piątek, 18 listopada 2011

Cinema Verite czyli prawda ekranu

Ciekawy obraz. Nie przez to jaki jest, ale o czym opowiada, jak odkrywa kulisy ściemy jaką jest telewizja. Cofnijmy się 40 lat wstecz i przyjrzyjmy się jak powstawał pierwszy projekt telewizyjny typu reality show. To miał być serial opowiadający o codziennym życiu zwyklej amerykańskiej rodziny. Rodziny idealnej? Czy tak chcieli się pokazać? Czy dlatego nasi bohaterowie dali się uwieść temu projektowi i zgadzają się by kamera towarzyszyła im w różnych sytuacjach. To historia, która wydarzyła sie naprawdę (film nosił tytuł An American Family i pojawił się na antenie w roku 1973). A Loudowie wszystko to przeżyli na własnej skórze - zarówno chwilę sławy jak i dramat tego, że nic nie mogą ukryć i są oceniani na każdym kroku.
Film Cinema Verite jest fabularyzowanym odtworzeniem tamtej historii. Małżeństwo Pat i Billa wydawało by się na pierwszy rzut oka szczęśliwe -  piątka dzieci, piekny dom, niczego im nie brakuje. Tyle, że Pat już w momencie podejmowania decyzji mówi o tym, iż jednym z powodów jej zgody było pragnienie by mąż mniej wyjeżdżał, więcej był z nimi w domu. Dzieci dorastają, ale praktycznie bez więzi z ojcem - on ich nie rozumie, oczekuje wdzięczności za to że pracuje, żąda by szybko podejmowali jakąś pracę. Ich wsparciem jest Pat - to ona pomaga im w realizacji nawet najbardziej szalonych projektów (kapela muzyczna), wspiera nawet wtedy gdy do nie do końca rozumie ich wybory (jeden z synów, który się od nich wyprowadził nagle odkrył w sobie ciągoty homoseksualne). Bill coraz mniej stara się ukrywać iż życie z żoną go już znudziło, szuka ucieczki w licznych romansach pod pretekstem delegacji. Kryzys nadciaga.
A w tym wszystkim tygodniami obecna w ich życiu kamera. Najpierw krepująca, potem coraz bardziej oswojona, a nawet stała się kolejnym członkiem rodziny. Loudowie chcieliby wypaść jak najlepiej, ukrywać to co trudne czy niewygodne. Jednak pod wpływem reżysera, który za wszelką cenę chce uzyskać materiał poruszający emocjonalnie (a nie nudny), stają się coraz bardziej szczerzy, otwarci, ekipa nawet stara sie podsycać rożne konflikty po to by mieć ciekawsze nagrania. Pat nawet swoją decyzje o wyrzuceniu z domu męża też postanawia odegrać na żywo przed kamerą.
To co najciekawsze w filmie następuje potem. Bo z jednej strony ktoś może twierdzić, że tego typu filmy zmieniały amerykańską moralność, świadomość społeczną i np. pokazywały, że kobiety nie muszą godzić się ze swoim losem kury domowej, która biernie przyjmuje nawet najgorsze rzeczy ze strony męża. To pewnie prawda. Ale dużo ciekawsze wydała mi się druga strona tu pokazana - jakim kosztem to się wszystko odbyło i w jakim świetle ich pokazano. Bo tak naprawdę reżyserowi wcale nie chodziło o dobro Pat, o to by była szczęśliwa - chciał jedynie uzyskać jak najbardziej sensacyjny materiał, pokazać jak najwięcej brudów, bo to mu "mogło zrobić oglądalność". To ewidentne szokowanie i naigrywanie się z "idealnej rodziny". Co byś zrobił gdybyś miała takiego syna? Ile można udawać przed sobą, dziećmi i otoczeniem, że się kochają, a oboje marzą o zdradzie? Pruderia, moralność, rozwód, obowiązki małżeńskie, nierozerwalność, prawo do szczęścia - to wszystko będzie nam się gdzieś kołatało pod czaszką po tym filmie i pewnie kołatało się też ludziom oglądającym ten film. 
Mimo, że Loudowie uczestniczyli w przeglądaniu taśm byli w szoku gdy ujrzeli ostateczny kształt filmu i zobaczyli komentarze jakimi różne sceny obdarzono. Zapłacili sporą cenę, ale paradoksalnie znów byli razem - mimo rozstania się, razem zaczęli walczyć przeciw twórcom filmu o dobre imię rodziny. 
Ktoś może wzruszyć ramionami, że mogli się nie godzić. Ale moim zdaniem film dobrze pokazuje nie tylko naiwność i podatność ludzi na wpływ mediów, ale również mechanizm oszukiwania zarówno tego kto jest przed kamerą i zachęcany liczy, że szczerość zostanie wysoko oceniona, jak i widza do którego potem puszcza się oko mówiąc zobaczcie jakiego świra, dziwaka, oszołoma znaleźliśmy. Po 40 latach można by rzec nie zmieniło się wiele - może poza tym, że dziś pewnie nawet do łazienki już bez oporów by się władowali z kamerą, wtedy mieli jeszcze opory.
Warto.
ps. Zapowiadają mi się Święta ze stosami książek do przeczytania - kiedyś marzyły mi sie takie stosy pod choinką, teraz przychodzą darmowe, ale robi się tego troszke sporo - do wczorajszych dołaczyła jeszcze piękna paczka dzisiejsza od Pascala - Biografia Micka Jaggera oraz biografia Beara Gryllsa. Cegły takie, że ho ho. I po co ja obiecywałem, że co otrzymam to i oddam na konkursy? buuuu.
ps2. Przypominam o konkursach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz