czwartek, 12 lipca 2018

Ależ z nas egoiści, czyli Niemiłość i Happy End

Dwa filmy zaległe, jakoś łączące się w pewną całość, postanowiłem więc je połączyć, choć jeden mnie pozostawił kompletnie obojętnego, a drugi wstrząsnął. Oba jednak opowiadają o czymś ważnym: o tym jak w dzisiejszym świecie coraz mniej poświęcamy uwagi innym, chyba że jedynie dla pozorów, dla świętego spokoju. 
Dwóch wielkich reżyserów: Zwiagincew i Hanneke. I okazuje się, że ciekawsze rzeczy ma do opowiedzenia dużo młodszy i mający mniej dokonań Rosjanin. Może dlatego, że we wszystkich krajach, które zachłysnęły się dobrobytem dopiero niedawno, pewne procesy zachodzą jeszcze szybciej, a Hanneke w wielu swoich obrazach stawiał już podobne diagnozy społeczeństwa zachodniego i niczym tym razem nie zaskoczył?
Z tych dwóch polecam więc Niemiłość. Film trudny w odbiorze, porażający chłodem, ale przez to zostawiający widza w stanie kompletnego rozbicia, długo jeszcze się potem myśli o tym co się zobaczyło.
Przeciętna rosyjska rodzina - dwoje ludzi z jakimiś aspiracjami, niestety od jakiegoś czasu kompletnie się nie dogadujący. Każde ma już kogoś nowego, chcą sprzedać mieszkanie, jakoś planują swoją przyszłość. Ale mają też syna, który między nimi w tej atmosferze tkwi. I któregoś dnia znika. Nikt nie wie co się z nim stało, mimo szeroko zakrojonych poszukiwań ciężko znaleźć jakiś ślad. A rodzice? Wzajemne oskarżenia, bezradność, próby łączenia starego życia i obowiązków oraz tego nowego, gdzie partnerzy nie mają tyle wyrozumiałości do sytuacji, która tak mocno angażuje ich wybranków. Presja otoczenia, bo jak można być obojętnym, musicie zjednoczyć się w poszukiwaniach, a oni pragną jedynie uciec od tego wszystkiego jak najdalej.
Niewiele dowiemy się o samym chłopcu, ale obserwując ich relacje, domyślamy się, że nigdy nie był chciany, zawsze stanowił pewnego rodzaju przeszkodę. A mimo to z pełnym przekonaniem rodzice mówią: teraz jak zacznę nowe życie, będę kochał naprawdę.
Gdzie tu miłość? 

Film pełen ciszy, niedopowiedzeń, emocji, choć czasem nie do końca ujawnionych. I do tego świetne zdjęcia. Po Lewiatanie kolejny mocny obraz, w którym widać nie tylko współczesną Rosję. Widać również nas.




Podobne emocje kilka lat temu przeżywałem w równie surowym i realistycznym do bólu filmie Hannekego. Wtedy Miłość była wołaniem o godność w odchodzeniu. W Happy end też pojawia się temat starszej osoby, która ma już dość życia, ale to raczej znudzenie, a nie choroba. Rodzina Laurentów - bogata, snobistyczna i na pozór kochająca się, wcale nie stanowi dla seniora oparcia. Skoro już oddał w ich ręce interesy, teraz pozostaje mu jedynie wygodnie żyć i obserwować co też robią jego dzieci z majątkiem. I co ważne: co robią ze swoim życiem.
Happy End najbliżej jest chyba komediodramatowi, gorzkiemu i dodajmy tak naprawdę mało zabawnemu. Burżuazja z ich zadzieraniem nosa, użalaniem się na ciężkie życie, choć problemy z jakimi się muszą mierzyć są raczej śmieszne dla przeciętnego zjadacza chleba, jest po prostu obrazem dość abstrakcyjnym w dzisiejszych czasach. Może dlatego klasa średnia dorobkiewicze ze swoimi marzeniami w filmie rosyjskim poruszają nas dużo bardziej. Mimo, że pewne diagnozy są tu dość podobne. 

Zabawne gdy ponad siedemdziesięcioletni reżyser jako jedną z głównych postaci bierze nastolatkę z telefonem w rękach i próbuje opowiedzieć ile w niej socjopatii. Na szczęście nie zwala jedynie na nowoczesność i media, ale pokazuje, że problemem są przede wszystkim toksyczne relacje.
Na plus na pewno obsada - dawno już w filmach Hannekego nie było tylu znanych twarzy. 



1 komentarz:

  1. Twój blog mi uświadamia, jak mało filmów ostatnio oglądam, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń