czwartek, 23 listopada 2017

Alicja po drugiej stronie lustra - Teatr Papahema, czyli zabawa, ale trochę bardziej wymagająca

Teatr Papahema zachwycił mnie w Calineczce dla dorosłych 
gdzie młody zespół połączył swoje siły ze "starymi" wyjadaczami, czyli Teatrem Montownia, tworząc iście wybuchową mieszankę. Teraz wreszcie mogłem zobaczyć ich w spektaklu autorskim i od razu zgłaszam chęć, by jeszcze ich spotkać na swojej drodze. Aż żal, że w Warszawie robią przedstawienia jedynie gościnnie (bo chciałoby się zobaczyć w ich wersji opowieść o Marii Skłodowskiej Curie nad którą teraz pracują). 
Grupa absolwentów kierunku aktorskiego na Wydziale Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej w Białymstoku (Paweł Rutkowski, Helena Radzikowska, Paulina Moś, Mateusz Trzmiel) tworzy przedstawienia, które są bardzo ciekawym połączeniem różnych pomysłów. Lalki, scenografia, ruch, stroje, tu wszystko może stać się elementem opowieści, która może być interesująca i czytelna zarówno dla starszych jak i dla młodszych.
W przypadku wystawianej na deskach Teatru Polonia "Alicji po drugiej stronie lustra" mam wrażenie, że pewną trudnością w odbiorze przez tych najmłodszych widzów (choć im spektakl jest dedykowany) jest sam tekst i jego dość abstrakcyjna fabuła, ale warto docenić tę próbę i potraktowanie tej grupy odbiorców poważnie, nie po macoszemu.

Można przecież pewnie by pójść na łatwiznę, zaproponować jakieś dowcipne stroje i charakteryzację, wprowadzić na scenę dużo ruchu, gadżetów, najprostszy humor. Ale to nie ta ekipa. Ich propozycja to zabawa, ale trochę bardziej wymagająca.
Przedstawienie w reżyserii Przemysława Jaszczaka łączy elementy z obu części książek o przygodach Alicji w Krainie Czarów, w sposób, który wydaje się spójny, ale zarazem dość abstrakcyjny. Chodzi nie tylko o samą kreację świata, sposób jego pokazania, zwariowanych bohaterów, ale i o świat emocji: bohaterka to cieszy się z przeżywanych perypetii, to znów płacze, że chce wracać do domu, traci swoją pewność siebie, wydaje się zagubiona. Czy te dylematy na temat własnej tożsamości, wizerunku, aby na pewno będą czytelne? W dodatku wszystko dzieje się dość szybko, więc dla maluchów może być wcale niełatwe w odbiorze. To co jednak być może zbyt złożone dla maluchów (a może ja ich nie doceniam?), docenią na pewno dorośli. Na scenie przewija się spora ilość postaci (brawa dla czwórki aktorów!), wyprawa w poszukiwaniu swojego odbicia, która staje się raczej serią zadań w drodze do zdobycia tytułu królowej, z każdą odsłoną zaskakuje różnorodnością rozwiązań i wykorzystywanych pomysłów (moje ulubione to oczywiście Kot i pokazanie w widoczny sposób zmiany wzrostu), a i koncepcja całości wydaje się bardzo ciekawa.



W dość prostej scenografii, dzieje się naprawdę bardzo wiele i to właśnie energię zapamiętam chyba najbardziej. Nie wymuszoną, czy udawaną, ale przemyślaną w każdym detalu - nawet gdy tempo akcji trochę spada, pojawiają się piosenki, które wcale nie wydają się infantylne (nie mogliśmy się zdecydować czy bardziej nam to przypominało twórczość solową Kasi Nosowskiej, czy Moniki Brodki). A za tempo przedstawienie i zmiany strojów po prostu duże brawa! Za pomysły scenograficzne również brawa dla Mateusza Mirowskiego!
To było naprawdę ciekawe doświadczenie: pojawić się na takim spektaklu nie jako rodzic, który musi pilnować dziecka, żeby nie kopało w fotel przed nim (pozdrawiam dziewczynkę siedzącą za mną), tłumaczyć na bieżąco i sprawdzać reakcji. Po prostu na tę godzinę sam mogłem spróbować stać się dzieckiem i cieszyć się tym co oglądam na scenie. 

Teatr Papahema stworzył spektakl bardzo oryginalny, plastyczny, może i trochę wymagający dla młodszego widza, ale bardzo interesujący dla starszych. Nie mają własnej sceny, wielkich dotacji, sami uzbierali kasę na przygotowanie spektaklu (zerknijcie jak), więc warto teraz szukać okazji, by zobaczyć, że robią fajne rzeczy i pokazać, że ludzie to doceniają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz