piątek, 8 sierpnia 2025

Vinci 2, czyli po co wracać na stare śmieci

Sezon letni i mocna posucha w kinach, nowy film Juliusza Machulskiego wyrasta więc na jakiś wielki hit, na który będą walił tłumnie Polacy. No cóż, w sali było nas 2 osoby, przy czym ta druga wpadła na seans już po rozpoczęciu filmu, przez długi czas myślałem że będę miał całe kino dla siebie. 

Uświadomiłem sobie, że nie pisałem o części 1 - w końcu to było dwie dekady temu i jeszcze nie było Notatnika, a nawet jeżeli powracałem do tego obrazu, to jakoś nigdy z tak dużymi emocjami, by chcieć o nim napisać. Ot, sympatyczna komedia sensacyjna, ale ani nie rozbawia do łez, ani nie daje wielkiego zaskoczenia fabularnego. 

 

Pytanie po co więc do tego wracać? Zwłaszcza, że Vinci 2 jest jeszcze mniej komediowa i szczerze, ma jeszcze mniej jakiegoś napięcia sensacyjnego.  A może po prostu co innego jest siłą tego filmu?

 

Na pewno Machulski dobrze potrafi wykorzystać pieniądze sponsorów, czyli pokazać ładne widoczki miasta Krakowa, by dalej je promować. Do tego dochodzi jeszcze Ojców, ale tu jakby ciut mniej operator się postarał. Małopolska może być dumna. Te wspomnienia widzów: o tu byłem, to widziałem, tu chciałbym wrócić moim zdaniem są pewnym magnesem do tej produkcji. Podobnie działa też sentyment powrotu do pewnych bohaterów, do ich historii - ja się zmieniłem, oni się zmienili, zobaczmy co tam u nich. Jak wciąż dają radę to i mnie to trochę napełnia optymizmem. 

I choćby ktoś śmiał się, że to film trochę "dziaderski", sporo tu takich klimatów, to jest to też jego siła. Po prostu to nie tyle film dla młodego pokolenia, co dla tych, którzy byli mniej lub bardziej młodzi gdy Vinci królowało na ekranach. To do nich kierowane są te wszystkie mrugnięcia okiem, postacie niby kompletnie nic nie wnoszące, wywołujące jednak uśmiech u tych, którzy ich kojarzą.   

 

Zgadzam się z tymi, którzy trochę marudzą na scenariusz - moim zdaniem ewidentnie chwilami ma dziury i niektóre sceny, rozwiązania fabularne przypominają film dla dzieci, w którym wszystko ma być proste jak drut i dosłowne. Machulski chyba jednak od początku trochę grał sobie z konwencją, tym razem nie siląc się na zagadkę, za to dorzucając wątki mocno przerysowane (jak choćby powrót ze Stanów komisarza granego przez Dorocińskiego). No i cienkie wątki niczym z filmu obyczajowego. 

Nie wszyscy bohaterowie części pierwszej dostali tyle samo miejsca, niektórzy mocno się "posunęli", generalnie to jednak całkiem sympatycznie się ogląda. Nawet nie dla samego przekrętu "jak okraść złodzieja", tylko z sympatii dla jego autorów i sentymentu.

Nie liczcie na jakieś błyskotliwe dialogi, kultowe sceny jak z filmów tego reżysera sprzed lat, jest zachowawczo, raczej przeciętnie. To i tak chyba w porównaniu z jego ostatnimi filmami, produkcja o niebo lepsza. Jak macie okazję - wybierzcie się, ale bez oczekiwania jakiejś rewelacji. Bardziej z pamięcią o tym jakie komedie ten człowiek kręcił... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz