niedziela, 6 października 2019

Marvel kontra DC Comics, czyli Kapitan Ameryka i Legion samobójców

Niby nie mam nic super pilnego na horyzoncie, ale i tak dzieje się sporo, więc na notki poważne jakoś nie mam sił ani czasu. Zaraz biegnę do teatru, w tym tygodniu spodziewajcie się więc aż dwóch wpisów z Teatru Syrena. A dziś filmowo i mało poważnie.

Kilka razy pisałem już że nie jestem wielkim fanem komiksowych epopei, ale ponieważ młodsza córa je uwielbia, czasem zdarza mi się na coś zerknąć. Z większą lub mniejszą przyjemnością. Bo każdy seans przypomina mi wady takich produkcji. I jak dla w starciu między dwoma gigantami zwykle wygrywa CD Comics. Mam wrażenie, że filmy większość filmów Marvela to produkcje, które z założenia mają trafiać do kina jako produkcje familijne. Seksu być nie może, przekleństw raczej też nie, przemoc raczej bez pokazywania brutalności i cierpienia, no i bohater ma być prawie bez skazy.
Początek "kariery" Kapitana Ameryki bawi jedynie w momencie, gdy uświadamia nam się skąd się wziął jego strój i obserwujemy trasę po kraju gdy gania po scenie z tancerkami, zbierając kasę ze sprzedaży obligacji i namawiając do zgłaszania się do armii.








Eksperyment, który miał dać Amerykanom całe oddziały niepokonanych chłopaków i ponadprzeciętnych mocach, został przerwany przez dywersję hitlerowców i chyba nikt nie widział szansy na to, by jeden człowiek mógł coś zdziałać na froncie. I jak się okazuje nie zawsze działał sam, być może bez wsparcia nawet byłoby mu ciężko, sam musi jednak udowadniać swoją przydatność. Z chudego i niskiego chłopaczka, po eksperymencie mamy faceta, który ma niespożytą siłę. Dajcie mu jeszcze tarczę i trochę sprzętu, a pokona nie dziesiątki, a setki wrogów.
Chyba najbardziej wkurza mnie to bieganie naprzeciwko czołgów i dużo liczniejszego wroga - oni padają jak muchy, jego nie imają się kule. Wiem, że to taka konwencja, ale żeby choć odrobinę realizmu w tym wszystkim zachować. W czasie II wojny światowej wrzuca nam się do scenariusza broń i pomysły jakie nawet po 50 latach od jej zakończenia były jeszcze fantazją pisarzy, trudno więc to wszystko traktować serio - twórcy nawet nie próbują być oryginalni, tylko biorą garściami z innych produkcji wszystko co się da. "Pierwsze starcie" jest pełne fajerwerków, sensu w nich jednak niewiele. I do tego ta poprawność polityczna - po co jacyś źli i realni Niemcy, skoro można na ich miejsce wprowadzić jakąś postać rodem z S-F i liczną armię jak z Gwiezdnych Wojen. Historia? A po co? Kapitan Ameryka ma być symbolem i to niech wystarczy.
Fani pewnie będą zadowoleni, ja obejrzałem do końca już trochę ziewając.


Dlaczego wybieram DC Comics?

A choćby za to, że w ich produkcjach zdarza się całkiem sporo czarnego humoru, nie zawsze grzecznego, że supermoce nie zawsze pozwalają na wygrywanie starć, a bohaterowie nie raz mają jakąś skazę.
Legion Samobójców pod tym względem spełnia wszystkie opisane kryteria, bo tu wszyscy "dobrzy" nie są do końca dobrzy. No dobra, powiedzmy, że trochę wina w tym "niedobrego" rządu, bo w ramach tajnego programu łapał wszystkich ponadprzeciętnych i trzymał w izolacji, próbując złamać i przeciągnąć na swoją stronę. Nie tyle po to by czynić dobro, ale wypełniać rozkazy. Czyli dalej mordować, kraść, niszczyć, ale jedynie tych, których wskaże jako cel ich opiekun.
Cała fabuła może wydawać się chaotyczna, ale nikt nie zaprzeczy, że zabawa nie tyle w samej logiczności fabuły, co w atmosferze jaką tworzą ci degeneraci - bezczelni, pewni siebie, nieprzewidywalni. Jedyna spora wada, to fakt że nie znamy bohaterów, więc twórcy próbują nam jednocześnie trochę o nich opowiedzieć w trakcie, mimo tego, że część zaraz i tak uśmiercą. Na szczęście ci co przeżyją podobno mają powrócić w jakiejś kolejnej produkcji. I dobrze! Bo choćby Margot Robbie w roli Harley Quinn po prostu wymiata. Kapitalna para dla Jokera!
Finałowa naparzanka z potworem na którego zostali wysłani nie budzi większych emocji, no ale cóż, ja po prostu nie lubię przewidywalności. Ciekawsza dla mnie zawsze jest droga niż jej kres :)
Mimo wszystko za czarny humor, wygrywa u mnie DC Comics.

5 komentarzy:

  1. A ja lubię typowo rozrywkowe kino, włącznie z filmami na bazie komiksów. Dla odprężenia w sam raz. Oba powyższe filmy kiedyś widziałam i w sumie chętnie bym sobie jeszcze przypomniała. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja właśnie po Jokerze. Genialne. Choć zupelnie inny dużo cięższy klimat

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja zawsze oczywiście za dziełami Marvela. Nigdy DC mnie nie przekonywało oczywiście oprócz Batmana i Jokera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marvel dużo bardziej rozwinął swoje universum, nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że ostatnie produkcje coraz bardziej dziecinniały. Ale przyznaję się, że wszystkich nie znam, więc to subiektywne odczucie

      Usuń
  4. Jako wieloletni fan Marvel i DC Comics jednak jestem za serią Marvela. Niezapomniany Kapitan Ameryka zawsze będzie dla mnie idolem!

    OdpowiedzUsuń