środa, 10 stycznia 2018

Pan Mercedes, czyli może i schematyczne, ale i tak się podoba

Już ponad 3 lata minęły od przeczytania książki Stephena Kinga i wtedy "Pan Mercedes" mnie jakoś nie powalił, nawet w tytule notki napisałem: król jest nagi. Książka była przeciętna i tym bardziej zaskoczony byłem, że tak szybko ktoś pokusił się o ekranizację.
Ale wiecie co? W tej odsłonie (mimo, że jak się okazuje sporo pamiętałem, więc zaskoczeń nie było), jest lepiej! Spora w tym zasługa grającego główną rolę Brendana Gleesona, ale całość po prostu ma fajny, niespieszny klimat. Skupieni jesteśmy głównie na obsesji z jaką emerytowany gliniarz powraca do sprawy tzw. klowna mordercy, który wjechał rozpędzonym autem w tłum ludzi czekających przed giełdą pracy. To jedno z tych śledztw, które dręczą brakiem rozwiązania i teraz, najmniejszy trop, natychmiast budzi do życia psa, który wydawało się, że poszedł już w odstawkę.

mercedes2
 Bill Hodges paradoksalnie zamiast przestraszyć się, załamać, że nieuchwytny morderca powrócił, a on jest bezradny, nabrał wigoru i sił. Dotąd leniwie spędzał dni, głównie jedząc i pijąc, a że żył samotnie coraz bardziej się zaniedbywał. Teraz wyciąga garnitur z szafy i choć jest kompletnie bezradny wobec nowych technologii, przy pomocy młodszych od siebie znajomych, wchodzi do gry.
Emeryt nie jest wolny od wad, jest mrukiem, szorstkim w obyciu, nawet nie jest bardzo błyskotliwy. Ale jest uparty. I cholera, naprawdę się go lubi.
Ponieważ równolegle (w powieści było podobnie) śledzimy poczynania sprawcy, więc wszystko jest jasne i czekamy tylko na starcie między nimi, spokojnie można było trochę rozwinąć psychologię oby postaci. Może i to schematyczne (traumy, relacja z matką, freak komputerowy), mało odkrywcze, a mimo wszystko ogląda się to z dużą frajdą. Nie chodzi o to kto zabił, ale o to czy go złapią, zanim znów to zrobi (i aż dziwne, że tyle czasu miał przerwy).

Znalazło się trochę miejsca na humor, jakieś wątki uczuciowe, samo śledztwo może i nie galopuje z wielką prędkością, bo też i nie o to w tej historii chodzi. Kinga (i twórców serialu) zainteresował sam pomysł przywrócenia do życia i do pracy, typa który się rozpił, samotnika na progu zawału i śmierci we własnym fotelu z pilotem w ręku. Nagle odkrywa on, że wcale nie jest spisany na straty, a to że nikt mu z początku nie wierzy, jeszcze bardziej go mobilizuje.

3 komentarze:

  1. Czyli tym razem film bardziej porywający niż książka....nie piszę, że lepszy, bo nie robię tego typu porównań...chyba, że w odwrotna stronę.
    Miło widzieć znów ten szablon....
    Oglądałam trzy ekranizacje jego książek, ale nie czytałam żadnej....mam przeczytać "Dolores". Film dla mnie był świetny.

    OdpowiedzUsuń
  2. niektóre ekranizacje moim zdaniem bardzo dobre - Misery, Lśnienie, mam sentyment do Carrie starego, generalnie mam wrażenie, że w jego książkach sporo jest ciekawych rzeczy do wyciągnięcia, psychologii, a nie tylko samej akcji

    OdpowiedzUsuń