piątek, 18 listopada 2016

Hotel Westminster, czyli zajmijmy się upadkiem moralnym

Dziś dzięki Włodkowi robię pierwsze plany teatralne na grudzień, do opisania mam jeszcze dwa zaległe spektakle, oddajmy więc po raz kolejny miejsce na notatniku dla teatru. Tym razem teatru Komedia. Ku zdziwieniu zapraszającego mnie na ten spektakl, byłem w tym miejscu pierwszy raz, choć przecież moja żona lubuje się w farsach. Widzę, że będę musiał brać pod lupę repertuar kolejnego miejsca.
Sporo znanych twarzy na scenie, dbałość o scenografię i detale, niezły tekst - to wszystko sprawia, że publika może czuć się usatysfakcjonowana. A ja mimo wszystko pomarudzę. Może dlatego, że wiele z tych rzeczy wydaje mi się trochę zbyt płaskich, zbyt prostackich (słabo moim zdaniem wypadają wstawki muzyczne i np. gagi związane z przewracaniem się na scenie), a część zespołu zdaje się, że uważa, iż nie muszą się starać, bo wystarczy się przebrać/lub rozebrać i tak będą im klaskać. Szkoda, bo wtedy starania innych aktorów mogą nie wystarczyć, aby uratować spektakl i sprawić by widz z przekonaniem bił brawo, wcześniej świetnie się ubawiwszy.
Tekst sztuki Reya Cooney'a (m.in. Mayday) ma potencjał i może warto by nawet przenieść go wprost do naszych realiów, ale być może prawa autorskie na to nie pozwalają lub też ktoś bał się zbytniej dosłowności.


Mamy tu bowiem do czynienia z komedią nie tylko pełną miłosnych umizgów, pomyłek i komplikacji, ale i mocno piętnującą hipokryzję polityków, którzy rozprawiają o moralności, a sami mają sporo za uszami. Wytworny hotel nie jedno już widział, ale takiego szaleństwa jeszcze chyba nie. Poseł ze swoją kochanką, żona z sekretarzem, sekretarz z posłem, kochanka z mężem, mąż z sekretarzem, pokojówka z... I tak dalej, i tak dalej. Niby tylko dwa pokoje, ale ile kombinacji.



Jerzy Bończak reżyseruje, lecz dla siebie wziął jedynie mniejszą rólkę zabawnego kelnera. Kto najlepszy? Chyba Magdalena Wójcik w roli zdradzanej żony, która też pragnie poczuć się kochana i Andrzej Deskur, czyli sekretarz, tak wplątany w intrygi swojego szefa, że będzie to dla niego sądny dzień. Im dalej, tym zabawniej, choć przyznam się, że spodziewałem się czegoś co będzie trzymać naszą uwagę (i przeponę w gotowości) cały czas, a tu zdarzały się słabsze momenty. Może to kwestia nierównego zaangażowania w role poszczególnych aktorów, biłem brawa głównie dla tych, którzy czują ten tekst i autentycznie się nim bawią, a nie jedynie odklepują to co mają im ktoś napisał w scenariuszu. Farsa wbrew pozorom wcale nie jest czymś łatwiejszym do grania.
Teatru Komedia bynajmniej w swoim rankingu nie przekreślam, pewnie dam im jeszcze niedługo kolejną szansę. 

1 komentarz: