środa, 6 września 2023

Jezus umarł w Polsce - Mikołaj Grynberg, czyli czy można być obojętnym

Bolesna lektura. I może warto o niej napisać właśnie teraz, gdy film Agnieszki Holland oklaskują widzowie w Cannes. Czy poruszy serca ludzi, czy zmieni sposób myślenia o tym co się dzieje na naszej wschodniej granicy?
Mikołaj Grynberg stworzył reportaż dość dziwny, bo trudno powiedzieć, by nakreślił szeroki obraz tego jak narastało napięcie na granicy z Białorusią, by oddał głos obu stronom konfliktu. Czy jednak rzeczywiście powinniśmy stawiać takie oczekiwanie przed każdą książką dotykającą jakichś ważnych kwestii społecznych, by pisarz/dziennikarz starał się równo wyważyć racje i argumenty, by pozostał bezstronny? Jeżeli coś go porusza, ma prawo o tym napisać, a do nas należy wysłuchanie go i refleksja nad tym co nam opowiada. Nie jest niczym polityk, mówiący: to jest prawda i inni kłamią. On wydaje się szczerze mówić: po tym co zobaczyłem i usłyszałem, moje serce mi mówi, że nie można znaleźć uzasadnienia takich metod postępowania z imigrantami, których Białoruś za wszelką cenę chcę przepchnąć na naszą stronę. Nie udaje że wie wszystko, że wszystko widział lub słyszał, ale szuka ludzi, którzy byli w samym centrum, może tuż przy samym murze, to przy ich domach pojawiali się niczym duchy, ci którym jakoś udało się przejść. To jest ich opowieść. Emocjonalna. Może i chwilami aż nazbyt, ale czy człowiekowi można odbierać prawo do emocji, gdy czymś jest głęboko poruszony?


Oskarża polskie władze, służby i społeczeństwo nie tyle sam Grynberg, co jego rozmówcy. To oni wyrażają zdziwienie, że w kraju, który szczyci się głęboką wiarą w Boga, gościnnością, wartościami chrześcijańskimi, jednocześnie tak łatwo wzbudzić nienawiść, niechęć do "innych". Przecież oskarżają nie tylko straż graniczną, czy inne służby mundurowe o wykonywanie poleceń przełożonych, które są niezgodne z prawem (pushbacki, czyli wyrzucanie za granicę, tych którzy już są na naszym terytorium), ale zwracają uwagę na to jak niewiele jest odruchów pomocy, a jak wiele poparcia dla agresywnej polityki, czy przekazywania imigrantów służbom. Mogą oburzać nas jako czytelników porównania do holocaustu, do szmalcowników, spróbujmy jednak wczuć się w emocje tych, którzy je wypowiadają. Czy jest jakieś wytłumaczenie dla takich działań poza obojętnością i egoizmem? Trudno dziś udawać, że dzwoniąc do służb, pomaga się imigrantom, bo szybciej trafią do ośrodków - zbyt oczywiste już jest, że w wielu przypadkach wcale tam nie trafiają i są na to dowody.  


Gdy czytasz historie osób, które angażują się w poszukiwanie na bagnach, w lasach, przedzierających się w trudnych warunkach ludzi (bo mimo muru wciąż to nie są pojedyncze przypadki, wciąż są to przejścia dość liczne), zadajesz sobie pytanie: jak ja bym się zachował. Gdyby przyszli prosić o wodę pod mój dom. Gdybym spotkał ich w lesie i błagali by nie wzywać policji, twierdząc że nic nie chcą mimo że są głodni, przemarźnięci, w koszmarnym stanie fizycznym. A jeżeli byłbym w stanie odwrócić się plecami, przymknąć oczy na to, że siłą wyrzuca się zarówno mężczyzn, jak i kobiety i dzieci przez granicę, ze świadomością co ich tam czeka, to refleksja nad tym, że wielu ludzi w całej Europie zachowywało się tak samo w trakcie drugiej wojny światowej wobec cierpienia Żydów, wcale już nie wydaje się tak przesadzona. 

To pytania do ludzi, którzy tam mieszkają, pracują... Jak ci z tym jest. Co czujesz i co myślisz po powrocie do domu. Czemu ty pomagasz, a inni nie. Jak patrzą na to twoje dzieci.
A w naszych głowach rodzą się kolejne pytania. Czemu nie można prowadzić wszystkich działań według przejrzystych procedur, kierować do ośrodków, sprawdzać i ewentualnie przyznawać azyl bądź dokonywać ekstradycji? Czemu wyrzuca się ludzi, którzy nawet mają przygotowane dokumenty dotyczące łamania ich praw w kraju z którego uciekli, co jest naruszeniem nie tylko etyki, ale i prawa? Czy naprawdę był nam potrzebny mur z zasiekami, który i tak jest dziurawy? Czy warto było niszczyć puszczę, siejąc przy okazji nietolerancję i budując politykę niechęci wobec imigrantów? Czego się tak naprawdę boimy i czego bronimy? Dobrobytu? Bezpieczeństwa? Jaki procent z nich rzeczywiście miałby złe zamiary, a ilu z nich mogłoby pomóc nam w tworzeniu społeczeństwa bardziej otwartego? I jak się to ma wobec przydzielania wiz lekką ręką dziesiątkom tysięcy imigrantów przez władze polskie? Kto ocenia którzy są lepsi, a którzy gorsi? A może chodzi o kasę, że tym razem to nie nasze władze zgarnęły kasę za wizę, a ponoszą koszty pobytu w ośrodku? Na to może jednak przecież dać nam Unia Europejska... Tyle pytań, tyle emocji. 
 

Uchodźców będzie pewnie coraz więcej, bo zmiany klimatyczne i sytuacja geopolityczna sprawiła, że wydajemy się wielu z nich rajem na ziemi i szansą na lepsze życie (choć Polska to jedynie przedsionek do tego raju). Jeżeli się nie nauczymy mądrze prowadzić polityki w tym obszarze, z naciskiem nie tylko na bezpieczeństwo (i straszenie zagrożeniami), ale i na korzystanie z ich młodości, zapału, wiedzy (są przecież wśród nich osoby z wyższym wykształceniem), to za 10 czy 20 lat możemy tego żałować, bo staniemy się krajem, który nie jest w stanie utrzymać starzejącego się społeczeństwa, zaściankiem zamkniętym na inność, żyjącym jakimiś mrzonkami o tym, że niby jesteśmy lepsi. 
I to jest chyba najważniejsze pytanie tej książki. To są ludzie. Mieli mniej szczęścia od nas. Ale czy to czyni nas lepszymi i na tej podstawie możemy mówić: nie wpuścimy cię tu? Każdy kto pamięta jak Polacy czuli się przez lata w PRL, czy nawet później, błagając o wizy do USA, powinni sobie przypomnieć determinację naszych rodaków i marzenia o wyjeździe. Grynberg nie udaje, że zna odpowiedzi na wszystkie pytania, pokazuje kontrowersje jakie wiążą się z pomocą (np. kontakty z przemytnikami ludzi, czasem nadmierne oczekiwania). Zwraca nam jednak uwagę na to, że w "problemie" jakim stali się uchodźcy na granicy z Białorusią, zatraciliśmy humanitaryzm i zwykłe ludzkie odruchy, zapomnieliśmy o tym, że to ludzie. Tacy jak my.    

Mimo, że to książka głównie o ludziach niosących pomoc, to nie ma w niej wiele nadziei. I to jest najbardziej smutne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz