmować decyzji zbyt pochopnie. Za nami "Podróż w czasie", ale jeszcze dwie przed nami. Chyba będzie osobna notka.

Potem już tylko powrót na piechotkę do hotelu, bo jak na złość tramwaje nocne obsługują jedynie część tras.



A potem wyprawa do opactwa w Tyńcu. Sprawdziłem sobie godziny, detale, a na miejscu i tak czekała nas niespodzianka, bo okazało się, że oprowadzanie dopiero od ilości 4 osób, a nas przecież tylko 2. Na szczęście brat Roman okazał serce i w ekspresowym tempie opowiedział nam i pokazał to co najważniejsze. Wciąż widać różne remonty i bardziej czuje się ducha tego miejsca nie tyle z murów co właśnie od jego mieszkańców. Modlitwa i praca. Bez fajerwerków, z pokorą i spokojem.












Oprócz oglądania różnych miejsc w ich obecnym stanie i fotek jak to wyglądało np. po wojnie, udało się zobaczyć jeszcze świetną wystawę na temat piśmiennictwa i wkładu w niego zakonu Benedyktynów. Niby niewiele eksponatów, ale jak fajnie wszystko pomyślane! Nie dziwcie się, że dla człowieka, który książki kocha to właśnie tam było miejsce do robienia najdłuższych sesji zdjęciowych (tylko telefon okazał się marny w tym świetle). Księgi, farby, pióra i przykłady prac mnichów sąsiadują z klimatycznymi dekoracjami i dobrze dobranymi cytatami na ścianach.
A ze sklepiku wynieśliśmy m. in. Kajmak i konfitury niewiernych :) Z cytryn.

Pogoda dopisywała, więc się nie spieszyliśmy i na Targach wylądowaliśmy dopiero około 16. Tłumy już wychodziły, a w środku wciąż ciasno. To ja nie wiem jak to wyglądało wcześniej. Mimo poszerzenia alejek i organizowania wielu spotkań poza główną halą i tak było ciasno. Ostatecznie drugi dzień targowy skończył się wynikiem 8:8, czyli mieliśmy co dźwigać. Ale w autografach wygrywałem ja 3:2. Magda wyrównała dopiero w niedzielę, ale jednocześnie ponieważ zdobyła autograf autorki z zagranicy, można powiedzieć, że wygrała. W książkach na pewno, ale o tym za chwilę.
Wieczór znów pod znakiem Escape Room, tym razem w realu. Szukałem przez forum na FB w pytaniach o najbardziej klimatyczne pokoje w Krakowie i rzeczywiście nasz wybór okazał się strzałem w 10. Doktor Dżumy to jedno niewielkie pomieszczenie, ale ileż zaskoczeń. Wszystko w stylu steampunk, cała masa dziwnych mechanizmów i chyba tylko jedna kłódka. Nie było łatwo wyjść, w ostatnich sekundach chyba się udało. I ponieważ pogoda się totalnie popsuła sił starczyło jedynie na krótki spacer na rynek i czekoladę na gorąco u Wedla. Tego nie mogło zabraknąć. Tęsknię za długimi wieczorami, bo wtedy można gdzieś usiąść, nie przejmować się tym, że ktoś zamyka knajpę i cię wygania. Nogi oczywiście bolą jak cholera, ja jednak te wędrówki uwielbiam.

Niedziela znów na Targach, ale dość specyficznie bo Magda sobie bryknęła na spotkanie z Victorią Aveyard, a mnie zostawiła w kolejce na wymiankę książek. Od dawna polujemy na akcje Lubimy Czytać na targach, bo mają świetne nowości, tyle że warto stać na początku. Więc miałem 4 godziny w kolejce. Po to by uszczęśliwić córkę, która mając w rękach kolejne 10 książek dla siebie pewnie jeszcze by tam chętnie została. A musieliśmy biec na pociąg...
Cóż. Trzy dni. Ponad 300 zł wydanych na książki, pewnie ponad 700 na inne rzeczy, ale różnych wspomnień i wrażeń nie kupi się nawet płacąc kartą, prawda? No i ten Kraków. Ile razy tam jestem, nawet w niepogodę i tak znajdę coś co poprawi mi humor. Szkoda, że tym razem bez wypadu do teatru, ale w najbliższych tygodniach jeszcze dwa wyjazdy służbowe, więc może wtedy?

3 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. bardzo dziękuję! choćby zaglądała tu tylko jedna osoba, będzie sens pisać

      Usuń
  2. Bardzo ciekawa i rzetelnie przygotowana relacja. Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń