czwartek, 13 czerwca 2019

Czarny wdowiec - Jacek Ostrowski, czyli obsypana klejnotami

Już się bałem, że za dużo czytam kryminałów, bo niewiele tytułów mnie zachwycało, ale chyba znowu trafiłem na dobrą passę. Brejdygant "Rysą" wciągnął mocno i od razu zabieram się za "Układ", a nie tak dawno skończyłem drugi tom z serii z papugą. Pamiętacie "Paragraf 148"? To teraz jest nawet lepiej. Ostrowski wymyślił fajną bohaterkę i nawet jak sprawa kryminalna nie jest zaskakująca, to samo towarzyszenie mecenas Zuzannie Lewandowskiej w jej codziennym zmaganiu się z rzeczywistością, która ją mierzi, daje sporo frajdy. O ile Ćwirlej z PRL trochę się nabijał, u Ostrowskiego też humoru nie brakuje, ale mam wrażenie że jednak jest trochę realniej, mniej w tym kabaretu. Owszem, większość milicjantów to półgłówki, ludzie nabijają się z władzy, mimo wszystko jakoś w niej tkwią, próbują ją oswajać. Kartki, kolejki, załatwianie wszystkiego co potrzebujesz za przysługi i wymianę towarową, marzenia o odrobinie luksusu i otaczająca siermiężność, to obrazki w "Czarnym wdowcu" przy których niby się uśmiechamy (jeżeli ktoś pamięta), ale bardzo do śmiechu wcale tak bardzo nie jest.
I może dlatego tak lubi się Lewandowską?

Stworzyła sobie własną, w miarę bezpieczną przestrzeń, chadza wybranymi ścieżkami i nie dała się zeszmacić. Władzy nie lubi, ale nie zamierza wcale potakiwać wszystkim, którzy myślą podobnie, dla niej świat dzieli się raczej na mądrych i głupich, przyzwoitych i tych co to niekoniecznie. Lubi odrobinę luksusu, ale się z nim nie obnosi, nie zadziera nosa, przyjmuje sprawy nie tylko wtedy gdy wiążą się z tym jakieś większe pieniądze. Zawsze przecież może potem poprosić o jakąś przysługę albo po prostu czuć się bezpieczniej na ulicy, wiedząc, że dla "elementu" jest zbyt cenna, by podnosić na nią rękę.

Naprawdę miałem
dużą przyjemność z czytania jej kolejnych "akcji". I choć wątek kryminalny jest tu wyraźny i pani mecenas staje się szczególnym obiektem zainteresowania sprawcy odcinającego klejnoty swoim ofiarom, to największą frajdę miałem z tego, że Lewandowska nie przestaje być sobą, nie tylko się nie boi, ale działa być może nawet jeszcze bardziej aktywnie niż wcześniej. I oczywiście niestandardowo, bo przecież gdzieżby ona poszła z czymś oficjalnie na milicję. Próbuje rozwiązać zagadkę sprawy pozostawionej przez swojego ojca, złapać kogoś kto czyha na jej życie, a jednocześnie każdego dnia walczy ze swoim mało poukładanym życiem. Samotnym, bo wrednej papugi i wielkiego psa, raczej trudno zaliczyć do rodziny. A jeżeli tak, to trzeba by do niej zaliczyć też buteleczkę czegoś procentowego. Lewandowska biega, załatwia, klnie, niewiele planuje, jest zwariowana, ale i skuteczna. Jak jej nie pokochać?
Płock doczekał się swojego miejsca w kryminale. Szkoda, że na razie bez odniesień do tego jak wygląda dziś, jak się zmienił, mimo wszystko jednak cieszę się, że mamy do czynienia ze zmianą perspektywy. W PRL chyba jeszcze mocniej niż dziś odczuwało się ten dystans do Warszawy, inne, spokojniejsze tempo życia i zupełnie inne problemy. Lewandowska wybrała to miejsce nie tylko by kontynuować rodzinną tradycję, ale i dlatego że była świadoma iż tu mniej będzie narażona na różne układy i naciski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz