sobota, 22 lutego 2020

Dżentelmeni, czyli nie próbuj ze mną pogrywać

Proszę Państwa Guy Ritchie powraca! Wszystkim, którzy pokochali Przekręt, Porachunki i kolejne jego zwariowane (ale słabsze) produkcje, mam do przekazania dobre wieści. Powraca nie tylko do kina gangsterskiego, ale i powraca w formie!
Oczywiście poza jego scenariuszem, pokręconą konstrukcją opowiadanej historii, cudownie pomyślanymi postaciami, dużą robotę robią tu kreacje aktorskie, ale w końcu to też robota reżysera, żeby ich ściągnąć na plan i przekonać, by zagrali coś troszkę innego niż zwykle.
Ależ to przyjemność oglądanie tych wydawałoby się eleganckich facetów (i jednej babki), którzy obracają się w najwyższych kręgach, ale spróbuj nadepnąć im na odcisk, a własnoręcznie odetną ci jaja. Angielski sznyt, ale ponieważ większość z nich wcale nie urodziła się w klasie wyższej, to i czasem chlapnie im się trochę dosadniejsze zdanie. Cała zabawa u Ritchiego polega właśnie na takich schematach: ci z tytułami to zwykle nieudacznicy i nieroby, ale za pieniądze, by utrzymać swoje tytuły i włości, zrobią wszystko, dlatego tak bratają się z gangsterami, o ile ci założą garnitur szyty na miarę i potrafią zachować się przy stole. Balansujemy między dwoma światami, bo aspirując do tego wyższego wcale nie jest prosto wyzbyć się wszystkiego z przeszłości. Nawet jeżeli próbujemy wyczyścić sobie interesy i pozbyć się tego co by mogło zainteresować w przyszłości policję lub władze.

Gra idzie o potężne pieniądze. I niby dżentelmeni o forsie nie gadają, to jednak zdaje się, że przy obrotach na setki milionów funtów rocznie, emocje biorą górę i każdy chciałby coś z tego tortu uszczknąć. Szantażem, oszustwem, groźbami lub po prostu siłą. Nieważne jak, byle się załapać...
Wydarzenia śledzimy jak prawdopodobną rekonstrukcję wydarzeń, nie brakuje domysłów i alternatywnych wersji, do tego już jednak ten reżyser nas przyzwyczaił. Chyba pomimo komplikowania akcji tym razem nie zaskoczył tak bardzo jak mu się to niejednokrotnie udawało (a przynajmniej ja się tak nie czułem). No i obyło się tym razem bez tak wielu zabaw z montażem (przyspieszenia, slow motion itp.). Ale i tak jest świetnie!
Dobre tempo, fajnie zakreślone postacie i kupa dobrej zabawy. Oczywiście dla tych, którzy lubią czarny humor i nie krzywią się na przemoc. A ci znający język angielski będą mieli ogromną frajdę z tej mieszanki wulgarności, akcentów i odkrywania nowych znaczeń i słów.
Hugh Grant, Matthew McConaughey, Colin Farrell (najlepszy!)... Po prostu palce lizać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz