niedziela, 28 czerwca 2020

Świrus - Jacek Ostrowski, czyli a wszystko przez ten sowiecki szajs

A nie mówiłem, że czwarty tom z Zuzą Lewandowską nie będzie długo czekać u mnie na swoją kolej? Od razu trafił na wierzch duuuużego stosu i połknąłem ten tytuł w jeden dzień.
Wszystko co napisałem o poprzednich książkach z tego cyklu podtrzymuję i nie zamierzam odwoływać. Dobra, charakterna postać bohaterki to połowa sukcesu. I choćby sama sprawa kryminalna wydawała nam się zagmatwana i mało wciągająca, to ze względu na niebanalne poczynania pani mecenas, trudno się oderwać o lektury, wciąż kombinując co takiego ona jeszcze wymyśli i do czego ją to doprowadzi? Zatłuką ją ci, którym wejdzie na odcisk? A może znajdą inny sposób na to by jej się pozbyć, choćby zgadzając się na przyznanie paszportu i sugerując, żeby nie wracała? Lewandowska od zawsze z władzą ludową się nie lubiła, z radością przyjmuje sprawy, w których widzi szansę na to, żeby utrzeć jej nosa, ale teraz trafiła naprawdę na nie lada zagwozdkę. I nie chodzi bynajmniej o to, iż wszystko zaczyna się od spadającego na kamienicę w Płocku radzieckiego satelitę, bo walka o odszkodowanie dla człowieka, któremu spadło to cholerstwo na głowę raczej była symboliczna. Gorzej, że człowiek któremu stara się pomóc, nagle przejawia jakieś zaćmienia umysłowe i zaczyna gadać o tym, iż zamordował człowieka. Milicji dużo więcej nie trzeba. A gdy do tego znajdują ciało tam gdzie im o tym opowiedział, chłopak stał się dla nich świetnym kozłem ofiarnym i sposobem na to, by zrobić kariery na bezprecedensowym procesie zbrodniarza.

Zuza więc tym razem sama musi szukać odpowiedzi, bo jej klient siedząc w psychiatryku raczej nie jest skłonny do pomocy - sam nie wie co się z nim dzieje i skąd wizje, o których opowiada. Nie nie będzie proste, a Lewandowska zdeterminowana będzie próbować nie tylko hipnozy, ale i egzorcyzmów (ona - zadeklarowana ateistka!).
Sama sprawa, choć intrygująca, jak dla mnie trochę naciągana, nie odebrało mi to jednak frajdy z czytania kolejnych akcji ulubionej bohaterki. Koniaczek i cygara wciąż ratują ją przed popadnięciem w depresję, a znajomości przed tym, by nie zginąć z głodu. Kolejki i wszechobecny brak wszystkiego (w PRL to norma), nie mogły przecież sprawić, by zrezygnowała z pewnej jakości życia. Walczy więc o udowodnienie niewinności swojego klienta, ale jednocześnie użera się z włosami na nogach, gołębiami srającymi na samochód, sąsiadami, którzy uznali ją za bezbożnicę, o której nawrócenie trzeba się modlić, z niezbyt miłą dolegliwością na którą musi brać antybiotyk w zastrzykach, z papugą, psem i ciotką cierpiącą na demencję, sprzątaczką mającą zupełnie inne poglądy polityczne, z rybami co nie biorą... i z dziesiątkami innych, mniejszych i większych spraw, czyli ogólnie z życiem, które nie zawsze chce jej sprzyjać. Lewandowska jest niepowtarzalna i mimo wszystkiego co wali jej się na głowę, potrafi jeszcze czasami się zaśmiać z goryczą. Cóż innego pozostaje. Może co najwyżej muzyka, lektura i koniaczek... 

Jak zwykle fajne spojrzenie na historię, Płock daje trochę inną perspektywę na różne wydarzenia, do tego odrobina humoru i szalona postać, którą kupuję niezależnie jaką sprawą by się zajmowała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz