wtorek, 6 maja 2025

Prawdziwe i wzruszające, czyli Drobiazgi takie jak te, Jedno życie i Joy

Tym razem we wtorkowym kąciku dla wytrawnych kinomaniaków na Notatniku pakiet aż trzech filmów, ale za to takich bardziej dla masowego odbiorcy. Bierze się prawdziwą historię, dobrego aktora (albo kilkoro) i budujemy opowieść, która ma poruszać/wzruszać/sprawić że pomyślimy o tych czasach/miejscu/postaciach...
Artystycznie bywa różnie, ale to filmy po prostu do oglądania, a nie tylko dla krytyków i fanatyków kina ambitnego.

"Drobiazgi takie jak te" zaskoczył mnie swoją kameralnością. Dużo w ciągu ostatniej dekady zmieniło się w Irlandii i wiele różnych mało dla Kościoła Katolickiego spraw wyszło na jaw. I tu choć trochę dotykamy tej właśnie tematyki, to mam wrażenie twórcy zrobili to dość delikatnie. Wszystko co trudne jest raczej w sferze domysłów, a nie konkretów, a niedopowiedzenia i jakieś półsłówka powtarzane typu "lepiej to zostaw" wystarczają do tego by pokazać trudną sytuację głównego bohatera. W końcu duchowieństwo miało bardzo silną pozycję w społecznościach lokalnych i jeżeli kogoś by wskazali jako grzesznika niegodnego zaufania, można by się pożegnać z nadziejami na robienie tam interesów. Tak przynajmniej było na przełomie lat 70 czy 80 gdy dzieje się akcja tego filmu. 


Cillian Murphy wchodzi w rolę człowieka, który jest bardzo cichy, spolegliwy, otwarty na potrzeby innych. Jako węglarz pracuje ciężko każdego dnia, jako ojciec ma dużo cierpliwości, nigdy nie narzeka. Choć ma niewiele, wciąż pamięta ten czas, gdy sam miał jeszcze mniej - dość wcześniej stracił matkę i wychowywali go ludzi u których służyła. Wrażliwość nie pozwala mu omijać krzywdy kogoś innego, choć nie zawsze ma odwagę by otwarcie stanąć w jego obronie.
A jeżeli tą krzywdę widzi tam gdzie ludzie ufają że dokonuje się tam jedynie dobro? Przeciwstawić się jeszcze trudniej, zwłaszcza gdy w zamian za milczenie oferuje się lepszą przyszłość dla jego dzieci.

Temat może nie nowy (patrz Siostry Magdalenki czy Tajemnica Filomeny), czyli pralnie prowadzone przez siostry zakonne, w których kazały pracować młodym kobietom uznanym za "upadłe", odbierając im dzieci i przekazując je za pieniądze bogatym rodzinom. Temat nie nowy, ale tym razem pokazano jak wspomniałem dość delikatnie, bez pokazywania ostrej przemocy.

W roli drugoplanowej Emily Watson i warto wspomnieć, że w roli siostry przełożonej, tak pewnej siebie i przekonanej o swojej władzy jest wyśmienita. Sceny konfrontacji tej dwójki to chyba najlepsze sceny filmu.
Kino kameralne, bardzo mocno skupione też na przeszłości głównego bohatera, by uzasadnić jego wrażliwość/inność. I okazuje się, że nie trzeba krzyczeć o tym, że dokonuje się zło, by i tak uświadomić sobie jego istnienie. Gdy mówienie o dobrych intencjach staje się jedynie przykrywką do tego, by budować swoją pozycję, wizerunek, choćby poprzez wyzysk tym, którym ma się pomagać, nie dziwmy się potem, że ludzie odwracają się od takich "autorytetów".

 


Jedno życie - warto przede wszystkim dla świetnego jak zwykle Anthony'ego Hopkinsa, grającego główną rolę, ale chyba film który krąży od wielu lat w Internecie i trwa może z 10 minut mógłby spokojnie zastąpić całą fabułę i nie wiem czy nie bardziej wzrusza. Pewnie ten film znacie - do telewizyjnego programu zaproszono starszego już pana, by opowiedzieć o jego pamiątce z czasów wojny, czyli albumie z dziećmi, którym pomagał wyjeżdżać z okupowanej przez hitlerowców Czechosłowacji do Anglii. Prowadząca program jednak ma niespodziankę dla owego pana - w studiu udaje się zgromadzić kilkadziesiąt osób które udało im się odnaleźć, którym udało się uratować życie. Kolejno wstają, a zdumiony mężczyzna nie potrafi ukryć wzruszenia. Ten Pan to Nicky Winton, który wraz z przyjaciółmi uratował kilkaset osób.


Gdy angażował się w ten szalony projekt, wymagający skoordynowanych działań w obu krajach i sporych pieniędzy, był młodym człowiekiem. Potem przyszły inne zadania, praca, małżeństwo, rodzina, obowiązki... Niby nie zapomniał, ale przecież nie będzie wciąż przypominał o swojej roli. Poszedł do telewizji z albumem, gdyż chciał go gdzieś przekazać, może do muzeum, by nie zapomniano o samej historii. O tym iż istniało tak ohydne zło i że należy zrobić wszystko, by nigdy ono nie powróciło. Chodziło o pamięć.
Przy okazji jednak mieliśmy okazję też poznać tych, którzy dokonywali takich czynów, ryzykując własnym życiem. Pewnie otrzecie łezkę wzruszenia bo tego typu film.

Czy wyjątkowy? Pewnie nie. Ale warto dla samej historii, bo ta jest piękna. Bohaterstwo może mieć taki, wydawałoby się mało spektakularny wymiar.
Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat.



No i wreszcie Joy. Znowu trochę wraca temat Kościoła Katolickiego, bo bohaterowie tego filmu przez duchownych i tych, którzy za nimi szli byli odsądzani od czci i wiary, nazywani potworami, oskarżani o najgorsze rzeczy.
Oni zaś chcieli jedynie pomóc kobietom, które nie mogły w sposób naturalny zajść w ciążę. To hołd dla tych, którzy położyli podwaliny dla metody in vitro i to hołd jakby podwójny - wspomina się bowiem lekarzy, a twórcy filmu pokazali jeszcze jedną postać, która ich zdaniem dla projektu była równie ważna, choć jej rola może wydawać się jedynie pomocnicza. 

Czy mężczyzna mógłby dokonać odkryć, gdyby nie pomoc osób, które wspierały jego pracę, porządkowały ją od strony organizacyjnej, analitycznej? Coraz częściej w książkach czy filmach historie opowiadane są właśnie z tego punktu widzenia - tych, które stały/którzy stali cicho obok i nigdy ich nazwiska potem nie znalazły się na pomnikach czy orderach.

Młoda pielęgniarka Jean Purdy obok naukowca Roberta Edwardsa oraz starszego chirurga Patricka Steptoe jest tu postacią równorzędną, jej problemy prywatne czy pomysły na usprawnienie pracy mają równie istotne znaczenie jak to, co przeżywają panowie, a może i najwięcej światła kieruje się właśnie na nią.
Sporo miejsca poświęca się też krytyce społecznej, presji medialnej jaka była wywierana na nich i również na kobiety, które chciały poddać się zabiegom, ale to przede wszystkim dość dokładnie opowiedziana historia badań w tym obszarze i sukcesu do jakiego ich zespół doszedł. 
Ciekawe, nawet jeżeli nie porywa od strony artystycznej, to ogląda się bardzo przyjemnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz