wtorek, 25 września 2018

Mock. Pojedynek - Marek Krajewski, czyli ryzykujesz wiele przyjacielu

Eberhard Mock najpierw został przez Marka Krajewskiego porzucony, ale potem nagle okazało się, że nie trzeba na siłę ciągnąć przygód bohatera i męczyć coraz starszego pana. W jego życiorysie przecież jeszcze nie wszystkie luki zostały wypełnione, dostaliśmy więc serię prequeli, odpowiadających na nasze różne pytania, a jednocześnie za każdym razem zapewniających nam pasjonującą lekturę.
W przypadku "Pojedynku" cofamy się najdalej, bo aż do czasów studenckich Ebiego. Wszyscy pamiętamy, że ten syn ubogiego szewca wcale nie marzył o pracy w policji, studiował filologię klasyczną, miał zostać nauczycielem, może z czasem dostać etat na jakiejś uczelni. Co więc takiego zadziało się w jego życiu, że mimo umiłowania łaciny i greki, poszedł w zupełnie innym kierunku, czemu jego serce stało się tak cyniczne i mroczne? Odpowiedzi musimy szukać na te pytania właśnie w "Pojedynku". To świetne uzupełnienie cyklu dla tych, którzy już go znają, ale może być też wejściem w świat zbrodni, okrucieństwa i przemocy. Wejściem w miarę łagodnym, bo młody bohater sam nie jest jeszcze skażony tak bardzo rozpustą i upadkiem, a i środowisko nie przeraża nas aż tak bardzo jak to bywa w kolejnych tomach. Przez lata będzie stykał się z takimi potwornościami, że przestanie być tak wielkim idealistą, sam nie raz stanie się gotowy do zbrodni w imię wyższych racji. A tu - uniwersytet, intrygi między wykładowcami i studenckimi korporacjami i choć samego Wrocławia i jego klimatu jest sporo, to jest on trochę inny niż dotąd. Nawet obskurne knajpki i wynajmowany pokoik w nie za ciekawej okolicy nie wywołują w nas jakichś odruchów obrzydzenia.


To powieść po części kryminalna, a po części historyczna, bo też różne sytuacje jakie Krajewski pozbierał, tło dla intrygi w jaką wciągnięty został młody student, to rzeczy pozbierane z różnych źródeł, pokazanie atmosfery życia pewnych środowisk w latach 20 ubiegłego wieku. Pojedynki, które mimo oficjalnych zakazów są dość powszechną praktyką, podziały środowiskowe i narodowościowe na uczelni, zdobywające popularność teorie na temat eugeniki i czystości rasowej, to tematy, które będą tu dominować, a cała fabuła będzie osnuta właśnie na ich kanwie. Pierwsze śledztwo, które Mock podejmie na prośbę jednego z wykładowców najpierw da mu sporą ilość frajdy, zdobędzie nauczyciela, który wyciśnie z niego siódme poty i nauczy technik walki, ale potem cała ta historia zmieni jego los, zniszczy potencjalną karierę. Wyjdzie z tego może i silniejszy fizycznie, psychicznie jednak złamany i zgorzkniały. Jego upór, poczucie honoru, będą musiały mu zastąpić laury i fanfary.
Pełen kompleksów, pogardzany i lekceważony stanie się czarnym koniem dziwnej rozgrywki, w jaką go wplątano.
Wszystkiego się musi uczyć, nie ma jeszcze tej intuicji, już można wyczuć w nim jednak tę determinację, by sprawy które mu powierzono doprowadzać do końca. Oto jak rodził się prawdziwy Mock. 

Jak zwykle barwnie i ciekawie literacko, z dobrym pomysłem na otwarcie i zamknięcie powieści, ale to już u Krajewskiego nie dziwi. Ciekawe tylko co w sytuacji gdy cofnęliśmy się nawet nie tylko do początków kariery w policji, ale nawet wcześniej, jaki też kolejny ruch wykona autor. Bo mrocznych spraw do rozwikłania i trudnych moralnych decyzji pewnie nie zabraknie, tylko jak utrzymać czytelnika w ciekawości, wciąż odkrywając jakieś nowe informacje o bohaterze. Przecież nie może zamienić się to w jakiś tasiemiec... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz