

Na początek notki najpierw link do mojej recenzji książki Olgi Tokarczuk. Jest to istotne, dlatego, ze bez tej powieści ten film na pewno nie byłby taki jaki jest. A jaki jest? Moim zdaniem jakoś mało pasujący do twórczości Agnieszki Holland, jak na nią strasznie jednostronny, powiedziałbym nawet trochę łopatologiczny. Taki ekologizm walczący. Nie ma miejsca na jakieś niuanse, jest dobry i zły. A zły jest tak zły, że widzowi ma nie być go szkoda, ma go nie lubić, ma się wzdrygać na słowa, które tamten wypowiada. To nie jest zły film, ale po prostu zaskoczył mnie jego brak jakiegoś wyważenia. Są reżyserzy, którzy tak walą widzów łopatą od lat, ale Holland po prostu do nich nie należała. W wywiadach była ostrzejsza niż w swej twórczości. A tu coś takiego. Zastanawiam się na ile wspólna praca nad scenariuszem z autorką książki, zaważyła na ostatecznym kształcie tego co oglądamy.
Co się udało?