niedziela, 24 marca 2019

Stryjeńska. Let’s Dance Zofia! Czyli prawo do bycia sobą

Zofia Stryjeńska, osoba nietuzinkowa, uznana artysta dwudziestolecia międzywojennego, wszechstronnie uzdolniona (malarstwo, grafika, ilustracje książkowe, projektantka zabawek, tkanin dekoracyjnych), przebojowa, odważna, ryzykantka. Kobieta-artystka.
Wkracza na scenę ubrana w męski strój, z miękkim wąsikiem nad ponętną wargą, a za nią na ekranie widzimy współczesne wnętrza Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. Od tego zaczyna swoją opowieść Zofia Stryjeńska (w tej roli Dorota Landowska), która kolejnymi odsłonami ukazuje nam barwne życie tej kobiety. Kobiety, która kochała sztukę do tego stopnia, że w przebraniu, pod fałszywym nazwiskiem przez rok zdołała studiować w ASP w Monachium, choć wówczas nie mogły tam studiować kobiety. A jej się udało i nie, nie wyrzucono jej stamtąd, sama odeszła bojąc się rozpoznania. Jest to zarówno jej zwycięstwo jak i porażka. Ale jest wolna. Jest niezależna.
 
A my wraz z nią zaczynamy podróż po miejscach, w których żyła, kochała, cierpiała, a w tle, na ekranie widzimy te miejsca w czasach współczesnych. Monachium, Paryż, Genewa. Kobieta-artystka w wiecznym rozdarciu między mężczyznami, z którymi usiłowała stworzyć dom, a potrzebą odizolowania, samotności w czasie gdy tworzyła. Opowieść o barwnym ptaku, który marzy o wolności, chce żyć po swojemu i śpiewać własną pieśń. Walczy o to, ale częściej przegrywa niż wygrywa. W patriarchalnym świecie w jakim żyła jej pęd do wolności mógł uchodzić za szaleństwo, z czego skwapliwie korzystał jej pierwszy mąż – Karol Stryjeński umieszczając ją dwa razy w zakładzie zamkniętym. Tworząc zatracała się całkowicie w tym co robi, nie istniał dla niej świat zewnętrzny, mąż, rodzina, przyjaciele. Kiedy wracała po wykonanym zadaniu odrzucała wszelkie ideologie, nie garnęła się do polityki, nie interesowały ją codzienne sprawy domowe. Chciała żyć, chciała tworzyć, chciała kochać i być kochana. Nie wychodziło. To były czasy nie dla niej, mężczyźni nie tacy, a na horyzoncie II wojna światowa. Społeczeństwo jej nie kochało, nie rozumiało… bo jak można zrozumieć matkę oddającą swoje dzieci na wychowanie bratowej. A dla niej miłość do męża, miłość do dzieci i miłość do sztuki było jednakowo warte. A nie chciało się zazębić bez zgrzytu, więc walczyła o jedno, drugie i trzecie chaotycznie, bez zastanowienia, impulsywnie, co w niej samej powodowało konflikt wewnętrzny, przyprawiało o obłęd.
Stryjeńska to artystka z nerwami na wierzchu, pełna emocji i wzburzeń. Jak kocha to do zatracenia, jak pracuje to na zatracenie. I taką Stryjeńską przedstawia nam Dorota Landowska. Gra jak nawiedzona, płynie niemal w powietrzu mówiąc o miłości i sztuce, by zaraz potem wpaść w otchłań depresji, swoich strachów czy szaleństwa. I wciąga widzów w tę podróż po własnym życiu, po własnych uczuciach i emocjach. A my siedzimy cichutko, wtopieni w krzesła, rozedrgani emocjami, zatrzymując oddech. I dopiero po skończonym spektaklu podziwiamy małą a wielką kobietę. I Stryjeńską i Landowską. Jedną za śmiałość w dążeniu do życia po swojemu, drugą za umiejętność pokazania jej. Piękna gra. Piękna!
Polecam.
MaGa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz