poniedziałek, 20 listopada 2017

Listy do M 3, czyli czekamy na spełnienie marzeń

To już jakaś tradycja w naszej kinematografii, że w okolicach Świąt Bożego Narodzenia, pojawia się film, który z założenia ma chwytać za serce, bawić i powodować odrobinę cieplejsze uczucia do bliźnich. Robią tak za granicą, to czemu nasi producenci mają tego nie wykorzystać? Do roli pewniaka w ostatnim okresie czasu wyrosły nam kolejne odsłony "Listów do M". O ile jednak pierwsze odsłona była zabawna, zakręcona i przypominała świetne produkcje tego typu (choćby "To tylko Miłość"), o tyle kolejne odsłony mam wrażenie, że idą w stronę romantyczno-wzruszającą, a coraz mniej w tym komedii. Jednak widzowie nie narzekają, wychodzą z kin i już bardziej pozytywnie nastawieni są do tego, iż już w listopadzie wciska im się marketingowo do głów szykowanie się do Świąt... Czemu nie odłożono tej premiery o kilka tygodni to nie wiem... Albo i wiem. Bo teraz trochę posucha, a w grudniu trzeb aby dzielić się zyskami z dystrybutorem Gwiezdnych Wojen.

Z  pierwotnej obsady i wątków, które nam towarzyszą od początku niewiele już zostało, ale na szczęście niektóre z nowych wcale nie są złe. O ile dylemat: przaśnie i romantycznie z weterynarzem, czy też na bogato i z klasą jest dość nudnawy, to para policjantów (Borys Szyc i Zbigniew Zamachowski), z których jeden jest zakochany w prezenterce radiowej (Magdalena Różczka), wypada całkiem zabawnie. Mel (Tomasz Karolak) ze swoim synem (Mateusz Winek) będzie szukał dziadka (czyli swojego ojca - przecież wiemy, że jest jaki jest, bo nie miał dobrych wzorców), starzy znajomi, czyli Agnieszka Dygant i Piotr Adamczyk (chyba najbardziej komediowy wątek) będą przeżywali fakt iż zostali już dziadkami, a Wojciech Malajkat będzie wzdychał za żoną i trzymał na dystans całe otoczenie. Wątków nie jest jakoś bardzo dużo, zgrabnie się przeplatają, więc pod tym względem "trójka" wydaje się lepsza od poprzedniczki.
Dominuje nastrój rzewny, sentymentalny, z naciskiem na to iż Boże Narodzenie to czas wybaczenia, serdeczności, rozpoczynania jakiegoś nowego etapu. Obsypmy to jeszcze masą sztucznego śniegu, dodajmy ładne motywy muzyczne (sponsorem jest zarówno stacja radiowa jak i pewna telewizja, aż dziw, że jeszcze nie pokazują tam sami siebie) i okraśmy mieszanką zakupową w tle (galerie handlowe, ładne straganiki na mieście, wystroje wnętrz, ciuchy bohaterów, do tego jakiś ckliwy motyw np. przygarnięcie pieska ze schroniska jako prezent pod choinkę)... Czy jestem złośliwy? Może troszkę, ale przyznajcie sami, że gdy rozłożymy to na czynniki pierwsze, widać jak bardzo jesteśmy manipulowani - Wigilia ma nam się kojarzyć w dość określony sposób. Mimo wszystko, pewnie jak większość widzów na sali kinowej, bawiłem się całkiem nieźle, może więc po prostu potrzebne są takie dość proste produkcje, uderzające do serducha, a nie zmuszające do długich analiz.
Jedno muszę przyznać: twórcy mają u mnie też dużego plusa za zaproszenie do udziału postacie takiego formatu jak Kowalewski, Celińska, Śleszyńska, Lamża, czy Grabowski (choć ten ostatni i tak gra sporo). Nie zapominajmy o tym, że istnieje liczne grono świetnych aktorów, oprócz tej gromadki, która każdego dnia zapełnia seriale i programy rozrywkowe.
No to jak jest z tymi "Listami..."? Wybierając taki seans, musimy po prostu być przygotowani, że musi być słodko, trochę pomarzymy i przez chwilę uwierzymy w cuda, że też będziemy tacy szczęśliwi, dobrzy dla innych, kochani itp. A jak ktoś nie lubi słodzenia, to może poszukać w kinach również prób odsłonięcia tego sreberka z cukierka, pokazania ile w tym hipokryzji... W końcu każdy sam decyduje, która wizję Świąt wybiera - bo można iść również na "Cichą noc" (ja się wybieram). 

4 komentarze:

  1. Chętnie obejrzę- pomimo niechęci wobec cukierkowych produkcji ;P Raz na rok mogę być banalna ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybieram się na oba filmy :) :)

    OdpowiedzUsuń