piątek, 28 września 2018

Smak zemsty. Peppermint, czyli wkurzona mamuśka

Co prawda mam kilka ambitniejszych filmów do zrecenzowania, ale skoro już zobaczyłem, to przecież nie od-zobaczę, wypadałoby więc napisać choć kilka zdań. Pamiętacie filmy z lat 80, z dość prostym scenariuszem (np. schemat zemsty za doświadczone krzywdy), gdzie bohater jakimś cudem rozwala stukrotne siły przeciwnika i odchodzi ku zachodzącemu słońcu? Jeżeli wciąż został Wam sentyment do tego typu fabuł, w których gangsterzy to pikusie, padający niczym muchy, spokojnie macie pewnego kandydata do obejrzenia. Co prawda w dzisiejszych czasach ważne jest równouprawnienie, więc nie obędzie się bez silnej kobiety i to ona właśnie jest aniołem zemsty i sprawiedliwości, ale komu to przeszkadza? Nawalanka jest taka sama, a i koniec przecież wszyscy dobrze znamy.

Mafia narkotykowa jest groźna dopóki Riley North się za nich nie weźmie. W ciągu paru godzin postawi ich do pionu, a potem pośle do grobów. Że niby to nierealne? A kogo to obchodzi. Scenarzystów na pewno nie. Miał być ckliwy początek, żebyśmy rozumieli pobudki bohaterki, a potem już nie ma sentymentów. Wkurzona mamuśka stanie na stosach trupów i powie: macie za swoje. Zupełnie jakbym oglądał Rambo sprzed lat. Tu również nie trzeba myśleć.

2 komentarze:

  1. Ja właśnie mam trochę sentymentu do filmów typu "zabili go i uciekł" ;). Wprawdzie nie rzucam się na te robione zupełnie na odczepnego (wypuszczane od razu na rynek video / tv), ale z nowszych lubię dla przykładu pierwsze części "Uprowadzonej" i "Johna Wicka". Co do "Peppermint", w sumie ciekawi mnie ten film, lecz jeśli już zdecyduję się obejrzeć, to poczekam na premierę w TV lub promocyjną cenę DVD.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra recenzja, będę mieć ten film na uwadze!

    OdpowiedzUsuń