poniedziałek, 15 czerwca 2020

Operacja Overlord, czyli Zombie w Normandii

Ależ do było dziwne. I w sumie nawet zabawne. Oczywiście jedynie dla tych, którzy przymkną oko na brak realizmu, którzy lubią taką mieszankę jatki, absurdu, akcji. No i dodajmy jeszcze, że to wszystko w realiach II wojny światowej. A ponieważ od czasu do czasu lubię rozerwać przy takich produkcjach - odrobinę bardziej wypełnionych przemocą i czarnym humorem niż wszystkie komiksowe młodzieżówki Marvella czy DC, to obiecuję, że jeszcze coś Wam wygrzebię w tym stylu. Jak nie Zombie to jakieś eksperymenty, które dają nadprzyrodzoną moc - czyż to nie daje okazji do popuszczenia wodzów fantazji?


Tu nawet twórcy za bardzo nie poszaleli - długo starają się nie wychodzić poza ramy filmu wojennego, historii w stylu misja straceńców, których dowództwo wysyła nie przejmując się tym, czy to co im się każe zrobić jest wykonalne. Tym razem chodzi o wysadzenie wieży łączności tuż przed atakiem na Normandię - dzięki zniszczeniu komunikacji można ocalić wielu żołnierzy - a przynajmniej taki jest oficjalny cel misji. Tego o co tak naprawdę może chodzić, mają się dowiedzieć na miejscu. Okazuje się bowiem, że nie tylko sama wieża, ale i miasteczko jest mocno strzeżone, a w podziemiach hitlerowcy eksperymentują sobie na ludziach (dzięki temu tubylcy pomogą naszym dzielnym chłopcom), próbując odkryć serum dające niesamowitą moc.
Czyli wiecie o co chodzi - w pewnym momencie wrzucamy piąty bieg i już jedziemy w stylu Wonder Woman, Supermen itp. przynajmniej jeżeli chodzi o akcję, bijatykę, strzelaniny itp. Zabawne gdy jako głównym motorem napędzającym misję staje się człowiek, który był przez wszystkich traktowany jak kwiatek do kożucha, czyli czarnoskóry, nielubiący przemocy niskiej rangi żołnierz, potrafiący myśleć ciut mniej szablonowo niż reszta.
Przedziwna mieszanka gatunkowa, ale całkiem sympatyczna - jest i humor, jest czarny charakter, jest akcja. I może wystarczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz