wtorek, 30 czerwca 2020

Incognito, czyli czy tylko biologia?

Mimo tego, że teatry wciąż funkcjonują w rzeczywistości troszkę schizofrenicznej (widzowie w maseczkach, aktorzy bez, połowa miejsc i sporo innych mniej lub bardziej wygodnych rozwiązań), nie obawiają się startować z premierami. W sumie czas pandemii można było wykorzystać na próby (przynajmniej częściowo), więc może dobrze, że nie odkłada się tego do jesieni. W teatrze WARSawy powraca też cykl społecznej sceny debiutów, czyli spektakli, w których amatorzy, studenci aktorstwa i młodzi absolwenci, którzy nie mieli jeszcze wielu okazji do pracy na scenie, pod okiem profesjonalistów mogą pokazać swoje umiejętności. Na Notatniku jest już kilka recenzji ze spektakli przygotowanych w ostatnim roku w ramach tego cyklu, więc wiecie już, że: 
1. bywa naprawdę wybornie, z czego wynika dość oczywiste 2
2. warto dać szansę tym spektaklom. 

Najpierw napisałem własny tekst, ale M., zaproponowała rozmowę, więc zapraszamy do kolejnego dialogu po spektaklu (jej propozycje podtytułu to Wszechświat w pigułce).


MaGa: Najnowsza premiera to dramat Nicka Payne'a (w Polsce znanego z Konstelacji) wyreżyserowany przez Kamilę Straszyńską. „Incognito” to wymagająca sztuka. Wyszłam z niej z mieszanymi uczuciami… bo w głowie masz gonitwę myśli. Niby wiesz o czym jest, a może nie wiesz? Może chodziło o coś innego?

R.: Na pewno spektakl nie jest łatwy
w odbiorze, bo widz dostaje kilka różnych historii, ale sam musi je sobie zbudować z przeplatających się fragmentów. Przejście pomiędzy nimi to czasem po prostu uaktywnienie się kogoś z aktorów, dotąd stojących w tej scenie z boku, ale choć gra inną postać, my sami musimy zorientować się w której z historii w danej chwili jesteśmy. Ta układanka nie jest jednak w odbiorze nużąca, cały czas to co obserwujemy przykuwa naszą uwagę - trudność polega jednak na tym, by sobie to wszystko na koniec ułożyć w całość.

MaGa: Sztuka składająca się z chyba dwudziestu szybko następujących po sobie scenek, która przenosi nas w czasie i przestrzeni, z ciągłymi zmianami postaci, dla jednego widza może być to pociągające, dla innego – śledzenie wszystkich osobnych fabuł - nieco trudne. Wyszłam ze spektaklu oszołomiona.


R.: Nie wiem czy to dobre określenie mojego stanu. Może raczej troszkę zmieszany :)


MaGa: Muszę jednak przyznać, że moje początkowe oszołomienie koniecznością śledzenia osobnych historii, które w końcu się przecinają ze sobą, zazębiają i łączą, ostatecznie (w jakiś pokrętny sposób) ma sens. Zapewne jednych będzie zachwycać umiejętność konstruowania sztuki z luźnych elementów; innych – pytanie, co autor chciał powiedzieć. Incognito – nieznany. Czy tylko mózg jest dla nas nieznany? Czy może wszechświat, który nas otacza? Zresztą co szukać w sferach znanych jedynie nielicznym. Czy znamy siebie? Czy wiemy co nami kieruje? Czy potrafimy sterować sami sobą?


R.: No właśnie.
Kilka planów czasowych, kilka historii, czwórka aktorów i jeden temat: mózg. Czy to właśnie on sprawia, że możemy być wyjątkowi? Czy dzięki poznaniu jego budowy naprawdę będziemy w stanie odpowiedzieć na wszystkie ludzkie problemy psychiczne, uleczyć choroby, zaburzenia, ale także smutek i dać komuś szczęście? Lekarz wykrada mózg zmarłego Einsteina uważając, że dzięki temu stanie się największym odkrywcą w dziejach medycyny. Pacjent chorujący na epilepsję poddaje się eksperymentalnej operacji, w wyniku czego niestety doznaje trwałej amnezji. Specjalistka w dziedzinie neuropsychologii ze zdumieniem odkrywa jak może zmienić się postrzeganie świata i samej siebie, mimo że ktoś to co ją spotkało mógłby nazwać nic nie znaczącym przypadkiem. A w tym wszystkim dodatkowo intensywne międzyludzkie relacje i uczucia. Miłość, pożądanie, tęsknota, żal...

MaGa: Być może się mylę, ale dla mnie słowem-kluczem do tego spektaklu jest: nieprzewidywalność. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć niczego. W świecie nas otaczającym nie ma niczego stałego. Ziemia uważana kiedyś za płaską – okazała się być kulą, operacja mająca pomóc epileptykowi – pozbawiła go pamięci, mózg geniusza – okazał się zwyczajnym mózgiem, miłość zniknęła przez jedno całkiem niewinne przemilczenie. Niemożność określenia zdarzeń wynikających z działania czy ruchu, który we wszechświecie jest nieprzewidywalny (a przecież postępowanie ludzkie i myśli też są ruchem), sprowadza nas do twierdzenia, że świat, przyszłość to jedna wielka niewiadoma.


R.: Ciekawe spostrzeżenie. Kiedyś uważano, że naszymi losami kieruje los, może Bóg, a teraz okazuje się, że nadal nie jesteśmy do końca panami swojego życia, bo determinuje nas nie tylko środowisko, ale i neuropsychologia, czy też biochemia.


MaGa: Nasze mózgi za wszelką cenę starają się uporządkować wszystkie informacje jakie otrzymują w coś co będzie spójną całością. Podobnie jak układanie puzzli… tu usiłujemy z licznych scenek ułożyć jakiś wspólny obraz. Usiłujemy zrozumieć działanie wszystkiego wokół nas, a to się nam cały czas wymyka, zmienia i tworzy nową narrację. Nawet teoria względności jest obecnie podważana. A może nasze mózgi są zbyt ułomne by zrozumieć, że nie ma jednego, jednolitego świata? Może otacza nas wieloświat (całość przestrzeni, czasu, materii, energii, informacji), a nasze mózgi jedynie usiłują posiąść umiejętność łączenia skomplikowanych założeń stworzonych przez naukowców lub filozofów? No, nie wiem… ale samo myślenie o tym spektaklu w takich kategoriach sprawia mi frajdę.


R.: Naukowcy zajmują się ciekawymi przypadkami, ale ich życie samo w sobie też nadawałoby się jako materiał do badań. Biorąc pod lupę różne decyzje i zachowania, stajemy się trochę takim badaczem, przyglądającym się rozbieganym ludzikom.


MaGa: Z drugiej strony, tak zwyczajnie, po ludzku, bliższa jest mi wzruszająca miłość Molaisona do żony, którą wita co chwila, niż to jakie konsekwencje dla nauki ma jego stan. Bo może się okazać, że żaden. Tak jak okazało się, że mózg Einsteina nie różni się niczym od mózgu zwykłego śmiertelnika.


R.: A jak ci się podobał spektakl od strony wykonania?


MaGa: Zachwyciła mnie cała „oprawa” tekstu. Piękna gra aktorska w tak wymagającej formule, ciągłe zmiany postaci, zmiany emocji… wszystko przebiegało płynnie, jakby od niechcenia – duże brawa. Chyba najbardziej podobała mi się pani neurochirurg (Karolina Porcari), chociaż pozostali aktorzy grali równie dobrze. Piękna ascetyczna scenografia utrzymana w bieli, sprawiająca wrażenie sterylnego laboratorium, a na tym tle aktorzy w kostiumach z przewagą bieli – to robi wrażenie. Bardzo mi się to podobało.


R.:
Fakt - ciekawy pomysł na rozegranie całości w bardzo oryginalnej scenografii zasługuje na uznanie. A co do gry aktorów: niby debiuty, ale po raz kolejny w ramach tego cyklu jakoś trudno mi rzeczywiście powiedzieć: faktycznie doświadczeni aktorzy zrobiliby to lepiej.

MaGa: Sztuka wymagająca, stawiająca trudne pytania, a takie sztuki lubię. Dlatego polecam.


R.: I warto wypatrywać kolejnych projektów w ramach sceny debiutów w tym miejscu. Tylko szkoda, że niektóre z nich tak rzadko są powtarzane.



Teatr WARSawy

„Incognito” Nick Payene


Tłumaczenie: Rubi Birden
Reżyseria i adaptacja: Kamila Straszyńska
Scenografia i kostiumy: Weronika Wojtach
Obsada:
Karolina Porcari
Helena Urbańska
Dominik Gorbaczyński
Jakub Kamieński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz