niedziela, 15 grudnia 2019

Głos - Arnaldur Ingridason, czyli Boże Narodzenie w Reykjaviku

Już od dawna wokół słyszałem ciepłe słowa na temat islandzkich kryminałów Ingridasona (zimnych w odróżnieniu od ciepłych słów) i wreszcie dorwałem się do jednego z nich. Nie wiem czy dobrze trafiłem, ale pewnie będę kontynuował sprawdzanie innych jego powieści.
Tu Islandii jest niewiele, a chłód o tyle, że za oknami zima i zbliżające się Boże Narodzenie. Niby prawie wszystko dzieje się w jednym budynku - hotelu gdzie dokonano morderstwa i gdzie bazę zrobił sobie prowadzący śledztwo komisarz Erlendur, jest jednak w tej powieści coś takiego, że bez wahania myśli się: no gdzieżby indziej niż w krajach północy. Ten chłód jakoś trochę czuje się również ludziach, w więziach między nimi, w tym że tak wiele osób żyje w samotności, nie wtrącając się nawet w sprawy swoich dzieci... W "Głosie" to właśnie wątek dzieciństwa, traum, błędów i wyrzutów sumienia będzie odgrywał istotną rolę.

I nie tylko w sprawie, która jest jakby w centrum fabuły - morderstwa hotelowego portiera, człowieka wyjątkowo samotnego, żyjącego w klitce w podziemiach hotelu. Tu wątków nawiązujących do relacji rodzic-dziecko jest sporo, nie wszystkie rozwiązane są do końca, więc mogę domniemywać, że powrócą w kolejnych częściach. W kraju, który ma niewielu mieszkańców (przynajmniej w porównaniu z innymi), problemy są podobne jak gdzie indziej, ale jakoś chyba intensywniej się je przeżywa - każdy przypadek przemocy domowej, morderstwa, jakichś rodzinnych konfliktów odbija się mocniejszym echem, trudniej o anonimowość. Czy to ułatwia pracę policji? Pewnie nie za bardzo, bo czasem trudniej pozbyć się własnych emocji, ale i trudniej wydobyć prawdę od ludzi, którzy nie chcą plotkować na temat sąsiada, krewnego czy znajomego. 
Po za śledztwem zaciekawił mnie tu sam bohater, człowiek dość samotny, uciekający trochę przed atmosferą świąt w anonimową przestrzeń pokoju hotelowego. Nawet tu jednak znajdzie go córka, wobec której jest kompletnie bezradny - tkwiąc w szponach narkotyków jest nieprzewidywalna. Erlendur będzie myślał nie tylko o tym czego doświadczała ofiara w dzieciństwie, co doprowadziło ją do miejsca w jakim się znalazła, ale i o własnych błędach. Nie można ich naprawić, ale może choć wybaczyć? Koledzy i koleżanki myślą o rodzinach, o przygotowaniach do Świąt Bożego Narodzenia, a on stara się poświęcić pracy, by nie myśleć o tych dniach, że będzie spędzał je sam lub z córką, która tuż potem znowu zniknie na ulicę...
Mało przyjemne tematy, bo jest i pedofilia, przemoc, stręczycielstwo, ale lektura całkiem fajna, niespieszna, mimo to jednak wciągająca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz