piątek, 9 kwietnia 2021

Klątwa Lucyfera - Krzysztof Bochus, czyli to miejsce już nie jest świete

Trzecia powieść "współczesna" napisana przez autora, którego polubiłem za kryminały retro. I zdania nie zmieniam - wciąż bardziej urzeka mnie klimat powieści z serii o radcy Abellu i wachmistrzu Kukułce i przedkładam je ponad te współczesne. Choć może jest w nich szybsza akcja, nie są pozbawione tego co lubię, czyli ciekawostek historycznych, mam wrażenie, że chyba trudniej uzyskać efekt zaskoczenia, oryginalności, a i niestety o błędy dużo łatwiej.
Kto jest ciekawy co pisałem o dwóch poprzednich powieściach z cyklu o dziennikarzu Adamie Bergu, który zasłynął ze spraw odkrywania dzieł sztuki i zaginionych skarbów kultury, niech klika tu:
Lista Lucyfera
Boski znak

"Klątwa Lucyfera" nie ma aż tak bardzo rozdmuchanej akcji, jest bardziej kameralnie, mniej jest elementów przygodowych, czy sensacyjnych, atmosfera jest bardziej duszna. Może ma na to wpływ umieszczenie centrum fabuły w niewielkim klasztorze sióstr szarytek na Kujawach? A może starając się uchwycić atmosferę zagrożenia, jaką przyniosła pandemia, przeniósł to też na karty powieści, rozbudowując mocno przemyślenia głównego bohatera, jego różne stany emocjonalne i dylematy. Trochę tego tu jest, bo i kryzys w związku, misja o jaką prosi go przeorysza klasztoru i wątpliwości z nią związane, do tego jeszcze sprawa ojca Adama Berga, który z niewiadomych mu powodów, jakoś był mocno związany z tym miejscem...


Sprawa, którą dziennikarz ma się zająć to odnalezienie skradzionego dzieła sztuki, ale od początku jest jasne, że w klasztorze dzieją się inne dziwne rzeczy i podstawową kwestią jest wyjaśnienie nie tylko kto grasuje po zmroku po budynku, ale też jego motywów. Podejrzanych niby dość wąskie grono, ale tajemnic jest sporo i niełatwo znaleźć ich rozwiązanie, zwłaszcza gdy po przybyciu Berga pojawiają się kolejne dziwne i dramatyczne wydarzenia.
Chyba nie ma co zbyt wiele więcej zdradzać. Jest ciekawie, panuje atmosfera niepokoju, chyba nawet zbyt często podkreślane jest "skażenie" tego miejsca złem i lękiem, ale moim zdaniem czegoś troszkę zabrakło. Nie chodzi o rozczarowanie samym finałem, ale całościowe wrażenia z lektury - niektóre wątki nie są zakończone i nie wiadomo po co tak naprawdę zostały wprowadzone (Chorwacja, lekarz itd.), są błędy logiczne (wprowadzenie lockdownu, a bohater i tak dwukrotnie idzie do knajp jak gdyby go nie było), ciekawostki historyczne nie zostały wykorzystane w samej fabule... No szkoda. Nie wiem czy wynika to wszystko z pośpiechu, czy też zabrakło staranności przy pracy redakcyjnej, ale tym razem nie będę piał z zachwytu. Może moje marudzenie wynika z jakiegoś przesytu - wszak czytam jeden kryminał za drugim i naprawdę czasem trudno znaleźć w nich coś co wyróżni książkę spomiędzy wielu innych. Czułem ciekaność, ale nie napięcie, a chwilami też złościłem się na pewne rozwiązania fabularne. "Klątwa Lucyfera" jak dla mnie to taka średnia półka - daje frajdę, ale nie zostanie zapamiętana na długo. Spomiędzy trzech z cyklu ta chyba najbardziej przypominała mi też twórczość Siembiedy, czyli tempo jest trochę wolniejsze niż w dwóch poprzednich. To nie jest oczywiście zarzut, a raczej wskazanie pewnych podobieństw. Gdybym stawiał oceny według klasyfikacji szkolnej 4 by była mocna, ale mając w pamięci inne książki Krzysztofa Bochusa, chyba oczekiwałem jeszcze więcej. Autora polecam, a jeżeli wybierzecie ten cykl, to błagam nie zaczynajcie od tego tomu - lepiej jednak poznać trochę bohatera i jego wcześniejsze, nawet bardziej dramatyczne przejścia. 

2 komentarze:

  1. Jakoś mnie nie ciągnie do książek autora - tym bardziej, że czytałam już jedną z jego książek, która jakoś specjalnie nie zapadła mi w pamięć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a jaką? Bo te retro dla mnie naprawdę bardzo dobre!

      Usuń