poniedziałek, 15 marca 2021

Amerykański brud - Jeanine Cummins, czyli melodramatycznie o ważnej sprawie

Podobno przy okazji publikacji tego tytułu wybuchła mocna dyskusja na ile autorka, nie mająca przecież za sobą takich przeżyć, może pisać o doświadczeniach meksykańskich imigrantów. Nie wnikam w argumenty, bo może tam gdzieś wskazuje się na jakieś przerysowania, błędy, uproszczenia, ale przecież nawet w przypadku reportażu nie zawsze piszący przeżył to o czym opowiada, czasem jedynie wysłuchuje jakiejś historii, zbiera je, buduje z tego jakąś swoją narrację. A tu mamy do czynienia nawet nie z reportażem, a z powieścią. Czy w takim razie słusznym jest oczekiwanie, by autor miał za sobą doświadczenie tego o czym pisze? A może po prostu empatię, by słuchać historii i na ich podstawie zbudować własną, nawet jeżeli ją ubarwi, podkoloryzuje... 

Obrażanie się na to, że czytelnik sięga po powieść, a nie po reportaż jest dość idiotyczne, podobnie jak ataki za to, że ktoś bierze sporą kasę za to co napisał. Ma odmówić? Oddać na cele charytatywne? Może to robi. Oczywiście fajnie by było, gdyby ktoś pochylając się nad losem ludzi zmuszonych do ucieczki ze swoich domów, szukających lepszego życia i nadziei w nielegalnych próbach dostania się do USA, ryzykujących życie na tej drodze, robił to zupełnie bezinteresownie, w ich imieniu. Może jednak warto docenić, że każdy sposób na to, by zmiękczyć serca ludzi, zwrócić uwagę na los imigrantów, zachęcić do pomocy tym ludziom, może w przyszłości zmienić ich los na lepsze. Sprawić, że nie będzie rozdzielać się rodzin, budować murów, strzelać, skazywać na powrót do beznadziei...


Nie szukajcie tu więc prawdy, choć pewnie sporo z elementów zawartych w tej książce mogło zdarzyć się naprawdę. W Meksyku naprawdę dochodzi do przemocy na ulicach, a mafia potrafi dokonywać egzekucji na ludziach, którzy psują im interesy. Ludzi decydują się na niepewny los imigranta nie tylko z biedy, ale czasem właśnie chcąc chronić bliskich, uciekając przed tym co grozi im każdego dnia na ulicy, przed skorumpowanymi policjantami i urzędnikami, przeznaczając wszystkie oszczędności na to, by spróbować się dostać do miejsca, które dla nich wydaje się oazą bezpieczeństwa i dobrobytu. Jadą na dachach pociągów, uciekają przed mundurowymi, ryzykują okradzenie, gwałt, czy nawet życie, by znaleźć się po drugiej stronie granicy. I ta książka jest opowieścią właśnie o takich ludziach.
Obok Lydii i jej syna mamy bowiem masę innych, bardziej lub mniej rozbudowanych historii, w których można znaleźć okruchy prawdziwych dramatów, rozpaczy, bezsilności i czepiania się nadziei. W przypadku głównej bohaterki, która wpadła w oko jednemu z bossów mafijnych, kobiety, która miała rodzinę, wykształcenie, pieniądze, niezły interes, powiedziałbym nawet, że jej historia jest mało typowa, ale to już powiedzmy prawo autorki, by budować sobie fabułę tak jak uważa za słuszne. Być może chciała lepiej rozegrać wątki emocjonalne, sprawić by kobiety sięgnęły chętniej po książkę, a przecież romans, czy też matka z dzieckiem, na pewno wywołają jakieś drgnienie serca w trakcie lektury. Nie przepadam za takim szantażem emocjonalnym, ale powieść i tak oceniam jako wartą przeczytania. W końcu niewiele jest popularnych pozycji na temat tego jak wygląda dramat ludzi próbujących dostać się z południa Ameryki na północ po lepszą przyszłość. Beletrystyka kiedyś pomogła nagłośnić trochę dramat Europejek wyjeżdżających z mężami i dziećmi do krajów muzułmańskich, czy np. okrutne praktyki w niektórych krajach afrykańskich wobec dorastających dziewcząt, to może i nie ma co oburzać się na to, że ktoś sięga po historię, która wydawała mu się równie poruszająca i ważna. Dziwić może jedynie, jeżeli to osoba bez korzeni meksykańskich, wpisywanie na siłę słówek z tamtejszej kultury, sugerując autentyczność, co tak czy inaczej wypada dość sztucznie. 



Oczywiście, lepiej szukać prawdy w temacie sięgając po inne pozycje, po reportaże, ale nie ma się co oburzać na to, że ktoś napisał rzecz bardziej beletrystyczną i emocjonalną. Pewne uproszczenia (postawy ludzi, religijność, brak reakcji służb), mogą trochę psuć wrażenie z lektury, ale temu że czyta się to szybko, że nie brakuje momentów poruszających (nawet jeżeli opisywane są na chłodno), nie można zaprzeczyć. Arcydziełem bym tego nie nazwał, najważniejszą książką na ten temat też nie - to po prostu powieść, która trochę przybliża sytuację ludzi wędrujących na el norte, bez pogłębienia warstwy psychologicznej, a bardziej skupiona na poruszaniu emocji czytelnika (w tempie chwilami rodem z thrillera, a nie z dramatu)

Wrzucam też fotkę, żeby w razie czego lepiej można było sobie wyobrazić podróżowanie La Bestią...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz