środa, 23 listopada 2016

Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia - Witold Szabłowski, czyli zło i dobro może tkwić w każdym

Konkurs książkowy trwa (patrz zakładka na górze), a ja ogarniam powoli różne tytuły przeczytane w ostatnich tygodniach. Sporo tego. A wśród nich pozycja, która kilka dni temu zdobyła nagrodę im. Teresy Torańskiej jako najlepsza książka roku 2016 w dziedzinie literatury faktu. Rzecz absolutnie warta, a nawet koniecznie do przeczytania. Tyle w ostatnich miesiącach napisano już o wydarzeniach na Wołyniu - film Smarzowskiego (pisałem tu: Wołyń) na nowo rozpalił emocje.

Pojawiały się gdzieś opinie, że Szabłowski rzuca zupełnie nowe światło na te wydarzenia. Nie wiem czy to nie za duże słowa, czy będą dobrze zrozumiane. On po prostu pozwala nam spojrzeć na to wszystko trochę inaczej: nie jedynie poprzez podziały narodowościowe, liczbę ofiar i krzywd, przypominanie okrucieństwa tych mordów... Nie odkrywa rzeczy nieznanych, ale je przypomina. Podobnie jak wielu przed nim wysłuchuje wspomnień, przekopuje archiwa, szuka śladów, świadków, lecz zwraca naszą uwagę na fakt, o którym często zapominamy. Każdy z uratowanych może przecież wskazać konkretne osoby, które mu pomogły, dzięki którym przeżył.

Dlatego ten reportaż wśród tych wszystkich publikacji, wspomnień i dokumentów wydaje się naprawdę dość wyjątkowy. Autor podąża bowiem śladami ludzi, którzy pamiętają to co działo się na Wołyniu, ocalonych lub ich bliskich i pyta o to, czy w tamtych okropnych czasach można było zachować człowieczeństwo, okazywać dobroć i serce. Szuka tych, którzy pomagali się ukrywać, ratowali życie, odmawiali brania udziału w mordowaniu, sami nieraz poświęcając tym samym swoje życie.


Przy naszych różnych pytaniach i przerażeniu: jak można było dokonać tak potwornych czynów, pojawiają się więc kolejne. Ile trzeba mieć w sobie odwagi, by przeciwstawić się tym, którzy krzyczą: musimy razem iść zabijać?
Nienawiść jednych i zwykłe odruchy serca drugich.

Nie dla wszystkich podziały narodowe, urazy, niechęć i zazdrość okazały się ważniejsze niż życie sąsiada. Tyle lat żyli przecież obok siebie, nie wyobrażali sobie więc tego, by można było iść zabijać ludzi, z którymi jeszcze wczoraj być może się witałeś przez płot.
Ogromny heroizm, który często nie został w żaden sposób doceniony – ani Ukraińcy, ani Polacy nigdy nie okazali jakiegoś większego gestu, by właśnie pamięć o takich postawach, była przeciwwagą dla mówienia jedynie o zbrodni. Witold Szabłowski jeździ na Ukrainę szukając potomków tych ludzi, by choć w niewielki sposób uhonorować ich czyny. Pokazać, że można było inaczej, pozwolić spotkać się potomkom tych ludzi, zobaczyć te miejsca, które kiedyś tętniły życiem, po których dziś często nie ma już śladu.

Wojna wyzwoliła w ludziach okropne rzeczy, wydawało się, że życie nie ma żadnej wartości i bezkarnie można robić wszystko co się chce. A jednak nie wszyscy temu zezwierzęceniu ulegli. I ta książka jest pełna takich historii: pastora, który ratował najpierw Żydów, potem Polaków i wreszcie Ukraińców, ludzi, którzy potrafili przyjąć i pokochać nie swoje dzieci, chroniąc je przed pogromem, tych którzy przechowywali, karmili, pomagali przedostać się do innych wsi. Zwykłe gesty, ale które mogły bardzo wiele kosztować. Nawet życie, bo taki to był czas.
Dla niektórych po prostu sprzeciwienie się temu, choćby przez ratowanie jednego życie, wydawało się czymś naturalnym. Bez względu na wyznanie, język i narodowość w ludziach tkwi nie tylko zło, ale można znaleźć i dobro. Warto o tym przypominać. Bo to też służy zakopywaniu podziałów, zabliźnieniu ran.

Szabłowskiego od szerokiej perspektywy konfliktu ukraińsko-polskiego, bardziej interesują pojedyncze historie, losy osób, które mogą na przykład powiedzieć komuś po tamtej stronie: dziękuję. Nie oznacza to rozmywania odpowiedzialności, usprawiedliwiania, czy stawiania znaków równości między liczbą ofiar wśród Polaków i Ukraińców. To reportaż, który po prostu pokazuje nam, że zło i dobro mogą mieć różne barwy i sztandary, że świat nie jest czarno-biały. I warto o tym pamiętać, byśmy nie zatracali się w nienawiści przez kolejne pokolenia, wypominając sobie jedynie krzywdy.

Ta lektura z jednej strony boli, jest wstrząsająca, ale i daje nadzieję. I to w niej jest najważniejsze.

4 komentarze:

  1. Książkę przeczytałam jeszcze przed obejrzeniem filmu 'Wołyń". Była to wstrząsająca lektura, ale pokazująca też, że nawet wśród okropności wojny można znaleźć człowieka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. właśnie o takich książkach powinno się rozmawiać w szkole

      Usuń
  2. Takie sytuacje pozwalają wierzyć mimo wszystko w człowieka....

    OdpowiedzUsuń