sobota, 20 września 2025

Kolonia - Max Kidruk, czyli Ziemia nie jest naszym domem

W zalewie fantasy i romantasy, o prawdziwą świeżą fantastykę wcale nie jest łatwo, a tu proszę: nie dość że na dobrym poziomie, to jeszcze można by rzec: zza płota. Autor jest Ukraińcem i kreśląc swoją trylogię zawarł tam sporo traum i żali swojej nacji po doświadczeniach ostatnich lat. To nie jest jednak historia jednego narodu, a raczej dość uniwersalna i gorzka wizja tego jak może wyglądać przyszłość ludzkości w kolejnym wieku. Mamy sporo polityki, różne zagrożenia, badania naukowe, epidemie, ale to co się rzuca w oczy przede wszystkim to fakt iż ludzie się niestety niewiele zmieniają. Wciąż wiele szans marnujemy, niszczymy to co się udało, nie potrafimy wznieść się ponad jakieś emocje, żale, urazy albo własne ambicje. 


I choć to dopiero pierwszy tom trylogii, to lektura ma bagatela 1100 stron! Zanurzenie się w tą wielowątkową opowieść początkowo może sprawiać trochę trudność, potem jednak wciąga i sprawia dużą frajdę. 

Oczywiście są wątki, które wchodzą lepiej, inne niestety mają sporo dłużyzn. Problemem może być też to, że do większości postaci mamy dość ambiwalentny stosunek - nie ma po prostu wyraźnych głównych bohaterów, którym by się kibicowało. Mogą na nich spadać różne nieszczęścia, popełniają błędy lub czasem mają sporo szczęścia, trochę po nas to jednak spływa jak woda po kaczce. I to jest jedna ze słabości tej powieści. Nie angażuje ona emocji, a gdyby to się udało, było naprawdę fenomenalnie. Tło bowiem jest bogate, czasem aż za dużo w nim technicznych detali i postaci, pozwala jednak na zarysowanie historii, które mogłoby angażować. 


Choćby zadziwiające przypadki epidemii na ziemi, której ofiarą padają kobiety w ciąży albo rosnące napięcia w kolonii na Marsie, gdzie utrzymujący się latami układ sił, nagle zaczyna być zagrożony przez masowe protesty. I w jednym i w drugim przypadku wciąż z tyłu głowy mamy refleksję: to nie może być przypadek i stoją za tym jakieś siły, których jeszcze nie znamy. Tylko jakie: czy to jedno z państw ziemskich (np. Rosja) bawi się w Pana Boga, uważając że utrzyma zagrożenie z dala od siebie, czy też jednak to coś pozaziemskiego, czego naturę dopiero odkryjemy w kolejnych tomach. 

I dalej - tym tajemnic wcale nie mniej, rośnie jednak napięcie, czuć nerwowe ruchy i rosnącą agresję wśród uczestników gry, która staje się coraz bardziej nieprzewidywalna. Gdy pieniądze, władza i ambicje, zaczną mieszać się w politykę, ludzie coraz częściej przypominają bezmyślne marionetki, które nie są w stanie przeciwstawić się zmianom, nawet jeżeli są świadomi zagrożenia z nimi związanego. Tak jest i teraz, tak może być i za kolejne 100 czy 200 lat. Wielkie marzenia, idee, mogą okazać się wydmuszką, przygotowaną przez kogoś, kto wsparł je jedynie po to by zrealizować jakieś swoje plany.  

Nowe wieki ciemne to wizja życia ziemian, którzy tracą wpływ na kolonię na Marsie. Gdy populacja przekroczyła tam 100 tys. ludzi i nabrali oni przekonania, że mogą poradzić sobie niezależnie od wykorzystujących ich planetę polityków, rozpoczęła się rewolucja. Tak naprawdę od drobnego kamyczka uruchomiła się lawina. Ale jak to bywa zmiata ona ze sobą wszystko, a koloniści odcinając się od tych, którzy zbudowali szanse do życia dla tylu ludzi pod kopułami, mogą popełnić ogromny błąd. 

Nawet jeżeli chwilami ma się wrażenie, że spokojnie można by usunąć niektóre wątki albo sceny, że to rozdęte na maksa, powiem Wam że frajda duża! Czyta się naprawdę dobrze, w wydaniu papierowym macie też ilustrację (uwielbiam), sporą dawkę informacji naukowych, którymi autor tłumaczy nakreślone przez siebie realia. Dla fanów twardej fantastyki nie lada gratka. Naprawdę ciekaw jestem kolejnych tomów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz