sobota, 6 lutego 2021

Connery, Moore, czy Dalton, czyli Ośmiorniczka, Nigdy nie mów nigdy, Licencja na zabijanie

Kina otwierają! No to Bond może już wkrótce na ekranach! A ja wciąż powtarzam sobie te starsze i trochę mi zostało, bo poluję też na rzeczy spoza cyklu, ale o Bondzie (jest ich kilka). Dziś o jednym z nich.
Ale najpierw Ośmiorniczka. Jeden chyba z tych najbardziej komediowych Bondów i to wcale nie z powodu tego, że jeden z ważnych wątków dzieje się w cyrku. Pościgi (szczególnie ten w Indiach), skoki jak u Tarzana, gagi, czy nawet niektóre bójki są na poziomie scenek z klaunami. I nawet intryga, czyli fałszywe klejnoty wprowadzane na rynek przez Rosjan, by mieć pieniądze na zbrojenia wypada mało poważnie. Gdzie tu prawdziwy czarny charakter?
Stwierdzam jednak, że powoli przyzwyczajam się do Moore'a jako Bonda, choć mam wrażenie, że wygląda dość staro i jakoś ta jego fryzura za długa...  

Na plus chyba jedynie wątek podzielonych Niemiec, choć i tu całość psuły mi przerysowane sceny z jazdą po torach. Chyba właśnie takie produkcje utrwaliły opinię o filmach z Bondem jako zbiorach idiotyzmów, które nawet już nie są zabawne, a raczej żenujące. Serio - nie przepadam za tą częścią.
To generalnie jest tak, że w starych Bondach lubię ich klimat, niektóre sceny, może i powtarzające się schematy, ale niektóre rzeczy dziś już kompletnie dziś nie bawią. Trudno mówić o napięciu, o ciekawości, skoro przeciwnicy tacy nieporadni. Ciekawe jak czuli się aktorzy wchodząc po raz kolejny na plan i wiedząc, że będą musieli grać w tak dziwnych sekwencjach.


No właśnie - wydawało się, że Connery nie wróci na ekrany jako Bond, ale przecież się pojawił. W nowej wersji "Operacji Piorun", czyli "Nigdy nie mów nigdy" jest Bondem dużo mnie poważnym, ironicznym i chyba nawet lepiej się bawiłem na tej wersji niż na pierwotnej. Porównywanie sobie poszczególnych pomysłów na rozwiązania fabularne tej samej historii to sama w sobie niezła zabawa.
Oczywiście też chodzi o kradzież rakiet nuklearnych i ukrycie ich pod wodą, by potem szantażować ich wystrzeleniem, ale całość mam wrażenie jest w porównaniu z oryginałem filmowym sporo rozbudowana - jest więcej lokacji, ale i więcej humoru. No i jakie nazwiska - Kim Basinger, Max von Sydow, Klaus Maria Brandauer, czy młody Rowan Atkinson. Wiem, że nie mieli zbyt wiele do zagrania, ale to pokazuje, że do Bonda można przekonać też ludzi, którzy raczej nie są kojarzeni z tą serią.


 

Licencja na zabijanie, czyli drugi film z Timothy Daltonem w roli super agenta 007. Tym razem to historia prywatnej wojny, jaką Bond podejmuje po śmierci swojego przyjaciela i jego żony. Przełożonym nie za bardzo podoba się polowanie na bossa narkotykowego, Bond więc działa bez tak dużego wsparcia (i gadżetów) co dotychczas. Dzięki temu dostajemy film który przypomina mocno inne produkcje sensacyjne tego okresu, trochę odbiega od stylu poprzednich Bondów, ale może to i lepiej? Jest mniej humoru, nawet mniej pościgów i bójek, za to więcej nacisku na rozwój fabuły. Tylko spektakularny finał, czyli rozpierducha jest w klasycznym stylu. No bo po co zabijać samego szefa, skoro najpierw można rozpieprzyć mu całą fabrykę?
Dalton w tej "poważnej i mrocznej" wersji Bonda radzi sobie całkiem dobrze i w sumie nawet trudno powiedzieć którego z nich najbardziej lubię. Do Connery'ego mam sentyment, ale i Dalton radzi sobie nieźle. Tylko te fryzury z lat 70 i 80...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz