czwartek, 26 maja 2011

Władcy wojny, czyli co jest dla nas ważne w historii

Zawsze mam słabośc do takich widowisk. Z jednej strony draznia mnie uproszczenia i wplecione baśniowe elementy nawet w sceny walki. Z drugiej strony - Chińczycy robią to w taki urzekający sposób, że można im to wybaczyć. Sceny walk robią ogromne wrażenie przede wszystkim swoim rozmachem - przy tym natychmiast widać, że to bitwa, rzeź, rąbanka, zmaganie setek lub tysięcy ludzi (a nie potyczki kilku osób a żeby okazać ogrom bitwy to kadruje się 50 osób, lub jeźdżców którzy zasuwają w kółko). Tylko pozazdrościć takich możliwości... Bez efektów komputerowych uzyskuje się pożądane wrażenie widza.
Władcy wojny to połączenie melodramatu, widowiska historycznego i legendy. Osadzona w połowie XIX wieku akcja opowiada o losach trzech ludzi, którzy połączyli swoje losy, aby wywalczyć dla swego kraju pokój i jedność. Dwóch braci, którzy wcześniej byli złodziejami oraz generał (Jet Li), który po stracie swojej armii próbuje na nowo zebrac wokół siebie wojsko i wrócić do łask cesarza. 
Połaczy ich braterstwo krwi, połączy pole bitwy, ale podzieli sposób w jaki widzą dojście do celu. Czy do tego by osiągnąc pokój można poświęcić wszystko? Aby stłumić powstanie Tajpingów, będą musieli nie tylko walczyć, przymierać głodem, ale i dokonywać trudnych decyzji. Na dodatek w miarę zgrabnie wpleciono w tę historię jeszcze wątek miłosny - oto generał zakochuje się w żonie jednego z braci. Pomiędzy przyjaciół wkradnie się w którymś momencie zazdrość, urażona duma, wyrzuty sumienia, wątpliwości co do słuszności decyzji. Co zostanie z ich ideałów?
Chińczycy często w swoich opowieściach historycznych fabułę bardzo upraszczają - mamy od razu podział na dobrych i złych, mnóstwo scen walki, nie tylko spektakularnych bitew, ale również wspaniałych pojedynków. A ten film jest troszkę inny. Można cieszyć oko scenami bitew, ale wojna pokazana jest też od tej mniej "triumfalnej" strony. Dużo też tu zakulisowych rozgrywek, od których tak naprawdę często zależą losy poszczególnych armii. Marzenie pojedyńczego generała, że zwycięstwami zapewni rozwiązanie wszystkich problemów prostych ludzi to najczęściej tylko złudzenia. Wielka polityka za nic ma marzenia dowódców.
Wszyscy trzej bohaterowie w jakiś sposób zmieniają się pod wpływem wojny. I to też jest ciekawe bo przynajmniej nie otrzymujemy wizerynku jednowymiarowych herosów. To opowieść z elementami legendy (czy baśni), ale jednak pokazująca prawdziwych ludzi z prawdziwymi emocjami.
Muzyka, zdjęcia, kostiumy... to wszystko naprawde robi wrażenie. Aktorsko może nie powala, fabuła też raczej zbliża się do legendy niż do pełnokrwistego dramatu (dialogi pełne wielkich słów, wielkie emocje). Ale i tak się dobrze ogląda. Przyszła mi też do głowy refleksja - skąd w Chińczykach taka potrzeba by kręcić tego typu widowiska - o trudnych czasach gdy kraj był podzielony, o bohaterach, którzy mieli swój wkład w jedność i pokój... Co jest dla nas ważne w historii, że o tym mamy potrzebę opowiadać? Tak jak kino polskie o drugiej wojnie światowej, kino radzieckie, czy amerykanie kiedyś o Wietnamie a teraz o Iraku? Czasem to próba rozliczenia, rachunek sumienia, postawienie kolejnego epitafium dla bohaterów czy ofiar, czasem zadęcie w trąby patriotyzmu, zagrożenia i potrzeby jedności... A Chińczycy? Bo ilość rzeczy tego typu, które są u nich produkowane to ewenement na skalę światową. To nie może być przypadek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz