Filmy o żałobie, o rozstaniu, trudnych emocjach, nie przyciągają jakoś tłumów do kin, może ludzie trochę się ich boją, ale ci którzy pójdą na seans Minghun nie będą żałować. Warto podkreślić że to nie jest produkcja dołująca, po której wychodzisz jeszcze bardziej przygnębiony. Przyglądanie się temu jak można się pożegnać, zachowując jakąś cząstkę bliskiej nam osoby, wciąż o niej myśląc, może być raczej uwalniające od pewnego ciężaru z jakim kojarzymy ostatnie chwile. Rytuały mogą być pomocne, ale ważne żeby wciąż była w nich obecna pamięć o tym kto odszedł, żeby to nie było bezosobowe, tak bardzo ostateczne... Jak mówi bohater: gdy jest się u kresu, trudno nie wierzyć w nic. Ale może jednak spróbować zrobić to dla siebie i dla zmarłej osoby, a nie po to by jedynie spełnić oczekiwania innych, bo tak wypada.
Czepiamy się nadziei, przechowujemy ślady, dbamy o pamięć. Minghun w zderzeniu dwóch kultur, duchowości, wnosi jeszcze coś dodatkowego - jakby cząstkę życia i szczęście tej osoby na tamtym świecie. Nie chcę żeby była tam samotna - mówi dziadek Masi, pochodzący z Hong Kongu. I choć Jerzy nigdy z teściem się dobrze nie dogadywał, podąża za tym, starając się zrozumieć, ale i odnaleźć w tym na nowo jakąś cząstkę więzi jaką budował z córką, wychowując ją przez wiele lat samotnie.
Dużo w tym filmie milczenia, niewiele słów, ale mimo wszystko aż kipi od emocji, które czujemy jako widzowie całymi sobą. Dorociński rzeczywiście stworzył świetną kreację, ale równie ciepłe słowa można by powiedzieć o pozostałej dwójce głównych aktorów, czyli Ewelinie Starejki i Daxing Zhangu. Wizualnie wybornie (zdjęcia Kacpra Fertacza), ciekawie muzycznie, ale przede wszystkim ten obraz przeżywa się nie tylko na sposób standardowy, a bardziej dzięki sercu, wyłączając na chwilę umysł, który pewnie by spytał o prawdopodobieństwo niektórych scen.
Nawet na odrobinę humoru znalazło się miejsce, dzięki czemu jeszcze bardziej ta historia jeszcze bardziej staje się ciepła i jakoś zwyczajnie ludzka. Dotykanie tajemnicy, sensu śmierci, przeżywania żałoby jak się okazuje może nieść ze sobą nie tylko zadumę i rozpacza. Tęsknota i pamięć ma przecież różne wymiary.
Polecam Wam ten seans. Mając nadzieję, że też go odbierzecie równie intensywnie. Nie wiem czy potrafię napisać coś więcej. Zostawię więc jeszcze jedno słowo, które rzadko się z tematem śmierci kojarzy, a w tym filmie nagle z nim się w zaskakujący sposób łączy. Czułość.
Oficjalna premiera 29 listopada, a ja skorzystałem z okazji pokazu specjalnego w Multikinie, połączonego z twórcami filmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz