poniedziałek, 10 grudnia 2018

OJCIEC, czyli o tym co każdy z nas przeżyje…


Kochamy komedie, przedstawienia lekkie, łatwe i przyjemne… Odpychamy od siebie myśli o chorobach, starości, przemijaniu i śmierci. Obezwładnia nas lęk o tym co z nami będzie gdy dopadnie nas jakaś niemoc. Głośno krzyczymy o kulcie młodości i chowamy za śmiechem lęk i myśli o śmierci. Swojej lub osoby bliskiej. A przecież końcówka życia większości z nas nie będzie trwać sekundę…


„Ojciec”, spektakl w ATENEUM. Taki jaki lubię. Wszystko przemyślane, dopracowane, wszystko współgra ze sobą. A na scenie aktorzy, którzy swoją grą poruszają widzów do głębi: Marian Opania w roli ojca oraz Magdalena Schejbal w roli córki, opiekującej się chorym ojcem. On - Andre, z chorobą zabierającą mu powoli wraz z postępującą starością rozeznanie w otaczającej rzeczywistości; jak sam mówi „opadają z niego jak liście z drzew” rzeczy i sprawy, o których wiedzieć i pamiętać powinien, mieszają mu się ze snami (halucynacjami?), mylą mu się ludzie i sytuacje. Zaczyna nie poznawać miejsc, bliskich, mylą mu się marzenia z jawą. Jedyną niezmienną w głowie Andre jest miłość do młodszej córki, co jednocześnie rani tę, która jest przy nim i usiłuje mu pomóc. Ona – Anna  usiłuje się nim opiekować, choć miłość do ojca powoli zamienia się w rozpacz. Dzień po dniu musi walczyć o jego pamięć, ze stoickim spokojem patrzeć na postępującą chorobę trawiącą umysł. Ciało jeszcze w miarę sprawne, ale umysł tworzy fantazje, które niszczą bliskich. Ani on ani ona nie jest w stanie stanąć choć na jeden dzień w rzeczywistości, która jest dla nich obojga tożsama. Dla psychiki osoby zdrowej to niewyobrażalny koszmar.
Oboje są jak w klatce. Jego umysł już nie jest w stanie wyjść na zewnątrz i poznać coś nowego, bo za chwilę o tym zapomni, przeinaczy, doda sen, stworzy iluzję. Jej życie to klatka obowiązków, schematów, powtarzanych rozmów, słów (pamiętasz?), czynności. Służy temu świetnie wymyślona scenografia (Justyna Elminowska) w formie „klatek” z półprzezroczystego materiału… kiedy patrzy się z widowni, można zobaczyć albo ściany mieszkania albo nie do końca wyraźne postaci (a może one są w tej chwili wymysłem chorego umysłu?).
Osoba opiekująca się chorym bliskim człowiekiem zatraca się w tej czynności. Bo kocha, bo chce pomóc… jednocześnie z uporem prowadzi walkę o własne życie, o odrobinę odpoczynku, namiastkę spokoju. Ale i tak marzenia rozbijają się o obowiązek względem chorego. Anna walczy, ale przegrywa. Mąż Anny – Pierre,  świetny Przemysław Bluszcz – odejdzie z jej życia, nie zniesie ciągłej niepewności we własnym domu. Ale jego marzenie o byciu choć przez jakiś czas tylko we dwoje „wytańczone” żalem i marzeniem małżonków na scenie to istna perełka tego spektaklu. Co podkreśla niesamowita muzyka dobrana przez Iwonę Kempę (jednocześnie reżyser przedstawienia).
Na scenie obok wyżej wymienionych znakomitości aktorskich młodsze pokolenie, które na szczęście nie odstaje od mistrzów; Paulina Gałązka jako Laura, Małgorzata Mikołajczak jako Kobieta i Dariusz Wnuk jako Mężczyzna są świetni.
Cały spektakl jest piękną, dopracowaną grą aktorską. Jest staranny w każdym calu i oby zawsze można było takie spektakle oglądać na scenie. Mądry tekst, piękna muzyka, świetna scenografia, kostiumy i światło.
Polecam.
MaGa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz