środa, 24 lutego 2021

Publiczna i jej misja, czyli Zenek, Smoleńsk i Osiecka

Trudno czasem bez większego niesmaku zaglądać na niektóre kanały telewizyjne, bo ich produkcje mają tak żenujący poziom, że lepiej poświęcić swój czas na film z jakiejś platformy, czy lekturę, niż tracić go na bzdety. Żeby jednak nie było, że ignoruję to w czym maczają palce stacje telewizyjne, dziś cała notka o "hitach" TVP, bo te z TVN i tak chyba częściej u mnie goszczą.
Zenek. Abstrahując od tego "króla" polskiej muzyki i jego promocji w ramach misji szerzenia kultury wysokiej z naszych podatków, pomysł na film wcale nie był taki zły. To nawet była fajna okazja, by opowiedzieć o czasach przełomu, o fenomenie disco polo. Wyszło niestety nijako i to nawet nie jest kwestia ścieżki dźwiękowej, czy zdolności wokalnych aktorów, a raczej trywialności scenariusza, w którym niewiele jest fragmentów interesujących, a nawet jak są, to są traktowane po łebkach.


Czy ten fenomen Podlasia, wielokulturowość, które się podkreśla na początku produkcji, miał wpływ na Zenka, czy uzasadniono po co się go pokazuje? Nie. Czy udało się pokazać to upodobanie do blichtru, do kiczu, łatwego pieniądza, szczególnie u młodych? Raczej tak. Szkoda może więc, że tego mocniej nie rozwinięto. Wiele spraw z życiorysu wokalisty tak naprawdę jest jedynie wzmiankowanych przez ludzi z jego otoczenia, którzy niby to wspominają jego drogę do kariery. Od pucybuta do milionera? Serca publiczności podbijał coverami, potem prostymi tekstami i skocznymi melodiami, ale na czym tak naprawdę się Zenek dorobił? Bo nie na płytach, skoro te były piracone. Na weselach i dyskotekach? To chyba prędzej. Ale znów jakoś przechodzimy nad tym do porządku dziennego, jako jedyny problem pokazuje nam się ciężkie picie i pokusy, na które podobno bohater jest odporny. I tak pierwsza połowa filmu jest ciekawsza (Jakub Zając - brawo!), bo ta druga, niby kryminalna, pokazana jest kompletnie bez polotu. Ani to prawda, bo przecież porwanie syna to akurat nie Martyniuk, tylko inny muzyk disco polo, ani w tym grama emocji. 
Może gdyby trochę pokazać całość bardziej w stylu spełniającej się bajki, jak koncert na dachu i jazda na maluchu - czyli w stylu Rockstar o Eltonie Johnie... I aktorsko i zdjęciowo średniak. Scenariuszowo marność. Dialogów, życia i "mięsa" w tym tyle co treści w piosenkach disco polo. No i kolejna rzecz - jeżeli w filmie o Zenku prawie nie ma jego piosenek, to na jego miejscu sam bym protestował u twórców - nawet fani mogą być rozczarowani.

 

Druga z produkcji ma już swoje latka i po wielkiej propagandzie jakim ona będzie wielkim przełomem, sensacją, tym fajniej spojrzeć jak niewiele z tej wydmuszki zostało. Tyle samo co i z raportów komisji pana M. Demaskować to można próbować w dziennikarskim śledztwie, a nie w filmie fabularnym, który jak rozumiem miał odtwarzać nie tylko atmosferę tamtych wydarzeń, ale i zdradzać kulisy tego co się działo wokół katastrofy w Smoleńsku. 

Ewidentnie materiał cięto pod jakieś spiskowe teorie aż dziwne, że Antoni Krauze dał się w to wciągnąć, bo jak widać aktorsko musiano sięgać raczej po drugi szereg.
Cynizm, kłamstwa, odrzucenie wartości w zderzeniu z empatią, wiarą, patriotyzmem i szacunkiem dla ofiar - oto jak rozgrywa się linia podziału sugerowana w tym filmie. Nawet jeżeli jednak nie będziemy zajmować się topornymi aluzjami i politycznym dyktandem pod jakie robiona jest ta produkcja, nadal pozostaje jeszcze fakt, iż nawet jakość tego jest tekturowa. I nie mówię jedynie o scenach samej katastrofy. I tak zamiast thriller obnażającego manipulację władzy i mediów, mamy wyrzucone pieniądze w błoto i dowód na to, że im bardziej chce się oskarżać, tym lepiej trzeba się do tego przygotować. Tu jest wytykanie palcem, które zamiast kogoś przekonać do winy, raczej wywołuje zażenowanie. 



No i wreszcie najnowszy hit telewizji publicznej, czyli serial o Agnieszce Osieckiej. I chyba oczekiwania wobec tej produkcji przerosły rzeczywistość. Tyle materiałów archiwalnych, ciekawa osobowość, a tu przelatujemy przez kolejne dekady, ale niewiele z ich atmosfery widać, brakuje rozmachu, tak jakby to była kameralna produkcja biednej stacji, a nie giganta, który może sobie pozwolić by płacić ileś milionów "gwiazdkom" za Sylwestra. Wnętrza i może kilka zdjęć przed domami to ma być całość? Scena z festiwalu młodzieży na schodach parku to największy rozmach na jaki stać było producentów? Cała reszta - koncerty to niewielkie salki, gdzie zgromadzono po kilkudziesięciu statystów.
Podstawowy żal widzów chyba jednak idzie w kierunku sprowadzenia życiorysu pani Agnieszki do romansów, do picia, przeplatanych od czasu do czasu pisaniem. Brak subtelności, ale i brak niuansów w tym wszystkim. Postacie pojawiają się i znikają, bez jakiegoś większego odniesienia, choć przecież wokół Osieckiej było tylu znanych i lubianych, jak wokół mało kogo. Niektórych zabrakło w scenariuszu nie wiadomo dlaczego, inne wątki jakoś wydają się dziwnie wyeksponowane. 40 lat w 13 odcinkach? To już było dość ambitne, a wykonanie jeszcze bardziej spłaszczyło ten życiorys zamiast go pogłębić. Może jednak zostaje w nas jakaś refleksja nad tym szarpaniem się w związkach, próbami ucieczki przed banalnością życia codziennego, a dzięki temu może sięgniemy po inne książki o Agnieszce Osieckiej.
Magdalena Popławska ciekawa, choć nie zaskakuje, Eliza Rycembel bardziej intryguje. Muzyka i scenografia, nie ma się co czepiać, najbardziej leży scenariusz, zabrakło bowiem jakiejś jednej ciekawej myśli w tym filmie - niestety jeśli ma nią być problem alkoholowy i burzliwe związki, to w przypadku Osieckiej to zbyt mało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz