poniedziałek, 3 lutego 2020

Richard Jewell, czyli ty się nie liczysz

Coś marnie mi idzie nadrabianie zaległości z nominowanymi do Oscarów. Do Irlandczyka podchodzę jak do jeża, na kilka czekam na pokazy przedpremierowe (niezawodne kina jak Atlantic, czy Wisła), ale dziś za to wpadłem na pokaz najnowszej produkcji staruszka Eastwooda. I choć uważam, że ostatnie jego produkcje są co najwyżej średnie, doceniam fakt iż wciąż szuka nowych historii do opowiadania. Na swój sposób, czasem wzruszając, czasem odrobinę bawiąc, próbując pokazać jakiś problem społeczny, ale przede wszystkim prawdziwych ludzi, relacje między nimi, które są ważniejsze niż podziały, niż rasy, niż system, oskarżenia itp. Przyjaźń, życzliwość, zaufanie. Skoro kraj i świat straciły z oczu to co ważne, to 89-letni reżyser będzie uparcie na swój sposób o tym przypominał. A bohaterstwo, choć ma może chwile sławy, ma też ogromną cenę i wiąże się z nim czasem ogromna samotność.

Oglądanie "Richarda Jewella" nie da nam jakichś wielkich emocji i zaskoczeń, nie da też wielkich przeżyć artystycznych i poczucia, że mamy do czynienia z czymś świeżym. To produkcja dość w klasycznym stylu, chwilami nawet przewidywalna. Czy to jednak sprawia, że ogląda się ją bez przyjemności? Na pewno nie.

Historia Richarda Jewella jest prawdziwa - pracownik ochrony podczas olimpiady w Atlancie wszczął alarm widząc podejrzaną paczkę, ratując tym samym życie wielu ludzi, bomba bowiem wybuchła już po rozpoczęciu akcji ewakuacyjnej. Mężczyzna miał jednak pecha - choć przez chwilę był bohaterem, FBI w poszukiwaniu sprawcy wzięło pod lupę jego życiorys i uczyniło go jednym ze swoich najważniejszych podejrzanych. Jak do profilu samotnego bombera miałby pasować otyły, prosty facet mieszkający z mamusią i lubujący się w militariach? Niech oni odpowiedzą. Błędem Richarda jest jego łatwowierność, manipulujący nim agenci mają więc łatwy materiał do pracy - gdyby nie adwokat, który postanowił pomóc Jewellowi, szybko uzyskaliby pewnie przyznanie się do winy. Zagorzały patriota, który chce służyć krajowi, stał się z dnia na dzień wrogiem, który śmiał podnieść rękę na państwo.
Ten film to jednak przede wszystkim nie tyle opowieść o błędach i kombinacjach służb federalnych, które chcą jak najszybciej pochwalić się złapaniem sprawcy, ale o tym jak łatwo zaszczuć człowieka. Samo śledztwo w sprawie oraz niedogodności ze strony FBI byłyby pewnie do przeżycia, ale gdy sprawa przeciekła do mediów, one z podejrzanego natychmiast uczyniły bestię, której wina jest oczywista. To walka o godność, udowodnienie swojego dobrego imienia, która wydaje się z góry skazana na porażkę. Paul Walter Hauser dobrze wykorzystał swoją pierwszą pierwszoplanową rolę, a 
Kathy Bates za rolę mamusi dostała nawet nominację. Idźcie do kina jednak nie ze względu na aktorstwo, ale na staruszka Eastwooda, który jak nikt potrafi opowiadać tego typu historie. Bez sztuczek, wielkiego patosu, bo choć pewnie ktoś inny by ich nie żałował, sprawiłby że sami ludzie mogliby dla nas zniknąć w tle. A to oni dla Clinta są najważniejsi i najciekawsi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz