środa, 16 stycznia 2019

Zdrada scenarzystów - Wojciech Nerkowski, czyli weźcie mi to poprawcie do cholery

Wciąż jest spora grupa autorów kryminałów, o których słyszałem wiele dobrego, a ich książki wciąż są przede mną. W tym roku będę starał się nadrabiać zaległości. A Wojciecha Nerkowskiego akurat mam okazję dzięki życzliwości samego autora, który przekazał kilka egzemplarzy swoich publikacji na nasze lokalne wymianki książkowe. Tyle że przez nieuwagę zacząłem od tomu drugiego. Mówi się trudno, ale doceniam sam koncept, dość ciekawy i zabawny. Cała sprawa kryminalna z tomu pierwszego teraz staje się podstawą do scenariusza filmu, który napisali bohaterowie książki, rodzeństwo Kuba i Sylwia. Coś co wydaje im się już wytchnieniem po emocjach jakie przeżywali, czyli wyjazd z ekipą filmową na Teneryfę, niestety okazuje się po raz kolejny dla nich dość niebezpieczną przygodą.

Wszystko zaczyna się od tego, że producentka filmu ma spore problemy z zebraniem pieniędzy i bohaterowie zaczynają ją podejrzewać o dziwną kampanię budującą napięcie wokół ich wspólnego dzieła. Samo odkrycie plakatu, na którym głowni aktorzy są na celowniku mordercy pewnie jeszcze nie zrobiłoby sensacji, ale gdy aktorzy zaczynają ginąć naprawdę... Robi się dziwnie.
Autor sam wcześniej pracował jako scenarzysta, zna więc sporo sekretów i ciekawostek zza kulis (może lepiej powiedzmy spoza obiektywu kamery). Czy rzeczywiście scenarzyści mogą sobie jeździć wraz z ekipą na plan i mogą konsultować detale wraz z aktorami i reżyserem tego nie wiem, ale nawet jeżeli to nie jest prawda, kupuję tą historię w całości. Przecież oni nie tylko napisali scenariusz, ale zarazem opisują własne przygody, a aktorzy odgrywają ich samych. Oczywiście nie do końca ich przypominają - na ekranie zawsze trzeba postawić kogoś atrakcyjnego, ciekawego, to jednak nawet przyjemnie popatrzeć się na własne oblicze, a potem na to jaki nasz wizerunek zobaczą widzowie na ekranie. Szczególnie gdy zamiast muskulatury ma się spory brzuszek albo nie jest się żadną wielką pięknością. Jak to mówią jest prawda życia i prawda ekranu.

Sylwia i Kuba razem pracują, razem prowadzą śledztwo, a czasem nawet dość mocno ingerują w swoje życie prywatne (tak jakby przypadkiem). Kochają się, choć jednocześnie nie przeszkadza im to w dogryzaniu sobie od czasu do czasu, wszak wspieranie nie wyklucza szczerości... A my chodzimy za nimi na plan filmowy, rozważamy kolejne ich tropy w poszukiwaniu mordercy i bawimy się ich dialogami i rozważaniami. To chyba jest największy plus tego tytułu - spora dawka humoru i zawirowania wokół spraw sercowych rodzeństwa. Jak wygląda casting, uroki pracy scenarzysty i ciągłe poprawki, załatwianie funduszy, czy szukanie oszczędności w produkcji, marketing, komu się czego zazdrości - oto kulisy świata wielkiego ekranu (i małego też bo Sylwia i Kuba pracują równolegle nad serialem kryminalnym). Ile by kosztowała superprodukcja o Mikołaju Koperniku i kto mógłby zagrać w nim papieża - sporo tu takich zabawnych drobiazgów.
A sercowo? No niby każdy z każdym, romanse, a nie wierność... Bohaterowie? Cóż... Ona - szara myszka, zakompleksiona i zazdrosna o swojego obecnego partnera, w którym kochają się wszystkie kobiety (jak to z aktorami bywa). On - gej marzący o jakimś stałym związku, ale wciąż poszukujący go w sposób, przez który zalicza raczej okazjonalne przygody. Dziwna para jak na detektywów, nie? Ale w sumie tu nawet sama intryga kryminalna nie jest najbardziej istotna. Wchodzimy w ten świat filmowców, uśmiechamy się przy kolejnych ironicznych uwagach na temat tego środowiska i nagle stwierdzamy, że to już koniec książki i mało brakowało byśmy przegapili emocjonujący finał. Ale nic straconego - przede mną jeszcze tom pierwszy, a lada chwila ma się ukazać kolejny. Będzie czytane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz