wtorek, 29 listopada 2022

Diamentowa uroczystość, czyli w podzięce przyjaciołom

Swoją miłość do baletu zawdzięczam składance baletowej, którą oglądałam niemal pół wieku temu w Teatrze Wielkim w Warszawie. Lata płynęły a ja, całkowity laik, cały czas miałam ją przed oczami; choreografia do części „Symfonii fantastycznej” Berlioza, tańców Debussy’ego i „Bolera” Ravela w mojej głowie została na zawsze. Tak jak miłość do różnorodności w balecie.

Diamentowa uroczystość to podziękowanie przyjaciołom Royal Opera House w Londynie, którzy 60 lat temu założyli organizację, która za zadanie miała wspieranie działania ROH na wszelkie sposoby. Ta gala była hołdem dla ich wsparcia a jednocześnie przeglądem tego co było, co dzieje się obecnie i jakie plany snute są na przyszłość. Program przemyślany, różnorodny, a wykonawcy dali z siebie wszystko.

Wieczór rozpoczął się od uroczą uwerturą „Córki źle strzeżonej” Ferdinanda Harolda w aranżacji i orkiestracji Johna Lunchberry’ego. Pas de deux wykonali Anna Rose O’Sullivan i Alexander Campbell. W delikatnych kolorach kostiumów wyglądali zjawiskowo młodzieńczo a piekielnie trudny i tak pięknie zatańczony taniec na tle podświetlonej na zielono ściany mocno uwidaczniał każdy element tego tańca. I chociaż sądziłam, że choreografia Fredercka Ashtona uwzględni również taniec ze wstążkami – jednak tak się nie stało. Trudno. I tak było to pięknie zatańczone. Wspaniałe otwarcie wieczoru.

Nie miałam okazji dotychczas zobaczyć baletu „Manon” do muzyki Julesa Masseneta. Jednak po pdd Akane Takada i Calvina Richardsona w choreografii Kennetha MacMillana to będzie jedno wielkie oczekiwanie, żeby obejrzeć cały ten balet. Na tę galę wybrano taniec z aktu I „Sypialnia”. Taniec tak zmysłowy, a tancerka tak genialna, że momentami wyglądała jakby nie miała kręgosłupa, jakby była jedynie szalem owiniętym na ramionach partnera. Zjawiskowy taniec, przepiękne emocje, piękna muzyka (orkiestracja Martin Yates).

Zdecydowanie odmienna była „Oualia” w choreografii Wayne’go McGregora (muzyka Scanner). Nowoczesny taniec w wykonaniu Sarah Camb i Josepha Sissensa miał w sobie jakiś niesamowity magnetyzm, dynamizm i choć momentami miało się wrażenie, że już dalej tancerka się nie posunie, bo to przesuwanie elastyczności ciała do granic możliwości wydawało się wręcz nierealne. Mocna, technicznie rewelacyjna w powolnych zwrotach przy pięknym partnerowaniu równie rewelacyjnego tancerza. Interesująca choreografia i niespotykane kostiumy (bielizna). Jednak dzięki temu całość stawała się niepokojąca, ciekawa, inna. Jestem na TAK! Mnie się bardzo podobało. Dla chętnych daję link do tego tańca: https://www.youtube.com/watch?v=pFrfg5hEdz0

Kolejnym punktem programu była jedna z dwóch „4” tego wieczoru. Pierwszy akt wieczoru zamykał „For Four” - taniec czterech tancerzy do delikatnej muzyki Franza Schuberta w choreografii Christophera Wheeldona. Powiem szczerze, że trochę dziwnie oglądało się taniec samych tancerzy, podświadomie chciało się widzieć między nimi tancerkę. Jednak to wrażenie trwało tylko przez chwilę i choć ten wspólny taniec widowiskowo był bez zarzutu, choreograficznie nie wywołał jednak zachwytu. Piękne pozy, ładny ruch, ale bez efektu wow! Ale przyjemnie się go oglądało i była to dla mnie jakaś nowinka; taniec napisany tylko dla pierwszych tancerzy wykonali: Matthew Ball, James Hay, Vadim Muntagirv i Marcelino Sambe.

Drugi akt wieczoru otworzył „See us” w choreografii Josepha Toonga do muzyki Michaela „Mikey J” Asante. Taniec nowoczesny, bardziej „chodzony” z gniewną wymową; choreografia była gwałtowna, gesty niemal brutalne. Miało się wrażenie złości, niemal przemocy co dodatkowo podkreślała głośna, mało harmonijna muzyka i głośne tupanie tancerzy (Mica Bradbury, Lukas B. Braendsrod, Ashley Dean, Leticia Dias, Leo Dixon, Benjamin Ella, Olivia Findlay, Joshua Junker, Francisco Serrano, Joseph, sissens, Amelia Townsend i Marianna Tsembenhoi). Jakby chodziło w tym tańcu o walkę, ale nie na polu bitwy, ale walkę o siebie, poza ogółem, poza nakazami grupy, poza kontrolą. Tak to odczytałam i nawet mi spodobał, bo był w jakiś pokrętny sposób i ciekawy i nostalgiczny, choć mało baletowy.

Kolejnym akcentem tego wieczoru był „Dispatch Duet” w choreografii Pam Tanowitz (muzyka Ted Hearne). Takiej choreografii wcześniej nie widziałam, więc jeśli o mnie chodzi to wydał mi się on zdecydowanie innowacyjny, wręcz awangardowy (podobnie jak „Oualia” z pierwszej części wieczoru). Bardzo dziwny taniec (ale nie dziwaczny). Muzyka może „nie z mojej bajki” (podobnie jak ta z „See us”), ale niosła ze sobą jakąś tajemniczość i podkreślała to co czynili tancerze. Były momenty zachwycające i były momenty bezruchu, ale oglądało się to z przyjemnym zaciekawieniem. Na pewno niósł ze sobą świeżość rozwiązań a jednocześnie był to taniec nadal baletowy. I ci rewelacyjni tancerze: Anna Rose O’Sullivan i William Bracewell, którzy potrafili to pięknie przedstawić. Podobało mi się.

A za chwilę, w kolejnej odsłonie Natalia Osipova i Steven McRea w „concerto pour deux” w niezaprzeczalny sposób pokazali swoją wrażliwość na związek choreografii z muzyką. Lekkość, gracja w ruchach, piękne partnerowanie… klasa sama w sobie. W dodatku muzyka, która mnie uwiodła (Saint-Preux) i ciekawa choreografia Benoit’a Swan Pouffera. 


Na zakończenie drugiego aktu Gali zaprezentowano drugą „4” – tym razem tańczyła czwórka tancerek (choreografia Valentino Zucchetti) do muzyki Camille Saint-Saens. Tu mam trochę mieszane uczucia, bo kostiumy były tak innowacyjne i tak inne od tych, które dotychczas oglądałam, że raczej skupiałam się na nich a nie na choreografii. Całą moją uwagę przyciągała tancerka w długiej sukni, bo kojarzyła mi się z tancerką z „Bolera” Ravela jaką widziałam lata temu i z tego powodu tylko tej tancerki wypatrywałam. Kolorystycznie było pięknie, ale częściej patrzyłam na kostiumy niż na to co się dzieje na scenie. Teraz, trochę żałuję, że tak się stało, bo na pewno taniec był piękny. Zwróciłam też uwagę, że muzyka dla damskiej „4” była bardziej dynamiczna niż ta, do której tańczyli panowie. I trochę mnie to zdumiało.

Diamentowa Uroczystość musiała zakończyć się Diamentami z „Klejnotów” Piotra Czajkowskiego. Tradycyjny balet w pięknej odsłonie. Pięknej, bo Marianela Nunez była w tym tańcu tak radosna, tak szczęśliwa, że aż miło było patrzeć. Idealna tancerka do tej roli. Również jej partner Reece Clarke był doskonały. Mocny, silny partner, który błyszczał w solówkach. Sama radość z patrzenia na tę parę (choreografia George Balanchine).

Wyszłam zachwycona.

Polecam

MaGa

Ps. ROH udostępniła zdjęcia z tej uroczystości:

https://www.flickr.com/photos/royaloperahouse/albums/72177720303760904


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz