środa, 9 lutego 2022

Przemytniczki złotych kości – Cezary Borowy, czyli ambiwalencja

Wczoraj Robert pisał bez entuzjazmu o książce „Przemytnik” A. Górskiego, a ja w tym czasie kończyłam odsłuchiwanie książki „Przemytniczki złotych kości” Cezarego Borowego i bardzo dobrze mi się ją „czytało”. To książka na poły przygodowa, trochę jakby reportaż z dużą porcją wiadomości z historii Indii. I trudno byłoby mi odpowiedzieć na pytanie czy to sposób opisywania historii polskich przewodniczek złota w Azji przez autora czy jej interpretacja w wykonaniu Macieja Więckowskiego, w każdym razie książka jest naprawdę warta uwagi.

Czasy mojej młodości przypadały na głęboki PRL, szary i biedny. Ci co mieli smykałkę lub tzw. dryg do handlu i tę odpowiednią dozę szaleństwa w sobie zaprawionej nutą koniecznej adrenaliny wyjeżdżali za granicę (przede wszystkim południowo-wschodnią) by handlować. Mówmy szczerze – nielegalnie. Czyli przemycać. Przemycali i artyści i sportowcy, przemycali dyplomaci – o tym się mówiło „po cichu”. O przemycających znajomych wiedziało z pierwszej ręki, bo sama też od nich kupowałam (np. olejek różany z Bułgarii). Wywozili niemal wszystko: wódkę, leki, krem Nivea, kryształy, dresy z kreszu, itp.; przywozili: swetry z kaszmiru, kosmetyki, kożuszki, bawełnę, salami, złoto. Natomiast nigdy nie słyszałam o przemycie złota do Azji Południowej. Okazuje się, że był i taki, a zajmowała się nim m.in. grupa Polaków, w dużej części ludzie młodzi, studenci.

„Przemytniczki złotych kości” to opowieść o kilku polskich przemytniczkach, które podjęły kiedyś to ryzyko i – na szczęście – wyszły z tego cało. Złote kości w ich slangu to sztabki złota. Towar w Indiach bardzo poszukiwany i mocno pożądany, a dlaczego tak jest informują marginalia (wstawki w tekście na różne tematy, które dla mnie były nie mniej ciekawe niż historie grup przemytniczych). Przemycały przede wszystkim w platformach butów, a często taki but ważył 2 kg. Trzeba było nauczyć się w nich chodzić, a to nie było łatwe. Trzeba też było umieć mówić w językach obcych, bo miały paszporty w różnych miejsc świata. Trzeba było umieć zmieniać swój wygląd, bo celnicy wyłapywali tych, którzy „kręcili się” zbyt często. Trzeba było mieć nerwy ze stali, bo ponoć po sposobie chodzenia, mimice łatwo jest wyłapać celnikowi przemytnika.

To książka o przekraczaniu granic nie tylko państwowych, ale i prawnych i tych, które każdy z nas nosi w sobie. I właśnie to mnie uwierało – przemyt, to przemyt, coś nielegalnego. A jednak pełna zaciekawienia czytałam o ich kolejnych wyprawach, o tej adrenalinie, która krążyła w ich żyłach przy kolejnym przekraczaniu przejścia granicznego czy lotniska. Ryzykowały wiele, ale i finansowo opłacało się to bardzo. Potrafiły zarobić nawet 2000$ za przejście, kiedy wówczas w Polsce średnia pensja wahała się w okolicach 20$. Tylko trzeba mieć w sobie tę odwagę, może determinację, a może szaleństwo. Nie zawsze kończyło się to dobrze, a za przemyt w Indiach groziło 5 lat więzienia, w Bangladeszu – ponoć dożywocie. Można tam było trafić nawet za podejrzenie przemytu. Ania „Lotówka” wpadła na dworcu New Delhi z kilkoma innymi przemytniczkami i przemytnikami. Trafili do więzienia w Tihar Jail. Ania na paszporcie francuskim. Trzeba było sobie radzić poczynając od współwięźniarek po attaché francuskiego, który przybył z pomocą. To dzięki jej listom poznajemy tę drugą, bardziej mroczną stronę ich „przygód”, gdzie strach o siebie, walka z depresją miesza się z tęsknotą za tym co po drugiej stronie bramy, za bliskimi, ukochanymi. "Mata Hari", kobieta w czepku urodzona, nie wpadła nigdy, choć mało brakowało. Wpadł natomiast jej partner Doro, a ona, poszukiwana listem gończym musiała się z Indii ewakuować. Wiele jest różnych opowieści zarówno dotyczących samego przemytu jak i sytuacji z nimi lekko jedynie związanymi, np. obyczajowymi.

Autor, sam kiedyś był przemytnikiem, zna więc temat od podszewki. Pisze w sposób lekki i przystępny, zabarwiając wszystko nutą romantyzmu. Z jednej strony przemyt – proceder naganny, z drugiej strony: determinacja, odwaga, chęć życia ciekawiej, bardziej kolorowo. Dlatego miałam ambiwalentne odczucia… do momentu, kiedy dziecko przemytników urodzone długo, długo potem i znające przeszłość rodziców podziękowało im za to co robili, bo dzięki temu mogło realizować swoje pasje, przejść przez życie bez zgrzytów, za to z radością w duszy. Wygląda na to, że wyrosło na mądrego, wykształconego człowieka, prawego, szczęśliwego człowieka.

Nie mnie oceniać ich postawy… a książkę…

Polecam

MaGa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz