O ile istnieje już rzeczywiście całkiem spory katalog książek "około świątecznych" i większość z nich jest taka bardzo "kocykowa" to mam wrażenie, że to wcale nie jest tak iż za każdym razem uzyskuje się ten efekt wow. Żeby zrobiło się nam ciepło na sercu, żebyśmy się wzruszyli, musimy przecież jakoś przejąć się losem bohaterów. A jeżeli tego zabraknie, to trochę tak jakby czytało się bajkę, ale niespecjalnie angażując w nią emocje.
O ile przy Kordel o której książce pisałem niedawno, udało się wybornie, to przy lekturze Opowieści błękitnego jeziora Doroty Gąsiorowskiej zdecydowanie tego efektu zachwytu zabrakło.
Może to kwestia rozłożenia akcentów, jakichś dramatycznych punktów zwrotnych, może kwestia zbyt wielu zbiegów okoliczności (ale to akurat częste w opowieściach świątecznych), a może tego że te postacie jakieś... letnie?
Pomysł był następujący:
Do niewielkiego i malowniczego miasteczka, w którym mieści się bardzo znana cukiernio-kawiarnia, przyjeżdża dziennikarka, w poszukiwaniu ciekawej historii. Może ktoś powiedział jej, że to miejsce ma jakąś przeszłość, a właściciele zajmujący się wyrobem produktów z czekolady, mogą jej o tym opowiedzieć. No i siadają wieczorem i zaczynają opowieść... Na poły baśniową, na poły realną. O poszukiwaniu miłości, o tym jak los wynagradza cierpliwość i pracowitość. Jeden wieczór, drugi, trzeci... A w tzw. międzyczasie bohaterka spotyka różnych ludzi, rozmawia z nimi i oczywiście każdy z nich ma jakąś wciągającą historię do opowiedzenia, natychmiast się z nią zaprzyjaźnia, a ona pisze kolejny artykuł. I kolejny...
Nie czepiam się tego, że te historie są w sumie tak do siebie podobne, na te same elementy zwraca się uwagę (np. błąd rodzica, poczucie samotności, żal i próby pojednania), ale nawet w detalach autorka powtarza te same schematy (gubienie kluczy, wybuchy wściekłości), co sprawia że robi się dość nienaturalnie. Nie chodzi też o to, że to tak przewidywalne, choć pewnie przydałaby się jakaś niespodzianka, jakiś zwrot akcji. Ciut słabo moim zdaniem w dialogach, bo najważniejsza jest opowieść i uczucia jakie ona uruchamia w bohaterce, jak bardzo doświadczenia innych ludzi, zbliżają ją do jej własnych emocji i decyzji.
W tle Bukowa Góra pod Krakowem, cała masa płynnej czekolady, legenda z przeszłości, spora ilość bólu i wątpliwości, ale i jeszcze większa dawka przyjaźni, wsparcia i miłości.
Dla tych, którzy lubią takie historie, jak znalazł. Ciepłe, serdeczne, pozytywne i pokrzepiające.
W moim przypadku jednak trochę w tym przypadku magii (nie tylko świąt) zabrakło, co dziwne bo przecież przy Kordel i świątecznej Rogalskiej ostatnio się wzruszałem.
Nie czytałam jeszcze nic tej autorki. Może spróbuję....
OdpowiedzUsuń