środa, 29 stycznia 2020

Poznajmy się jeszcze raz, czyli co zgubiłem po drodze?


Mało brakowało, a zapomniałbym napisać przed premierą o francuskiej produkcji, na którą chciałbym Was namówić. Film urokliwy, troszkę sentymentalny, może i nie jest komedią, na której będziecie boki zrywać ze śmiechu, ale spędzicie przemiły czas z kimś bliskim. W dodatku możecie zabrać też rodziców albo dziadków, bo i oni uśmiechną się na seansie, a może i jakimiś wspomnieniami się z Wami podzielą. 
Właśnie na wspomnieniach w dużej mierze opiera się ten film. Codzienność powszednieje, czasem przytłacza, nawet w relacji z bliskimi osobami zdarzają się momenty trudniejsze, ale przeszłość bardzo często jawi nam się w jasnych barwach. My byliśmy młodsi, może piękniejsi (szczuplejsi?), mieliśmy dużo czasu, zwariowane pomysły, no i tyle pięknych chwil przeżywaliśmy po raz pierwszy.

Główny bohater właśnie do tych chwil postanowił wrócić. I to jak najbardziej realnie. Gdy zaproszono go do skorzystania z oferty firmy, która potrafi wyczarować ci wieczór w takich realiach jakie sobie tylko wymyślisz, on nie zastanawiał się długo. Dla innych pełne emocji było spotkanie z Hitlerem, Hemingwayem, czy kolacja w realiach XVII wieku, a dla niego najważniejszy był... wieczór gdy poznał swoją późniejszą żonę.

I co z tego, że dziś Marianne (w tej roli Fanny Ardant) go nie chce znać, wyrzuciła go z domu, zarzucając mu, że przy nim się szybciej starzeje. Tym bardziej powrót do tamtej chwili, gdy coś zaiskrzyło, miało stać się jakąś iskierką nadziei w jego życiu, które od dawna nie było wypełnione radością. Victor (Daniel Auteuil), kiedyś święcił triumfy jako świetny twórca komiksów, ale obecnie trudno mu jakoś tworzyć, nie odnajduje się w świecie, który goni za technologiami, modami, zajmuje się nie bzdurami z wielkim zaangażowaniem i jest obojętnym wobec spraw ważnych. Zapatrzeni w ekrany, aplikacje, ludzie jakoś oddalają się od siebie. Victor więc choć na jeden wieczór chce wrócić do czasów, gdy tego wszystkiego nie było, a ludzie potrafili ze sobą po prostu być. Zaraz, napisałem jeden wieczór? Oj, chyba będzie mu mało. Ale tego jak to doświadczenie zmieni jego samego oraz to jak go postrzegają bliscy (w tym żona), nie zamierzam zdradzać.
To uczucie, z jakim dużo młodsi od 60-letniego bohatera, pracownicy planu, patrzą na niego, ta sympatia i odrobina zazdrości, towarzyszy i nam. Bo może sami też mamy dość tej pogoni z oczekiwaniami innych, za tym co wypada, co trzeba, a chcielibyśmy na luzie oddać się temu co przyjdzie nam do głowy ot tak, czemuś szalonemu. Chyba dla zdrowia psychicznego warto. I również z tego samego powodu polecam Wam ten film. Sentymentalny i zabawny, a w dodatku niegłupi i uroczy. Tu już nie chodzi o same lata 70-te, ale o ten moment przypomnienia sobie: kiedyś chyba bardzie potrafiłem cieszyć się życiem - co mi w tym przeszkadza dzisiaj? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz