sobota, 13 czerwca 2020

15:17 do Paryża, czyli zwyczajni, niezwyczajni

Niby Clint Eastwood przyzwyczaił nas do tego, że promuje w swoich filmach proste wartości jak przyjaźń, uczciwość, odwagę, oddanie, patriotyzm, stara się jednak pokazać, że mogą one być realizowane przez ludzi zwyczajnych, podobnie jak my mających jakieś problemy i słabości. Trochę mnie jednak tym filmem mnie zaskoczył. Nie chodzi bynajmniej o to, że to produkcja jak na amerykańskie warunki i takie nazwisko, wyjątkowo skromna. Raczej zaskoczyło mnie to, że to jest tak... słabe.
Z tej historii naprawdę można by wyciągnąć dużo więcej emocji, a mimo to taki fachura jak Eastwood postanowił opowiedzieć to w sposób, który te emocje zabija. To taki paradokument, w którym 90% filmu to opowieść o dojrzewaniu bohaterów, o ich przyjaźni, czyli ma to nam uświadomić, że to normalne chłopaki, nawet nie wielkie orły, a potem uświadomić nam, że byli zdolni do czynów heroicznych.


Tytułowy 15:17 do Paryża to realny pociąg, w którym w roku 2015 doszło do zamachu terrorystycznego, szczęśliwie udaremnionego przez kilkoro pasażerów, którzy z gołymi rękoma rzucili się na faceta uzbrojonego po zęby. Dostali nawet od prezydenta Francji medale za odwagę. A teraz dodatkowo uhonorowani zostali przez Eastwooda, bo zagrali sami siebie w tej produkcji. Drugi raz zafundowano im wycieczkę po Europie - wtedy byli tu żeby się bawić (nie ukrywają tego), teraz przy okazji mogli trochę popracować :)
Upraszczam i leję trochę jadu, ale to nie dlatego, żebym chciał pomniejszyć ich czyn, ale jakoś ta produkcja mnie mocno rozczarowała, nawet nie patosem (w gronie odważnych byli nie tylko Amerykanie) i powiewaniem amerykańską flagą, ale tą ślimaczącą się historię, która miała doprowadzić nas do dramatycznego finału. Sorry, nawet finał mnie nie przyprawił jakoś o palpitacje.
Trzeba jak najszybciej zapomnieć o tej produkcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz