Kolejne wydanie tego tytułu i nagle cała historia nabiera jakby nowego znaczenia. Autor przypomina nam historię z początków PRL, gdy nasze władze zdecydowały o przyjęciu do Polski dużej grupy Greków, którzy w swoim kraju mogli mieć olbrzymie kłopoty ze strony reżimu. Wtedy w ich kraju trwała wojna domowa, o której niewiele wiemy, bo w naszych podręcznikach ten temat jakoś nie istnieje. Mamy więc nie tylko opowieści ludzi o tym jak byli przyjmowani w Polsce, jak im się układało, jak budowali to swoje nowe życie, ale również pewną dawkę historii.
Ważny jest też kontekst. Gdy pojawiało się pierwsze pytanie Sturis pytał: czemu władze wtedy potrafiły wykonać taki gest, choć w kraju panowała bieda, a teraz straszą imigrantami, wrzucając wszystkich do jednego worka z napisem "zagrożenie" dla naszego dobrobytu. Gdy pojawia się drugie wydanie, mamy znowu spontaniczną falę pomocy udzielonej ofiarom wojny w Ukrainie, ale również budowę muru na granicy z Białorusią i niezrozumiałe działania, które z humanitaryzmem nie mają nic wspólnego.
Ma więc opowieść o Grekach drugie dno, bo jest to też opowieść o Polakach, którzy im pomagali, którzy byli ich sąsiadami, którzy nie dawali nigdy odczuć, że są kimś niechcianym w naszym kraju. Czym różniła się tamta atmosfera od dzisiejszej? Doświadczenie tragedii wojny? Czy może w grę wchodziła też ideologia, bo przecież przybywający do nas związani byli z komunistyczną partyzantką, a w kraju groziło im więzienie lub kara śmierci.
Sporo ciekawych informacji na temat naszej polityki, ale i zawiłości historii, przewrotności losów. Gdy w Grecji dokonano pod pretekstem walki z komunizmem ohydnego prześladowania tych, którzy walczyli z faszyzmem, wypuszczano z więzień tych, którzy z hitlerowcami współpracowali i dawano im nowe mundury, w Polsce przecież też ludzie z AK siedzieli czasem w tych samych celach co esesmani. I to jest przerażające. Nieważny jest człowiek. Głód. Bieda. Rozbite rodziny. Tragedie. Nieważne twoje zasługi. Skoro my cię nazywamy wrogiem, to nim się stajesz. I przez kilkadziesiąt lat nie masz powrotu do własnego kraju, nie możesz odwiedzić swoich krewnych (o ile jeszcze żyją, bo karano nawet rodziny za to, że ktoś z ich bliskich był w partii).
Łezka w oku się kręci gdy czytasz o tej tułaczce - nie tylko sama podróż statkami, pociągami, przez pół Europy, ale i potem, gdy np. w Polsce przesuwano ich z miejsca na miejsce. Najpierw często szpitale, specjalne ośrodki dla dzieci, potem próby zgromadzenia ich w jednym miejscu, wreszcie rozrzucenie tej społeczności w większości po południowej Polsce, na tzw. ziemiach odzyskanych. Wszystko trochę w tajemnicy, bo przecież nasz kraj oficjalnie nie przyznawał się do pomocy udzielanej partyzantom walczącym z rządem wspieranym przez Brytyjczyków. I widzisz oczyma wyobraźni te wysiłki, by nauczyć ich języka polskiego, by zapewnić jakieś warunki mieszkaniowe, pracę... Niezależnie od ideologii warto mieć szacunek do tych, którzy próbowali pomagać. Dziś często się to przekreśla, burzy pomniki, weryfikuje podręczniki, a to zwykła głupota, bo historii nie warto zamazywać, raczej opowiadając o tym co było dobre, a co złe.
Nie brakuje tu fragmentów wzruszających, choć jak na tak olbrzymią grupę uchodźców macedońskich i greckich, która mieszkała w Polsce (nawet kilkanaście tysięcy), wcale nie jest tak dużo historii indywidualnych. Część z nich rzeczywiście jest w formie rozbudowanej, ale wspomnienia potomków, łączenie rodzin, decyzje wracać do Grecji czy zostać, są często wrzucone już w troszkę ogólniejszych opisach, bez tylu detali (a szkoda). Czy dziś pamięta się w tych wszystkich miejscach o tym, że po II wojnie światowej Grecy stanowili ich dużą część (jak choćby podkarpackie Krościenko, gdzie dominowali i założyli własną spółdzielnię rolniczą) - warto to pielęgnować.
Może i nie jest to książka porywająca, raczej powiedziałbym "poprawna", ale mimo wszystko warto po nią sięgnąć, bo historie opowiadane przez Sturisa wciąż są u nas mało znane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz