wtorek, 8 kwietnia 2025

Ma bawić, ale czy bawi, czyli Zgon przed weselem, U Pana Boga w Królowym Moście, Pożar byłby lepszy

Wczoraj marudziła M. to dziś mogę i ja. Już dawno przestałem mieć nadzieje co do polskich produkcji zwanych komediami, bo jak już wydaje się, że gorzej być nie może, to kolejna puka w dno od dołu. Poświęcam więc jedną notkę, by hurtowo napisać o kilku produkcjach które obejrzałem w sumie sam nie wiem po co. No i na deser o czymś ciut lepszym, ale Czesi zawsze mieli ten swój specyficzny styl.

Gdyby u nas kręcono obrazy o różnicach pomiędzy "miastowymi" i "prowincją" takie jak choćby "Jeszcze dalej niż północ" czy komedie czeskie, to pewnie nikt by nie załamywał na nich tak bardzo rąk jak teraz. Ile razy jednak można patrzeć na Karolaka i oglądać żenujące, stereotypowe i obrażające ludzi sceny jacy to niby jesteśmy nietolerancyjni, zamknięci na obcych, na zmiany, prymitywni i wymagający genialnego kierownictwa najlepiej kogoś z miasta i ostatnimi laty, najlepiej kobiety. Za pierwszym razem może to jeszcze kogoś bawiło. Ale ile można i to jeszcze w taki żenujący sposób. 

 

W Zgonie przed weselem mamy ratowanie przed upadłością niewielkiej mleczarni z której żyje cała społeczność, więc zjednoczą się by uratować lokalny biznes wszystkimi sposobami.Mamy córkę która przyjeżdża z czarnoskórym kandydatem na męża. No i mamy rywalizację między facetami, nie wyobrażającymi sobie tego, by kobiety miały lepsze pomysły od nich... Każdy z tych wątków delikatnie powiedzmy ani zabawny ani sensownie poprowadzony, a zagrane to jest tak... no powiedzmy na poziomie scenariusza. Nie warto...


U Pana Boga... Chyba przez sentyment do poprzednich filmów ludzie będą sięgać po nową produkcję Jacka Bromskiego, ale to już nie to samo. Utopijna opowieść o tym jak to niby Królowy Most ma proklamować niepodległość może i byłaby zabawna, gdyby nie zrodziła się ze słabiutkich podstaw scenariuszowych i nie grzęzła w mieliźnie miernego romansu i słabiutkich aluzji politycznych. Te historie z Podlasia zawsze były atrakcyjne poprzez pokazanie postaci stamtąd, którzy próbują chronić tradycje i to co im znane. Teraz na pierwszy plan wysuwa się nowe pokolenie i ludzie z zewnątrz, ich ambicje - w ich ustach umiłowanie wartości i niechęć do zmian jakoś nie brzmi wiarygodnie. To zawsze była też jakaś walka o rząd dusz, tym razem jest tak sielankowo, że jedyne zagrożenie może przyjść ze Stolicy, której nie podoba się samodzielność jakiegoś miasteczka. 
 

Nadal jest w tym jakieś ciepełko, Krzysztof Dziurma, Andrzej Zaborski, wciąż mają tu jakieś fajne swoje sceny, na chwilę pojawia się też Emilian Kamiński, który zagrał tu chyba niedługo przed śmiercią... Czegoś jednak brakuje. I nie chodzi jedynie o przerysowane pomysły, ale jakoś tak po łebkach opowiedzianą historię. Giną w niej ludzie, którzy kiedyś byli najważniejsi, teraz nagle okazuje się, że ważniejsza od nich jest Sprawa. I to ukazana w bezdyskusyjnym czarno-białym świetle. Tam, za granicami miasta nie ma już nic dobrego... Nie dość że naiwne to kompletnie traci ducha oryginału.

 


No i wreszcie czeska propozycja komediowa. Upolowana przeze mnie w ramach festiwalu telewizji ARTE już jakiś czas temu i pomyślałem sobie że szkoda iż teraz już mniej trochę takiego kina u nas się pokazuje, bo wolę je niż nasze koszmarki. Niby pomysł jest podobny - niewielka miejscowość, w której niewiele się dzieje, ludzie się znają i wiedzą o sobie wszystko, a gdzieś tam wielki świat, z jego hasłami, zagrożeniami i podziałami. Ludzie jak u nas w Ranczu mają jakieś swoje nawyki, przyzwyczajenia, które otoczenie toleruje, ale nikt nie nosi w sobie zła - o nim to czyta się w gazetach albo ogląda w telewizji. Różne osoby przez całe życie pracują na tych samych stanowiskach, zajmują się tym samym, a otoczenie to akceptuje, no bo i dlaczego nie.

Bohaterami "Pożar byłby lepszy" są członkowie ochotniczej straży pożarnej. Generalnie niewiele się tu dzieje, więc i pracy mają mało, a przecież każdy lubi się pokazać że jest potrzebny. Szczególnie mocne ciśnienie na to ma szef lokalnej straży, trochę matkujący fajtłapowatemu Standzie. To on, wykorzystując wypadek w trakcie festynu wielkanocnego, ogłasza miejską krucjatę przeciwko terroryzmowi, przekonując że za incydentem stoi na pewno Al-Kaida. Na ludzi pada blady strach, ale niektórzy wykorzystują tą sytuację, by udowodnić swoją operatywność i władzę. 

Niby komedia, ale wbrew pozorom raczej dość gorzka, nie ulegająca powtarzaniu w prosty sposób szowinistycznych i niepoprawnych politycznie żartów. Zmieniają się tematy, które są na pierwszym planie, ale Czesi wciąż wolą opowiadać o ludziach i ich problemach, a nie o papierowych, sztucznych postaciach jak nasi scenarzyści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz