czwartek, 19 sierpnia 2021

Annette, czyli wzlot i upadek

Ten film jest zupełnie jak muzyka zespołu, który tworzył do niego muzykę (pisałem nie tak dawno od The Sparks) - trąci kiczem, chwilami bawi, ale i fascynuje. Trzeba mieć dużo odwagi, tupetu, ale i wyobraźni, by z takich składników przygotować danie, które jest przemyślane od początku do końca. Fascynuje i wkurza jednocześnie.
Proste melodie, chwilami banalny tekst powtarzany po wielokroć, pewnego rodzaju bezczelność - to nie tylko słychać w ścieżce dźwiękowej, ale i widać na ekranie. Nie będę się dziwił, gdy po seansie wielu widzów będzie trochę zagubionych i nie będzie potrafiło jednoznacznie tego obrazu ocenić. Są w nim chwile piękne i poruszające, świetna jest gra zarówno Adama Drivera, jak i Marion Cotillard, ale i nie brakuje przynudzania albo momentów dość żenujących.
Już sam pomysł, by stworzyć z takiej historii miłosnej, czy też raczej dramatu psychologicznego musical, jest dość odważny. I nie chodzi bynajmniej o to, czy aktorzy mają talent, ale raczej o zderzenie śpiewu operowego, finezji, z zwyczajnym nuceniem, do którego podobno talent ma każdy. Operowa diwa i standupowy komik, oboje u szczytu popularności, choć z zupełnie innych światów. Ich związek był szeroko komentowany, obserwowany i od początku można było wyczuć, że to wystawienie się na światło dzienne z prywatnością, wcale obojgu nie służy. Ona sobie z tym potrafi radzić, on nie bardzo. Do tego dochodzi dziecko, wypalenie, depresja, a wreszcie wyładowywanie swoich emocji, frustracji na rodzinie, potem może chęć zdobycia sławy choćby przez bycie w cieniu sławy córki... Historia może i prosta, ale emocji w niej brakuje, ważne też jest to jak jest opowiadana. Tu wiele nie zdradzę, ale to łączenie realności, snów i symboliki, w dodatku cały czas w klimacie musicalowym, jest naprawdę oryginalną mieszanką.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz