środa, 6 czerwca 2018

Gliny z innej gliny - Marcin Wroński, czyli żal się rozstawać

Dziś oficjalna premiera najnowszej książki Marcina Wrońskiego, jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie niedługo biegnę na spotkanie z autorem w Worku Kości, ale już mogę napisać choć parę zdań na temat zakończenia serii z komisarzem Maciejewskim. Jest zacnie! Tym bardziej trochę żal, że to już koniec, ale trzeba zrozumieć autora, że potrzebuje jakiejś odmiany. Może kiedyś da się namówić na powrót? Zwłaszcza, że patrząc na zawartość opowiadań, jakie znalazły się w zbiorze, potencjał jeszcze jest - nie tylko w sprawach przedwojennych, ale i w tych prowadzonych już mniej formalnie po wojnie, we współpracy z synem, który służy w MO. 
Przez jedenaście lat ukazało się dziewięć powieści z komisarzem Maciejewskim i na finał dostajemy zbiór krótszych form, nie tylko samego Wrońskiego, ale i kilku zaprzyjaźnionych autorów: Andrzeja Pilipiuka, Ryszarda Ćwirleja i Roberta Ostaszewskiego. I powiem Wam, że czyta się je równie dobrze, jak i poprzednie książki cyklu. Wracamy do Lublina i w różnych odsłonach (lata 20, 30, 50, a nawet 80), znowu włóczymy się po różnych mało reprezentacyjnych miejscach miasta, ale dzięki temu poznajemy trochę jego koloryt, atmosferę w jakiej się żyło. Ach i jest jeszcze sprawa wyjazdowa, bo Ćwirlej zabiera nas do Poznania.

Generalnie mam wrażenie, że pozostali autorzy nieźle odnaleźli się w szkicowaniu spraw do rozwiązania dla komisarza Maciejewskiego - robią to trochę po swojemu (może z większą dawką humoru w przypadku Pilipiuka i Ćwirleja, z bardziej rozwiniętymi postaciami kobiecymi u Ostaszewskiego), ale udaje im się uchwycić jego osobowość, trochę porywczą naturę, upodobania (wypić, zapalić nigdy nie odmówi) i metody śledcze. Najlepiej jednak i tak moim zdaniem wypadają z całego zbiorku teksty Wrońskiego. On po prostu zna już Zygę na wskroś, w świetny sposób potrafi wplatać do intrygi kryminalnej nie tylko miejsca, ich klimat, ale i prawdziwe zdarzenia, jakoś odnosić się do atmosfery jaka panowała w określonym czasie w Lublinie i w kraju. Przedwojenny Lublin, najtańsze spelunki, burdele, kamienice i uliczki, gdzie po zmroku przyjezdny może nie wyjść cały,
półświatek z własnymi zasadami, ploteczki, miejskie ballady i legendy, które żyły własnym życiem - oto ten cały koloryt, który Pan Marcin potrafi tak cudownie odmalowywać. A potem? Robi się szaro i ponuro. Bohater przeżywa trudne chwile, ale nie tylko on - wielu mieszkańców nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. A miasto, które kiedyś było w centrum kraju, choć trochę zapomniane przez władze, po wojnie nie tylko straciło swój klimat, wielokulturowość, ale stało się jeszcze bardziej skazane na prowincjonalność. 
W "Glinach z innej gliny" znajdzie się przy okazji trochę miejsca na nastroje społeczne w stanie wojennym, czy antysemicką hucpę jaką próbowali rozgrywać komuniści. Co i rusz można odnaleźć też jakieś odniesienia do ruchów kadrowych, różnych decyzji przełożonych, wielkiej polityki. Nie raz zabrzmi również chichot historii, który w górę wynosi nie zawsze tych, którzy na to zasługują, ale po prostu bardziej cwanych, zakłamanych, bez zasad. Maciejewski, który za swoją służbę w przedwojennej policji oraz zaangażowanie w AK, po wojnie nie może liczyć na łaskawość władzy, chce po prostu mieć święty spokój, nawet jeżeli ma być jedynie cieciem na budowie. Wciąż jednak są sprawy, wobec których nie może pozostać obojętny. I choć uwielbiam  przedwojenne, barwne śledztwa komisarza, chyba tym razem najbardziej polubiłem opowiadania bardzie współczesne. Czarcią łapę, czyli "Gliny z innej gliny" co prawda znałem wcześniej, ale "Trzej przyjaciele z budowy" i "Kryptonim Fatum", są po prostu wyśmienite, nawet jeżeli w tym drugim ojciec jest już obecny jedynie duchem, a całą sprawę rozwiązuje syn Olek. W sumie mimo, że ma inny mundur, jest podobny do ojca, potrafi być równie uparty, działać po swojemu, nawet jeżeli potem zbiera za to cięgi.
Żal się rozstawać z Maciejewskim, ale te 10 tomików to rzeczy, do których być może będę sobie wracał. Poza Krajewskim, to właśnie dzięki Wrońskiemu pokochałem kryminały retro, a Lublin okazał się wcale nie mniej interesujący niż Wrocław. 


5 komentarzy:

  1. Kryminał retro - dobre określenie. Aż sam nabrałem ochoty na przeczytanie tej książki. Pozdrawiam nocną porą !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj mamy w tym gatunku już kilku bardzo dobrych pisarzy

      Usuń
  2. Trzeba przyznać, że autorzy nieźle odnaleźli się w rysowaniu fabuł, choć jednak ukłony za kreację komisarza Maciejewskiego należą się oczywiście Marcinowi Wrońskiemu. Świetna seria, którą wręcz należy poznać w całości. I pozostaje nam liczyć na choćby mini kontynuację w bliższej lub dalszej przyszłości. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oby... Może jak w przypadku Mocka pożegnanie nie jest ostateczne

      Usuń
  3. Ostatnio pochłonęłam "lżejszego" Podejrzanego (super!), teraz może czas na to :)

    OdpowiedzUsuń