wtorek, 28 grudnia 2021

Diuna, czyli genialnie w kinie i ciekawie w komiksie

Totalnie brak czasu na notki, ale przed jutrzejszym podsumowaniem filmowym (planowanym), warto dorzucić jeszcze jeden tytuł, który na dużym ekranie zrobił na mnie wielkie wrażenie i całym sercem czekam na kontynuację. A przy okazji parę słów również o albumie komiksowym, który miał premierę na jesieni.
Podobnie jak wersja filmowa, dość wiernie opowiada on o wydarzeniach, które w sadze opisał Frank Herbert, pewnie więc największą frajdę będą mieli ci, którzy znają trochę już ten świat. Próg wejścia mam wrażenie, że jest jednak większy niż np. w przypadku uniwersum Star Wars. Niby prosta historia, pełna jest ciekawych detali, które docenia się przy ponownej lekturze.
A na obrazkach?
Jak wszyscy już wiemy, w pierwszej części historii niewiele jest samej planety, sporo wydarzeń rozgrywa się w pomieszczeniach siedzib rodów, więc i należy się trochę skupić na śledzeniu treści, a nie tylko na rysunkach. Jest fajny klimat, niestety trochę w tym wydaniu przeszkadzał mi nie zawsze czytelny tekst (a może to mi siada wzrok?), jego spora ilość, nie zawsze mam wrażenie potrzebna jeżeli chodzi o detale.
Może trochę brakowało mi w tym dynamiki, idziemy trochę jak po sznurku, bez zaskoczeń i tajemnicy. Bo nawet jeżeli one są, to zostają trochę zagadane, a mimo skupiania się na twarzach, nie ma w nich wiele emocji. Ot ciekawostka dla fanów, uzupełnienie powieści i filmu. Niestety słabsze.
Za stronę graficzną odpowiadali Raul Allen, Patricia Martin, a za scenariusz Brian Herbert i Kevin J. Anderson, którzy kontynuują serię również w formie powieści.

W filmie też czujemy, że to dopiero prolog, że to co ważne dopiero przed nami, a my jedynie liznęliśmy Diuny. Denis Villeneuve po raz kolejny udowodnił, iż kręci tylko te historie, które czuje emocjonalnie. Włożone serce, brak pójścia na duże ustępstwa tu się czuje. I to trzeba oglądać na dużym ekranie. Pustynna planeta robi wtedy największe wrażenie. I pal licho finałowy atak na siedzibę Atrydów. Dużo większe wrażenie robiły na mnie sceny bez większej akcji, ale pokazujące surowość tej ziemi i jej mieszkańców. Muzyka bardzo na plus (Zimmer!), zdjęcia genialne, obsada moim zdaniem dobrze dobrana i daje radę. Co tu dużo gadać - to jest wizjonerskie opowiedzenie historii z Diuny, wierne, a jednocześnie współczesne (akcenty wschodnich religii, zmiana płci niektórych postaci). I broń Boże komiksowe, czego się trochę obawiałem (wiadomo - największa kasa to teraz rzeczy typu Marvella). Masa symboliki, szczególików, które się odkrywa przy kolejnych seansach (a już się szykuję) - podobnie jak w przypadku Blade Runnera, reżyser zrobił kapitalną robotę.
A przecież to dopiero początek historii.
Wybaczcie, że krótko, że chaotycznie, ale o tyle już napisano o fabule, a i sam film rozebrano już na czynniki pierwsze. Ja od siebie mogę jedynie powiedzieć - tak to będzie jeden z moich ulubionych obrazów tego roku. 

2 komentarze:

  1. Moja "znajomość" z "Diuną" zaczęła się od filmu, który i mi się spodobał. Aktualnie mam w planach nadrobienie tej historii w książkowej wersji - a czy sięgnę po komiks? Tego jeszcze nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Diunę przeczytałem tylko jeden raz - wszystkie części według chronologii od 1 do ostatniej. Nigdy już do niej nie wrócę, bo jest to za dobre co pozostawiła mi w pamięci. Tak samo jak saga Roboty Asimova - równie genialne, równie głębokie i równie nieskończenie fantastyczne.

    OdpowiedzUsuń