czwartek, 31 października 2019
Muniek Staszczyk - Syn miasta", czyli trzymaj się stary!
Jesienią tego roku Muniek powraca. Mimo zawieszenia działalności T.Love, mimo choroby, jego obecność będzie wyraźna, a może właśnie dzięki temu, że ludzie będą trzymać kciuki za jego powrót do sił, tym bardziej sięgną po książkę biograficzną lub płytę. Dziś o niej właśnie zdań kilka.
"Pola", czyli pierwszy singiel jest z nami od kilku miesięcy i zdążył podbić wiele serc. A jaki jest cały krążek?
Z kamerą na korcie, czyli Wojna płci i Borg/McEnroe
Rywalizacja sportowa, trud treningu, porażki i sukcesy - to wszystko na ekranie sprawdza się naprawdę świetnie, a mimo to o sportowcach wcale dobrych filmów nie ma zbyt wiele. Często za mało w nich psychologii, za dużo detali mało zrozumiałych dla laików. Dziś dwie historie z kortów tenisowych - mają już po kilka lat, mimo wszystko warto je przypomnieć, a jeden nawet z ręką na sercu mogę zarekomendować do obejrzenia.
środa, 30 października 2019
Katarzyna Wielka, czyli w łóżku z babcią
Co prawda obejrzałem dopiero 3 odcinki, ale już wiem, że niestety ten serial nie podbije mojego serca. HBO wyłożyło sporą kasę, rzecz jest widowiskowa, ale tylko w aspekcie wnętrz i kostiumów. Zdjęcia w plenerze choć niby też mają rozmach i chyba w zamyśle malarskość, mają w sobie niestety również dużo sztuczności. Generalnie gadanie po angielsku, gdy mamy do czynienia z matuszką Rosją, mnie drażni niesłychanie, ale oddanie życia w jego różnych wymiarach, jakie udało się choćby w serialu Rzym, tu nie wyszło nawet wizualnie. Scenarzyści próbowali upchnąć największe sukcesy Carycy w kilkugodzinną fabułę, ale ani wojna ani polityka nie budzą w widzu większych emocji. To co najważniejsze co jakoś z tej historii zostaje w głowie to romans Katarzyny z Potiomkinem.
wtorek, 29 października 2019
Sieci widma - Leszek Herman, czyli będą państwo pamiętali tę podróż
Kolejna zarwana nocka przy lekturze. I to na konferencji, gdy wiadomo, że zmęczenie i tak daje się we znaki. Co ja jednak na to poradzę. No wciągnęło...
Leszek Herman po raz czwarty zaproponował czytelnikowi zabawę z wieloma wątkami, łamigłówkę do samodzielnego złożenia. Wielość postaci, ich przemyśleń, aktywności może z początku być trudna, szczególnie że akcja rozwija się dość powoli. Jaka potem jednak frajda, gdy już wszystkie elementy wskoczą na miejsce. Pojawią się znajomi z poprzednich książek autora, ale w większość w rolach epizodycznych, pojawią się za to nowi! Pani Anna, niczym panna Marple, będzie szaleć na statku, a Paulina, czyli dziennikarka, którą już dobrze poznaliśmy, po raz kolejne swoim śledztwem ściągnie na siebie spore ryzyko. A wszystko przez cholerną ciekawość i brak umiejętności usiedzenia w spokoju...
Leszek Herman po raz czwarty zaproponował czytelnikowi zabawę z wieloma wątkami, łamigłówkę do samodzielnego złożenia. Wielość postaci, ich przemyśleń, aktywności może z początku być trudna, szczególnie że akcja rozwija się dość powoli. Jaka potem jednak frajda, gdy już wszystkie elementy wskoczą na miejsce. Pojawią się znajomi z poprzednich książek autora, ale w większość w rolach epizodycznych, pojawią się za to nowi! Pani Anna, niczym panna Marple, będzie szaleć na statku, a Paulina, czyli dziennikarka, którą już dobrze poznaliśmy, po raz kolejne swoim śledztwem ściągnie na siebie spore ryzyko. A wszystko przez cholerną ciekawość i brak umiejętności usiedzenia w spokoju...
niedziela, 27 października 2019
Wyjście przez sklep z pamiątkami, czyli kup pan sztukę
Notka na szybko. Powrót z Krakowa z Targów, a jutro znowu w trasę i to za kółkiem. Zdobycze książkowe powiększają stos, troszkę wyrzuty sumienia, ale i banana na twarzy. 15 córa, 11 ja, choć kilka na prezenty.
Dziś o nietypowym dokumencie. Bo z jednej strony to spora dawka informacji o artystach z ruchu street artu, a z drugiej kpina z tych, którzy za wszelką cenę chcą ich dzieła traktować jako dzieła sztuki, których miejsce jest w muzeum albo w zaciszach kolekcji bogaczy. Banksy, czyli tajemnicza gwiazda tego ruchu, jeden z najsłynniejszych artystów street artu nie raz żartował sobie z bogaczy, wystawiając swoje dzieło na licytację, po czym uruchamiał mechanizm samozniszczenia, budząc grozę u marszandów.
Dziś o nietypowym dokumencie. Bo z jednej strony to spora dawka informacji o artystach z ruchu street artu, a z drugiej kpina z tych, którzy za wszelką cenę chcą ich dzieła traktować jako dzieła sztuki, których miejsce jest w muzeum albo w zaciszach kolekcji bogaczy. Banksy, czyli tajemnicza gwiazda tego ruchu, jeden z najsłynniejszych artystów street artu nie raz żartował sobie z bogaczy, wystawiając swoje dzieło na licytację, po czym uruchamiał mechanizm samozniszczenia, budząc grozę u marszandów.
Szeptacz - Alex North, czyli jeśli drzwi nie zamkniesz w porę...
Wydawca szaleje z pomysłami na promocję, obiecuje wysyłanie egzemplarzy tego tytułu w zamian za inne thrillery, które rozczarowały, książka rzeczywiście daje się połknąć w jeden wieczór, zastanawiam się jednak czy nie ma lekkiej przesady w różnych opiniach na temat tego jak jest ona straszna. To znaczy jedno wiem na pewno: na psychikę rodziców może oddziaływać mocno, bo zawsze obawa o dziecko weźmie górę nad rozsądkiem i gdzieś lęk się pojawi... Cóż mógłby zrobić mojemu maleństwu jakiś zwyrodnialec. I co ja mógłbym jemu zrobić za to...
Przy takich myśleniu, rzeczywiście emocje mogą przy lekturze być rozpalone. Rzecz dotyczy bowiem porwań małych chłopców, dzieci, które są "uwodzone", a których rodzice być może zbyt mało poświęcali im uwagi.
Przy takich myśleniu, rzeczywiście emocje mogą przy lekturze być rozpalone. Rzecz dotyczy bowiem porwań małych chłopców, dzieci, które są "uwodzone", a których rodzice być może zbyt mało poświęcali im uwagi.
piątek, 25 października 2019
Kasztanowy ludzik - Soren Sveistrup, czyli podobno dla dobra dzieci
Maraton z kryminałami i thrillerami trwa. Każdy kusi i w sumie mam sporo frajdy, bo rzadko kiedy trafiam na tytuły, które rozczarowują. Niby po tylu lekturach coraz trudniej mnie zaskoczyć, ale przecież nie tylko o samo zaskoczenie chodzi. Liczy się klimat, napięcie, ciekawe postacie, jakaś zagadka...
Kaszta nowy ludzik dzięki WAB miał fantastyczną kampanię (kubik który po wypełnieniu kasztanami zmieniał się dzięki wydawnictwu w tysiące książek dla bibliotek. Mnie jednak zachęcił nawet nie tyle szum medialny, ale nazwisko autora, który tworzył serial The killing, który bardzo lubię.
W sumie można nawet dostrzec jakieś podobieństwa, choćby w parze bohaterów, niby nie dogadujących się, działających po swojemu, w śledztwie znakomicie się jednak uzupełniających.
Połączeni trochę przypadkiem, praktycznie do tej jednej sprawy, działający na nerwy przełożonym i kolegom, jednak intuicyjnie idąc za jakimś tropem, są jedyną nadzieją na rozwiązanie sprawy. Większość policjantów nawet nie chce myśleć o drugim dnie, o seryjnym mordercy, czy też o powiązaniu ciał zmasakrowanych kobiet, ze śledztwem sprzed kilku lat, które dawno uznano za zamknięte. Oni jednak dostrzegają coś więcej.
Kaszta nowy ludzik dzięki WAB miał fantastyczną kampanię (kubik który po wypełnieniu kasztanami zmieniał się dzięki wydawnictwu w tysiące książek dla bibliotek. Mnie jednak zachęcił nawet nie tyle szum medialny, ale nazwisko autora, który tworzył serial The killing, który bardzo lubię.
W sumie można nawet dostrzec jakieś podobieństwa, choćby w parze bohaterów, niby nie dogadujących się, działających po swojemu, w śledztwie znakomicie się jednak uzupełniających.
Połączeni trochę przypadkiem, praktycznie do tej jednej sprawy, działający na nerwy przełożonym i kolegom, jednak intuicyjnie idąc za jakimś tropem, są jedyną nadzieją na rozwiązanie sprawy. Większość policjantów nawet nie chce myśleć o drugim dnie, o seryjnym mordercy, czy też o powiązaniu ciał zmasakrowanych kobiet, ze śledztwem sprzed kilku lat, które dawno uznano za zamknięte. Oni jednak dostrzegają coś więcej.
środa, 23 października 2019
Terror: Dzień hańby, czyli krzywdy trudno zapomnieć
Miałem chęć napisać o nowym projekcie Muńka, tak wkurzył mnie fake'owy news o jego śmierci. Muszę jednak trochę dłużej wsłuchać się w ten krążek - jeden raz to zbyt mało.
Na dziś więc serial.
Zaczynam Watchmen, Pod powierzchnią 2 raczej rozczarowało, Katarzyna Wielka jeszcze bardziej (ale o niej napiszę). A na dziś Terror: dzień hańby.
Jeżeli pamiętacie moją notkę o pierwszym sezonie, to pewnie dziwicie się czemu piszę, skoro nigdy nie robię notek na kolejne sezony. Ten przypadek jest jednak zupełnie wyjątkowy. To zupełnie nowa historia, którą z pierwszą częścią łączy co najwyżej pewien pomysł: połączenie wydarzeń historycznych z atmosferą grozy i jakimś zagrożeniem.
Na dziś więc serial.
Zaczynam Watchmen, Pod powierzchnią 2 raczej rozczarowało, Katarzyna Wielka jeszcze bardziej (ale o niej napiszę). A na dziś Terror: dzień hańby.
Jeżeli pamiętacie moją notkę o pierwszym sezonie, to pewnie dziwicie się czemu piszę, skoro nigdy nie robię notek na kolejne sezony. Ten przypadek jest jednak zupełnie wyjątkowy. To zupełnie nowa historia, którą z pierwszą częścią łączy co najwyżej pewien pomysł: połączenie wydarzeń historycznych z atmosferą grozy i jakimś zagrożeniem.
Topografia pamięci – Martin Pollack, czyli… ku pamięci i przestrodze
Ta książka musiała odstać na półce. Musiała, bo jej okładka zarówno mnie przyciągała, jak i przerażała. Trójka uśmiechniętych dzieci wyciąga ręce w hitlerowskim pozdrowieniu. One jeszcze nie wiedzą z czym po latach ten gest będzie się kojarzył całej Europie, ba! całemu światu…
Ta książka to zbiór esejów pisanych na przestrzeni lat przez potomka nazistów; dziadek był jeszcze przed epoką Hitlera radykalnym nazistą, ojciec i ojczym autora byli esesmanami. Autor długo nie wiedział nic o działalności rodziny w czasie II wojny światowej. Dla niego to ludzie, którzy go wychowali, kochali, wspierali. I milczeli. On to milczenie przerwał i rozdrapał.
wtorek, 22 października 2019
Na ciężkim kacu. Nowa Rosja Putina i duchy przeszłości - Shaun Walker, czyli czemu w to wierzą i za tym idą
Rosja. Temat rzeka. Z jakiej strony ugryźć te kraj, jego mieszkańców, skoro ma on wielkość kontynentu i jest tak różnorodny, pełen kontrastów. Moskwa i życie nowobogackich, jakie zazdrościłby niejeden bogacz z Europy i peryferie gdzie do dziś można spotkać ubogie chatki bez żadnych udogodnień to dwa różne światy.
Czy da się zrozumieć ten kraj, czy ogarnie go ktoś kto tu się nie wychował, jest przybyszem z zewnątrz?
Wieloletni rosyjski korespondent "Guardiana" proponuje nam spojrzenie, które może zaskakiwać, ale na tyle mocno obudowuje swoje tezy różnymi obrazami, że trudno odmówić mu trafności jego ocen. Walker pyta o to: kiedy Rosjanie byli dumni ze swego kraju, kiedy widzieli w nim siłę i jak bardzo pragną na nowo takiego zjednoczenia. Cena nie jest ważna. Temu celowi można podporządkować wszystko. Nawet własną amnezję.
Czy da się zrozumieć ten kraj, czy ogarnie go ktoś kto tu się nie wychował, jest przybyszem z zewnątrz?
Wieloletni rosyjski korespondent "Guardiana" proponuje nam spojrzenie, które może zaskakiwać, ale na tyle mocno obudowuje swoje tezy różnymi obrazami, że trudno odmówić mu trafności jego ocen. Walker pyta o to: kiedy Rosjanie byli dumni ze swego kraju, kiedy widzieli w nim siłę i jak bardzo pragną na nowo takiego zjednoczenia. Cena nie jest ważna. Temu celowi można podporządkować wszystko. Nawet własną amnezję.
poniedziałek, 21 października 2019
Rytuały wody - Eva Garcia Saenz de Urtiri, czyli rany tak łatwo się nie zabliźniają
W kategorii: kryminały i thrillery "Cisza Białego Miasta" (o której pisałem tu) w tym roku zdecydowanie na podium, nic więc dziwnego, że kontynuację złapałem szybciutko, mimo że na stosie dziesiątki innych nowych tytułów. Zdążyłem więc jeszcze kilka dni przed oficjalną premierą (30 października).
I choć pewne motywy moim zdaniem zbyt wyraźnie się powtarzają, to lektura "Rytuałów wody" daje ogromną frajdę. Czemu wspominam o powtórzeniach? To taki syndrom "Ojca Mateusza" - ile można trupów można przypisać do niewielkiego miasteczka? Ilu może pojawić się w krótkim czasie seryjnych morderców, dla których ważnym motywem w działaniu są jakieś skomplikowane rytuały i symbole zaczerpnięte z głębokiej przeszłości? Jeżeli przymknie się trochę na to oko, to historia wciągnie Was jak i za pierwszym razem.
Unai Lopeza de Ayali zwany Krakenem ledwie się wylizał z poprzedniej sprawy. Kula uszkodziła mózg i choć lekarze dokonali cudu, on pogrążył się w depresji, wcale nie mając ochoty próbować chodzić na jakąś terapię, by odzyskać mowę. Urlop się przedłuża, wszyscy pamiętając o jego bohaterstwie dają mu taryfę ulgową, przyzwyczajając się do tego, że porozumiewa się pisząc na karteczkach lub na telefonie. Gdy jednak brakuje rąk do pracy, jego koleżanka prosi go o pomoc w sprawie, która stanie się dla niego przełomem - w końcu lokalna policja niewielu ma profilerów, a on jest jednym z najlepszych.
Ciało kobiety w ciąży znalezione na pustkowiu w górach dla pozostałych policjantów jest po prostu kolejną sprawą, on jednak rozpoznał ofiarę i poczuł głęboki niepokój, postanawiając za wszelką cenę zawalczyć o to by nie odsuwano go od śledztwa. Znał ofiarę, choć przez lata jej nie widywał i starał się o niej zapomnieć. Morderstwo wyrwało go z obojętności, wciągnęło na nowo w pracę, ale po raz kolejny sprawiło, że postawił na szali życie i to nie tylko swoje, ale tym razem również kobiety, którą kocha i dziecka, którego się ona spodziewa. Być może jego dziecka.
I choć pewne motywy moim zdaniem zbyt wyraźnie się powtarzają, to lektura "Rytuałów wody" daje ogromną frajdę. Czemu wspominam o powtórzeniach? To taki syndrom "Ojca Mateusza" - ile można trupów można przypisać do niewielkiego miasteczka? Ilu może pojawić się w krótkim czasie seryjnych morderców, dla których ważnym motywem w działaniu są jakieś skomplikowane rytuały i symbole zaczerpnięte z głębokiej przeszłości? Jeżeli przymknie się trochę na to oko, to historia wciągnie Was jak i za pierwszym razem.
Unai Lopeza de Ayali zwany Krakenem ledwie się wylizał z poprzedniej sprawy. Kula uszkodziła mózg i choć lekarze dokonali cudu, on pogrążył się w depresji, wcale nie mając ochoty próbować chodzić na jakąś terapię, by odzyskać mowę. Urlop się przedłuża, wszyscy pamiętając o jego bohaterstwie dają mu taryfę ulgową, przyzwyczajając się do tego, że porozumiewa się pisząc na karteczkach lub na telefonie. Gdy jednak brakuje rąk do pracy, jego koleżanka prosi go o pomoc w sprawie, która stanie się dla niego przełomem - w końcu lokalna policja niewielu ma profilerów, a on jest jednym z najlepszych.
Ciało kobiety w ciąży znalezione na pustkowiu w górach dla pozostałych policjantów jest po prostu kolejną sprawą, on jednak rozpoznał ofiarę i poczuł głęboki niepokój, postanawiając za wszelką cenę zawalczyć o to by nie odsuwano go od śledztwa. Znał ofiarę, choć przez lata jej nie widywał i starał się o niej zapomnieć. Morderstwo wyrwało go z obojętności, wciągnęło na nowo w pracę, ale po raz kolejny sprawiło, że postawił na szali życie i to nie tylko swoje, ale tym razem również kobiety, którą kocha i dziecka, którego się ona spodziewa. Być może jego dziecka.
niedziela, 20 października 2019
Joker, czyli po prostu wgniata w fotel
Intensywny weekend, ale postanowiłem napisać w najbliższych dniach dwie notki które we mnie "siedzą" od dłuższego czasu. I brak czasu i odpowiednich słów, by wyrazić wszystkie emocje. Ale spróbuję. Dziś film, jutro lektura.
Joker. W głowie natychmiast wszystkim uruchamiają się obrazki z filmów o Batmanie, komiksowe historyjki jakimi fascynują się dzieciaki i nieliczni dorośli, którzy nadal kochają być dziećmi.
No nie, ten film nie ma w sobie nic komiksowego, choć wprost nawiązuje do niektórych wydarzeń, ma być dla nich prequelem. To nie jest kino akcji, a mroczny dramat psychologiczny, pokazujący jak z odrzucenia, frustracji i samotności, może narodzić się coś destrukcyjnego. Ten film zachwycił mnie i przeraził jednocześnie.
Joaquin Phoenix stworzył postać, której współczujemy, rozumiemy, a z drugiej strony, postać od której nas odrzuca. Arthur Fleck nie ma w życiu lekko. Jego zaburzenie neurologiczne sprawiają, że nie może mieć nadziei na jakąś sensowną pracę, mieszka z matką w kiepskich warunkach, z resztą podobnie jak wielu jemu podobnych w czasach kryzysu. Pomoc państwa? Wolne żarty. Nawet darmowe wsparcie terapeutyczne właśnie jest likwidowane w ramach oszczędności. Nie zawsze radzi sobie z emocjami, czasem reaguje nieadekwatnie do sytuacji, nie wyczuwa oczekiwań innych, nie ma w nim empatii, ale to nie do końca jego wina. Jest chory, ale choć niektórzy zdają sobie z tego sprawę, nie czują wobec niego wyrozumiałości, tylko odrzucają jako dziwaka. Czy taki ktoś, pełen nerwic, kto prawie nigdy nie doświadcza wewnętrznej radości, może stać się, tak jak o tym marzy, sławnym komikiem, który daje ludziom radość? Trudno to sobie wyobrazić.
Todd długo jednak będzie próbował radzić sobie z życiem mimo odrzucania, przemocy, braku akceptacji, gdy dojdzie jednak do pewnej granicy i ją przekroczy, dozna przemiany... Skoro nie czuje nic, jest mu już wszystko jedno, nie ma w sobie też lęku, staje się kompletnie nieprzewidywalny. I tym samym groźny.
Oczywiście - historia jest poprowadzona tak, byśmy rozumieli przyczyny złości bohatera i sporej części mieszkańców miasta, którzy mówią o niesprawiedliwości, o podziale między nielicznymi bogatymi i biedną większością. Tylko przecież to nie usprawiedliwia przemocy. A ten film pokazuje ją tak, jakby szał, który ogarnia ludzi miał uzasadnienie, był jakimś wyzwoleniem i zburzeniem starego porządku. Ciarki jakie przechodziły mnie podczas seansu podobno są nie tylko moim doświadczeniem. To właśnie budzi we mnie jakiś sprzeciw i ogromny dysonans: oglądam film, który mnie zachwyca (długo wymieniać: muzyka, zdjęcia, genialna rola Phoenixa, klimat), a jednocześnie mam odczucie, że jest w nim jakiś pierwiastek zła, że poprzez jego usprawiedliwianie twórcy igrają z ogniem pokazując nie tylko historię tego jak zrodziła się postać jednego z najsłynniejszych czarnych charakterów, ale pokazują go jako tragiczną i fascynującą postać wyrastającą na niezależnego bohatera, symbol sprzeciwu dla tych, którzy nie odnajdują dla siebie miejsca w społeczeństwie. Nie brakuje psychopatów, dla których to może być zachęta do tego, by przejść w podobny sposób do historii.
Poruszające i chyba nic od dawna nie zrobiło na mnie aż tak wielkiego wrażenia.
Joker. W głowie natychmiast wszystkim uruchamiają się obrazki z filmów o Batmanie, komiksowe historyjki jakimi fascynują się dzieciaki i nieliczni dorośli, którzy nadal kochają być dziećmi.
No nie, ten film nie ma w sobie nic komiksowego, choć wprost nawiązuje do niektórych wydarzeń, ma być dla nich prequelem. To nie jest kino akcji, a mroczny dramat psychologiczny, pokazujący jak z odrzucenia, frustracji i samotności, może narodzić się coś destrukcyjnego. Ten film zachwycił mnie i przeraził jednocześnie.
Joaquin Phoenix stworzył postać, której współczujemy, rozumiemy, a z drugiej strony, postać od której nas odrzuca. Arthur Fleck nie ma w życiu lekko. Jego zaburzenie neurologiczne sprawiają, że nie może mieć nadziei na jakąś sensowną pracę, mieszka z matką w kiepskich warunkach, z resztą podobnie jak wielu jemu podobnych w czasach kryzysu. Pomoc państwa? Wolne żarty. Nawet darmowe wsparcie terapeutyczne właśnie jest likwidowane w ramach oszczędności. Nie zawsze radzi sobie z emocjami, czasem reaguje nieadekwatnie do sytuacji, nie wyczuwa oczekiwań innych, nie ma w nim empatii, ale to nie do końca jego wina. Jest chory, ale choć niektórzy zdają sobie z tego sprawę, nie czują wobec niego wyrozumiałości, tylko odrzucają jako dziwaka. Czy taki ktoś, pełen nerwic, kto prawie nigdy nie doświadcza wewnętrznej radości, może stać się, tak jak o tym marzy, sławnym komikiem, który daje ludziom radość? Trudno to sobie wyobrazić.
Todd długo jednak będzie próbował radzić sobie z życiem mimo odrzucania, przemocy, braku akceptacji, gdy dojdzie jednak do pewnej granicy i ją przekroczy, dozna przemiany... Skoro nie czuje nic, jest mu już wszystko jedno, nie ma w sobie też lęku, staje się kompletnie nieprzewidywalny. I tym samym groźny.
Oczywiście - historia jest poprowadzona tak, byśmy rozumieli przyczyny złości bohatera i sporej części mieszkańców miasta, którzy mówią o niesprawiedliwości, o podziale między nielicznymi bogatymi i biedną większością. Tylko przecież to nie usprawiedliwia przemocy. A ten film pokazuje ją tak, jakby szał, który ogarnia ludzi miał uzasadnienie, był jakimś wyzwoleniem i zburzeniem starego porządku. Ciarki jakie przechodziły mnie podczas seansu podobno są nie tylko moim doświadczeniem. To właśnie budzi we mnie jakiś sprzeciw i ogromny dysonans: oglądam film, który mnie zachwyca (długo wymieniać: muzyka, zdjęcia, genialna rola Phoenixa, klimat), a jednocześnie mam odczucie, że jest w nim jakiś pierwiastek zła, że poprzez jego usprawiedliwianie twórcy igrają z ogniem pokazując nie tylko historię tego jak zrodziła się postać jednego z najsłynniejszych czarnych charakterów, ale pokazują go jako tragiczną i fascynującą postać wyrastającą na niezależnego bohatera, symbol sprzeciwu dla tych, którzy nie odnajdują dla siebie miejsca w społeczeństwie. Nie brakuje psychopatów, dla których to może być zachęta do tego, by przejść w podobny sposób do historii.
Poruszające i chyba nic od dawna nie zrobiło na mnie aż tak wielkiego wrażenia.
Najkrótsza powieść, czyli… wzruszenie pięcioma słowami
Wzruszenie pięcioma słowami...
Myślicie,
że się nie da? Da! I to wielokrotnie.
Teatr
Druga Strefa wypuścił w świat kolejną premierę i to bardzo
udaną. Najkrótszą powieść przypisuje się Ernestowi
Hemingway’owi, choć można się z tym spierać. Zawierała tylko pięć słów: „Sprzedam buciki dziecięce, nigdy nieużywane”.
Jaka historia może kryć się za tymi słowami, bo same słowa niosą
w sobie już jakiś ładunek emocjonalny, tragiczny, jednoznaczny…
Słowa mają moc i ten spektakl jest tego dowodem.
W
czarnej przestrzeni punktowe białe światło tworzy na scenie rzuty
zawieszonych pustych krzeseł. Robi się tak jakoś smutno. Wchodzi
aktor (Sławomir Kowalski), ubrany na czarno, początkowo hałaśliwy,
bo właśnie usiłuje zrobić zdjęcie zbiorowe licznie zgromadzonej
rodziny, a kiedy już usadzi wszystkich i je wykona, poprosi
zebranych o chwilę uwagi, aby powiedzieć im coś co w nim wzbiera
od dawna. Zaczyna swoją opowieść, którą zakończy słowami:
sprzedam buciki dziecięce, nigdy nieużywane. Gaśnie światło.
czwartek, 17 października 2019
Kuba-Miami. Ucieczki i powroty - Joanna Szyndler, czyli gdzie jest moje miejsce
W serii reportażowej Wydawnictwa Poznańskiego wysyp ciekawych tematów, tytułów, debiutujących autorów. Nie wiem czy w pewnym momencie nie dojdzie do przesytu, jak choćby z Wydawnictwem Czarne, gdzie ilość nie pokrywa się już zawsze z jakością. Ale póki co, czytam z ciekawością. Nie zawsze są to teksty równie wciągające literacko, znaleźć w nich jednak można jednak sporą dawkę nowych informacji. Piszą je często ludzie, którzy jakoś rodzinnie, osobiście związani są z danym regionem, starają się przekazać swoje uczucia, pasję, ciekawość. Jak choćby dzisiejszy tytuł. Joanna Szyndler wyszła za Kubańczyka, była na wyspie niejeden raz i to nie jako turystka, ale doświadczając normalnego życia, problemów, słuchając opowieści przy rodzinnym stole, przy grillu, czy po prostu na ulicy wśród sąsiadów.
Nie napisała książki, która byłaby przewodnikiem, kompendium wiedzy, choć można znaleźć tu nie tylko teraźniejszość, ale i historię Kuby. Nie zajmuje też jakoś wprost stanowiska, starając się wysłuchać nie tylko tych, którzy uważają reżim Castro za przekleństwo, jak i tych, którzy go bronią. Musi uważać o czym i z kim rozmawia, ale to jej nie powstrzymuje od pytań i od szukania historii.
Nie napisała książki, która byłaby przewodnikiem, kompendium wiedzy, choć można znaleźć tu nie tylko teraźniejszość, ale i historię Kuby. Nie zajmuje też jakoś wprost stanowiska, starając się wysłuchać nie tylko tych, którzy uważają reżim Castro za przekleństwo, jak i tych, którzy go bronią. Musi uważać o czym i z kim rozmawia, ale to jej nie powstrzymuje od pytań i od szukania historii.
środa, 16 października 2019
Boże ciało, czyli to co z tą belką w oku
Jan Komasa po raz kolejny udowadnia, że nie boi się wyzwań i niełatwych tematów. "Boże ciało" przez niektórych odbierane jest jako film antyklerykalny, jako atak na obłudę społeczeństwa, które wartości i wiarę katolicką ma na ustach, ocenia i potępia innych, ale swoich win nie widzi. Można rzeczywiście dostrzec takie nuty w tym obrazie, ale przede wszystkim to wołanie o wiarę. To tęsknota za czymś czystym, za przebaczeniem, oczyszczeniem, za możliwością rozpoczęcia od nowa. Bohater przecież niejedno ma za uszami, wyrok w poprawczaku nie jest za niewinność. I choć koledzy może śmieją się z niego, że służenie do mszy i bliska relacja z księdzem to koniunkturalna próba walki o wcześniejsze wyjście z placówki, dla niego naprawdę wiara stała się czymś ważnym.
Uzurpator, czyli nie ornat czyni księdza
Ja po książkę sięgać nie zamierzam, ale M. napisała co niej sądzi.
Bożena Aksamit i Piotr Głuchowski stworzyli portret Henryka Jankowskiego, jak wszyscy podkreślają: „bez retuszu”. Nie oskarżają, nie bronią. Pozwalają mówić dokumentom, oddają głos świadkom. I tym znanym z pierwszych stron gazet i tym najbardziej zapuszczonych peryferii Gdańska. Chodzą po plebanii Świętej Brygidy, ale również do klubów gejowskich. I zbierają świadectwa… a z nich wyłania się zgoła inny obraz niż ten z mitu „niezłomnego kapelana „Solidarności”.
„Ksiądz Jankowski był pedofilem i agentem bezpieki, zwłaszcza w latach 1980-1981, a na te wszystkie zarzuty mamy dowody, a więc jest ponurą postacią tamtych czasów. Wiele osób nie chce przyjąć prawdy o Jankowskim, ponieważ funkcjonują one w paradygmacie, który zakazuje krytyki duchownych”. (Historyk prof. Andrzej Friszke)
„Człowiek uważany za wielkiego i dzielnego kapelana, był w istocie potworem i co więcej: wszyscy o tym wiedzieli, ale utrzymywali to przez wiele, wiele lat w tajemnicy ze względów politycznych (…)”. (Publicysta Rafał Ziemkiewicz)
Bożena Aksamit i Piotr Głuchowski stworzyli portret Henryka Jankowskiego, jak wszyscy podkreślają: „bez retuszu”. Nie oskarżają, nie bronią. Pozwalają mówić dokumentom, oddają głos świadkom. I tym znanym z pierwszych stron gazet i tym najbardziej zapuszczonych peryferii Gdańska. Chodzą po plebanii Świętej Brygidy, ale również do klubów gejowskich. I zbierają świadectwa… a z nich wyłania się zgoła inny obraz niż ten z mitu „niezłomnego kapelana „Solidarności”.
„Ksiądz Jankowski był pedofilem i agentem bezpieki, zwłaszcza w latach 1980-1981, a na te wszystkie zarzuty mamy dowody, a więc jest ponurą postacią tamtych czasów. Wiele osób nie chce przyjąć prawdy o Jankowskim, ponieważ funkcjonują one w paradygmacie, który zakazuje krytyki duchownych”. (Historyk prof. Andrzej Friszke)
„Człowiek uważany za wielkiego i dzielnego kapelana, był w istocie potworem i co więcej: wszyscy o tym wiedzieli, ale utrzymywali to przez wiele, wiele lat w tajemnicy ze względów politycznych (…)”. (Publicysta Rafał Ziemkiewicz)
wtorek, 15 października 2019
Ikar. Legenda Mietka Kosza, czyli to jest jazz
Na najbliższe dni na pewno notka teatralna i muzyczna, dwa reportaże książkowe i aż trzy nowe filmy. Dziś pierwszy z nich. Marudziłem na to co z kinach i wreszcie w parę dni wychodzę za każdym razem z bananem na twarzy (albo przynajmniej w serduchu).
Zacznijmy od tytułu najświeższego. Mieczysław Kosz - któż z mojego pokolenia kojarzy to nazwisko, słuchał nagrań? Obawiam się, że niewielu. Komeda jeszcze nie doczekał się filmowej biografii z prawdziwego zdarzenia, a tu proszę. Może dlatego, że poza muzyką, jest to również opowieść o zmaganiu się z samotnością, z niepełnosprawnością. Czy niewidomy może być genialnym pianistą, czy muzykiem? Dziś to raczej oczywistość, ale jeszcze kilka dekad temu budziło to zdziwienie, a artyści próbowali nawet ukrywać swoją inność, zamiast budować wokół niej właśnie popularność, ciekawość ludzi. Być może to charakterologiczne - jest nieśmiały, nie zna wielkiego świata, wychowywał się na wsi w biednej rodzinie, a potem w ośrodku dla niewidomych. Dawid Ogrodnik po raz kolejny dostał ciekawą rolę, którą mógł wypełnić emocjami.
Zacznijmy od tytułu najświeższego. Mieczysław Kosz - któż z mojego pokolenia kojarzy to nazwisko, słuchał nagrań? Obawiam się, że niewielu. Komeda jeszcze nie doczekał się filmowej biografii z prawdziwego zdarzenia, a tu proszę. Może dlatego, że poza muzyką, jest to również opowieść o zmaganiu się z samotnością, z niepełnosprawnością. Czy niewidomy może być genialnym pianistą, czy muzykiem? Dziś to raczej oczywistość, ale jeszcze kilka dekad temu budziło to zdziwienie, a artyści próbowali nawet ukrywać swoją inność, zamiast budować wokół niej właśnie popularność, ciekawość ludzi. Być może to charakterologiczne - jest nieśmiały, nie zna wielkiego świata, wychowywał się na wsi w biednej rodzinie, a potem w ośrodku dla niewidomych. Dawid Ogrodnik po raz kolejny dostał ciekawą rolę, którą mógł wypełnić emocjami.
Turandot - opera Pucciniego, czyli… ogień topi lód
Kiedy lata temu koleżanka ciągnęła mnie na transmisje oper do kina w ramach programu nazywowkinach.pl, patrzyłam na nią ogromnymi oczami. Jak to? Opera w kinie? Bez fizycznej bliskości zarówno śpiewaków jak i orkiestry? A potem pozazdrościłam jej tego zachwytu i poszłam. Poszłam… i chodzę dalej. Bo jestem laikiem. Zupełni mi nie przeszkadza, że się nie znam. Chodzę – to poznam. Chłonę emocjami, oczami. Zatapiam się w baśń, gdzie dobro lub miłość zwycięża, gdzie muzyka kołysze rozedrgane emocje i pozwala im odpocząć. Gdzie znajduję spokój i ukojenie, gdzie odpoczywam. Radzę spróbować 😊.
poniedziałek, 14 października 2019
Krzesła, czyli wyspa samotności i niespełnienia
Ten spektakl wystawiony w Teatrze Polonia nie należy do łatwych. I nie jest przyjemny. Za to jest ciekawy, bo można go odczytywać na wiele sposobów, odkrywać różne płaszczyzny, w których funkcjonują bohaterowie, sprawdzać swoją spostrzegawczość, wyłapywać niuanse.
Eugene Ionesco, autor „Krzeseł” nie jest moim ulubionym autorem. Mam z nim taki problem, że po jego sztukach zawsze mam w głowie: „czy aby na pewno o to chodzi, czy dobrze to odczytałam?”. Jednocześnie coś mnie do niego ciągnie, coś mnie niepokoi w jego pokręconej narracji, coś każe dalej próbować rozgryzać jego wizje świata, życia, ludzi, sposobu życia.
Ona i On. Stara i Stary. Dwójka starych ludzi mieszkających na wyspie, na której nikt ich nie odwiedza od 10 lat. Słabych, zdanych na siebie, znających się na wskroś, wiedzących o sobie wszystko, którzy u schyłku życia rozpamiętują sprawy dawno minione, chwile razem przeżyte… ale między wypowiadanym słowami, ukryte pod miłymi zdrobnieniami: „kotku” i „żabko”, zaczyna wyzierać jakaś złość, jakiś żal.
Eugene Ionesco, autor „Krzeseł” nie jest moim ulubionym autorem. Mam z nim taki problem, że po jego sztukach zawsze mam w głowie: „czy aby na pewno o to chodzi, czy dobrze to odczytałam?”. Jednocześnie coś mnie do niego ciągnie, coś mnie niepokoi w jego pokręconej narracji, coś każe dalej próbować rozgryzać jego wizje świata, życia, ludzi, sposobu życia.
Ona i On. Stara i Stary. Dwójka starych ludzi mieszkających na wyspie, na której nikt ich nie odwiedza od 10 lat. Słabych, zdanych na siebie, znających się na wskroś, wiedzących o sobie wszystko, którzy u schyłku życia rozpamiętują sprawy dawno minione, chwile razem przeżyte… ale między wypowiadanym słowami, ukryte pod miłymi zdrobnieniami: „kotku” i „żabko”, zaczyna wyzierać jakaś złość, jakiś żal.
niedziela, 13 października 2019
Polak z Ukrainy - Dima Garbowski, czyli chyba już na stałe...
Książka do połknięcia w dwie godzinki. Raz, że nie jest to wielka cegła, dwa że lekko napisana. W założeniu ma to być spojrzenie jednego z wielu imigrantów z Ukrainy na nasz kraj. A co z tego wyszło? Na pewno nie jest to reportaż, a raczej dość osobista opowieść Dimy o jego własnym przyjeździe, o tym od czego się zaczęło i wszystkich trudnościach na jakie napotkał już w Polsce. Opowieść napisana z humorem, całkiem przyjemna, choć brakuje mi tego, by jakoś odnieść się do losów innych przybyszów z Ukrainy - w końcu nie każdy ma tyle kasy na początek co jego rodzina, nie każdy ma takie ambicje zawodowe, nie każdy robi karierę jako youtuber.
piątek, 11 października 2019
Głębia, czyli bo cała rzecz w strategii
Dawno nie było nic o planszówkach? A przecież co i rusz zdarza mi się do czegoś przysiąść ze znajomymi. Nie kupuję, ale jak tylko jest towarzystwo to chętnie siadam i testuję nie tylko to co już znam, ale i nowe rzeczy. Przyznam, że po paru partiach coraz bardziej lubię Brzdęk, to co jednak sprawia mi najwięcej frajdy to rzeczy w miarę szybkie, z niskim progiem wejścia. I najlepiej z niezbyt dużą ilością elementów. A jak cena atrakcyjna, to już wiem, że mogę z ręką na sercu polecać wszystkim dookoła. W moim serduchu więc rządzą ostatnio tytuły od Foxy Games i... Naszej Księgarni. Tylko nie mówcie że to dla dzieci. Dla nich też, ale ile frajdy mogą mieć dorośli. Choćby taka Głębia. Dawno nie grałem w nic gdzie byłoby aż tyle negatywnej interakcji. Cały czas musisz być skupiony nie tylko na tym żeby samemu mieć mniej/więcej punktów, ale by przeciwnik na pewno w ostatniej chwili nie zrobił ci niespodzianki. Jedyna wada - gra jest na dwie osoby, więc w większym gronie odpada. Jako fajna rozgrzewka przed dłuższym graniem sprawdzi się świetnie. O co chodzi?
czwartek, 10 października 2019
Kryształowi. Część 3. Polowanie - Joanna Opiat-Bojarska, czyli sami siebie podgryzają...
Kryształowi. Cykl powieści o policjantach, nie tylko tych pracujących w ramach normalnej służby, ale również "policji w policji", czyli z Biura Spraw Wewnętrznych Policji, to historie trochę w stylu Pitbulla. Autorka nie próbuje nam wciskać istnienia bohaterów bez skazy, ale pisze o problemach: w życiu prywatnym, w pracy, uzależnieniach, sposobach na rozładowanie napięcia i podejrzanych układach. Pisałem już o dwóch tomach cyklu:
tu
i
tu
Polowanie teoretycznie miało domknąć historię, ale mam wrażenie, że zostajemy z tyloma otwartymi sprawami, że aż się prosi o kontynuację. Kto wie... Warto czytać w kolejności, bo choć relacje i powiązania są jakoś wyjaśniane, a w każdym z tomów pojawiają się nowe wątki główne, to całość łatwiej ogarnąć znając wcześniejsze zdarzenia.
tu
i
tu
Polowanie teoretycznie miało domknąć historię, ale mam wrażenie, że zostajemy z tyloma otwartymi sprawami, że aż się prosi o kontynuację. Kto wie... Warto czytać w kolejności, bo choć relacje i powiązania są jakoś wyjaśniane, a w każdym z tomów pojawiają się nowe wątki główne, to całość łatwiej ogarnąć znając wcześniejsze zdarzenia.
Bass Astral X Igo - It's Dark Tour, czyli ależ to są kosmici
Dzisiejszą notkę powinienem zacząć od kilku zdań wprowadzenia. Najpierw było Męskie Granie. Zobaczyłem teledysk, usłyszałem ten głos i mówię wow! Kto to jest? Jaki genialny głos. Znalazłem Mówią mi i zachwyciłem się jeszcze bardziej. Potem trafiłem na Bass Astral i choć to nie do końca moja bajka (za dużo elektroniki) stwierdziłem, że chętnie wybiorę się na ich koncert. I trafiła się okazja!
Początek trasy It's Dark Tour wypełnił Torwar dwa razy. I choć nie znaliśmy z córą tekstów, żadnego numeru w całości, bawiliśmy się kapitalnie. Trzeba docenić nie tylko oprawę wizualną, ale to ile energii wkładają obaj panowie w to co robią, w kontakt z publiką. Wcale nie idąc na łatwiznę. Pewnie mogliby zapełnić dwie godziny jedynie tanecznymi kawałkami i zaproponować imprezę w stylu techno, pewnie zadowalając wielu. A tu od początku zapraszają nas do przestrzeni, która jest ich własna, w której jest miejsce na mocne, szybkie, zapętlone bity, ale i coś dużo bardziej do słuchania, do przeżywania. Zaczęli właśnie od jednego z takich wolnych, przeszywających wokalem i wibracjami numerów pokazując, że nie chcą być postrzegani jedynie jako ci od szybkich rytmów.
Początek trasy It's Dark Tour wypełnił Torwar dwa razy. I choć nie znaliśmy z córą tekstów, żadnego numeru w całości, bawiliśmy się kapitalnie. Trzeba docenić nie tylko oprawę wizualną, ale to ile energii wkładają obaj panowie w to co robią, w kontakt z publiką. Wcale nie idąc na łatwiznę. Pewnie mogliby zapełnić dwie godziny jedynie tanecznymi kawałkami i zaproponować imprezę w stylu techno, pewnie zadowalając wielu. A tu od początku zapraszają nas do przestrzeni, która jest ich własna, w której jest miejsce na mocne, szybkie, zapętlone bity, ale i coś dużo bardziej do słuchania, do przeżywania. Zaczęli właśnie od jednego z takich wolnych, przeszywających wokalem i wibracjami numerów pokazując, że nie chcą być postrzegani jedynie jako ci od szybkich rytmów.
wtorek, 8 października 2019
Małe Licho i anioł z kamienia - Marta Kisiel, czyli dopieścić wewnętrzne dziecko w nas.
Alleluja! Marta Kisiel po raz kolejny zabiera nas w świat wykreowany w Dożywociu. Przy lekturze "Małego Licha i tajemnicy Niebożątka" nie mogłem się nadziwić jak zgrabnie udało się tych samych bohaterów wrzucić do historii dla młodszego czytelnika, pogodzić różne wrażliwości. To nie jest jakaś uboższa wersja, ale nierozerwalnie połączona gałąź tej samej opowieści. Tyle, że w centrum są nie perypetie, a dziecko. Okiem dorastającego chłopaka wszystkie dziwactwa, do których dorośli musieli się przyzwyczajać, wydawały się zupełnie naturalne - dopóki nie poszło do szkoły. U nikogo innego przecież zamiast karpia w wannie nie siedzą utopce, kolęd nie śpiewają widma żołnierzy Wermachtu, a najlepszym partnerem do psot nie jest anioł. Bożek jednak dostaje tyle wsparcia i miłości, że i z tą swoją odmiennością sobie poradził. I zdobył prawdziwych kolegów. W ich domu nawet oni przestają się dziwić, co najwyżej zaczynają zazdrościć. Czy to bowiem ważne, że naleśniki albo inne smakołyki przyrządził potwór, którego macki potrafią zrobić wszystko dużo sprawniej niż jakikolwiek człowiek - ważne, że to smakuje niebiańsko. I choć sztywny i zasadniczy Tsadkiel potrafi czasem wszystkich wyprowadzić z równowagi, nawet do niego i jego braku poczucia empatii każdy zdążył się przyzwyczaić. Można zawsze go było zignorować - nieprawdaż? Skoro było obok tyle innych osób... Gdy jednak z powodu epidemii ospy, chłopiec musi jechać na ferie do ciotki, w samo serce przedziwnego lasu i w dodatku w towarzystwie anioła, który bardzo mocno zranił go w jego dziecięce serce, nie zapowiada się to wcale tak fajnie i radośnie.
poniedziałek, 7 października 2019
To ja, mama Janis, czyli mieć taką idolkę...
Ostatni rok to nie tylko sporo ciekawych doświadczeń teatralnych, ale i również teatralno-muzycznych. Wciąż mając w głowie "Kobietę, która wpadała na drzwi" z piosenkami Sinead, nie wahałem się długo przed kolejnym monodramem wypełnionym muzyką na żywo i piosenkami przetłumaczonymi w świetny sposób na polski. Tym razem pora na Janis Joplin.
Od wczoraj porównuję sobie te dwa spektakle i z ręką na sercu polecam Wam oba. Nie tylko dlatego, że to trochę inna muza, inna energia. Po prostu każdy z nich zasługuje na obejrzenie. W obu świetny zespół muzyczny, ale już sam pomysł aktorski na zbudowanie historii, bohaterki, zupełnie inny.
Janis Joplin pojawia się tu bardzo wprost, namacalnie, jako ta, dzięki której można wyrazić swoje prawdziwe uczucia, emocje, wszystkie tęsknoty, bóle i smutki. A opowiada to kobieta, która całe życie marzyła o śpiewaniu, a życie jakoś nigdy nie pozwalało jej w pełni na realizację siebie. Rozdarta pomiędzy przeciętność codzienności, obowiązki pani domu, matki, żony, a pragnienie wyrażania siebie, wolności, staje przed nami i szczerze opowiada nam o swoim życiu. Jolanta Litwin-Sarzyńska ma ogromną charyzmę i wprost kipi energią na scenie, dlatego ta historia ma w sobie nie tylko jakiś element goryczy, ale i autentyczną wściekłość, bunt. A to trzeba przyznać, że dobrze pasuje też do tej muzyki, w którą Janis wkładała przecież całą siebie.
Od wczoraj porównuję sobie te dwa spektakle i z ręką na sercu polecam Wam oba. Nie tylko dlatego, że to trochę inna muza, inna energia. Po prostu każdy z nich zasługuje na obejrzenie. W obu świetny zespół muzyczny, ale już sam pomysł aktorski na zbudowanie historii, bohaterki, zupełnie inny.
Janis Joplin pojawia się tu bardzo wprost, namacalnie, jako ta, dzięki której można wyrazić swoje prawdziwe uczucia, emocje, wszystkie tęsknoty, bóle i smutki. A opowiada to kobieta, która całe życie marzyła o śpiewaniu, a życie jakoś nigdy nie pozwalało jej w pełni na realizację siebie. Rozdarta pomiędzy przeciętność codzienności, obowiązki pani domu, matki, żony, a pragnienie wyrażania siebie, wolności, staje przed nami i szczerze opowiada nam o swoim życiu. Jolanta Litwin-Sarzyńska ma ogromną charyzmę i wprost kipi energią na scenie, dlatego ta historia ma w sobie nie tylko jakiś element goryczy, ale i autentyczną wściekłość, bunt. A to trzeba przyznać, że dobrze pasuje też do tej muzyki, w którą Janis wkładała przecież całą siebie.
Mikromusic z Dolnej Półki, czyli kochając wolność
W środę koncert Bass Astral i mojego tegorocznego odkrycia wokalnego, czyli Igo, cieszę się na maksa, bo to spadło mi trochę niespodziewanie. Z tej okazji postanowiłem mocno, że wrócę do pisania o muzyce, bo ostatnio mocno to zaniedbałem. Może i nie będę pisał tak dużo jak o książce czy filmie, ale chciałbym czasem podzielić się czymś co wpadło w ucho (to co wpada w ucho i oko wrzucam czasem na YT co widzicie obok na blogu).
O właśnie. Tak jak choćby Mikromusic. Płytka podobno zupełnie inna od ich wcześniejszych krążków, bo nagrana w całości akustycznie, na nietypowych dla nich instrumentach. Zachwyciła jednak fajnym połączeniem rockowej energii i folkowej tęsknoty, a to wszystko w lekko jazzowym sosie.
niedziela, 6 października 2019
Marvel kontra DC Comics, czyli Kapitan Ameryka i Legion samobójców
Kilka razy pisałem już że nie jestem wielkim fanem komiksowych epopei, ale ponieważ młodsza córa je uwielbia, czasem zdarza mi się na coś zerknąć. Z większą lub mniejszą przyjemnością. Bo każdy seans przypomina mi wady takich produkcji. I jak dla w starciu między dwoma gigantami zwykle wygrywa CD Comics. Mam wrażenie, że filmy większość filmów Marvela to produkcje, które z założenia mają trafiać do kina jako produkcje familijne. Seksu być nie może, przekleństw raczej też nie, przemoc raczej bez pokazywania brutalności i cierpienia, no i bohater ma być prawie bez skazy.
Początek "kariery" Kapitana Ameryki bawi jedynie w momencie, gdy uświadamia nam się skąd się wziął jego strój i obserwujemy trasę po kraju gdy gania po scenie z tancerkami, zbierając kasę ze sprzedaży obligacji i namawiając do zgłaszania się do armii.
piątek, 4 października 2019
Powiększenie - Andrew Mayne, czyli warto zarwać nockę
Theo Cray, czyli ekscentryczny naukowiec, który w "Naturaliście" udowodnił, że jeden człowiek potrafi osiągnąć dużo więcej niż policja kilku stanów, łącząc wiele niewyjaśnionych spraw i łapiąc seryjnego mordercę, powraca!
Jak się okazuje agencje rządowe nie zbagatelizowały jego umiejętności, natomiast on wciąż ma wątpliwości, by zaangażować się w pracę na ich zlecenie całym sercem. W końcu, walka z dość wyimaginowanym zagrożeniem ze strony terrorystów, pociąga za sobą liczne ofiary po drugiej stronie. Co z tego, że nie w USA. To często ludzie niewinni, których ona nie potrafi jakoś zbagatelizować. Po kolejnej kłótni z przełożonym, postanawia dać sobie chwilę na odpoczynek. powiedzmy że jednak dość specyficznie wykorzystuje ten urlop. Postanawia bowiem spróbować odnaleźć porywacza mordercę małego chłopca, który zginął przed kilkunastu laty. Ojciec, który przyszedł do niego z prośbą nie ma nadziei na odnalezienie synka, ale chce przynajmniej ukarać sprawcę. Cray pod wpływem impulsu postanawia zająć się sprawą i przepuścić wszystkie zebrane dane przez swoje oprogramowanie, które pomaga mu tworzyć wzorce i wyszukiwać anomalie wśród milionów danych.
Jak się okazuje agencje rządowe nie zbagatelizowały jego umiejętności, natomiast on wciąż ma wątpliwości, by zaangażować się w pracę na ich zlecenie całym sercem. W końcu, walka z dość wyimaginowanym zagrożeniem ze strony terrorystów, pociąga za sobą liczne ofiary po drugiej stronie. Co z tego, że nie w USA. To często ludzie niewinni, których ona nie potrafi jakoś zbagatelizować. Po kolejnej kłótni z przełożonym, postanawia dać sobie chwilę na odpoczynek. powiedzmy że jednak dość specyficznie wykorzystuje ten urlop. Postanawia bowiem spróbować odnaleźć porywacza mordercę małego chłopca, który zginął przed kilkunastu laty. Ojciec, który przyszedł do niego z prośbą nie ma nadziei na odnalezienie synka, ale chce przynajmniej ukarać sprawcę. Cray pod wpływem impulsu postanawia zająć się sprawą i przepuścić wszystkie zebrane dane przez swoje oprogramowanie, które pomaga mu tworzyć wzorce i wyszukiwać anomalie wśród milionów danych.
czwartek, 3 października 2019
Rozkłady jazdy, czyli wyjdzie lub nie wyjdzie
Petra Zelenkę znają dobrze kinomani, ale trzeba z radością docenić to, że i na deskach teatralnych można zobaczyć jego sztuki. I dobrze, bo przecież ile można oglądać farsy brytyjskie, czy amerykańskie komedie (no, może jeszcze francuskie).
A tu jest i dowcip, i pomysł, i coś jeszcze co zostaje w głowie.
Zdaje się, że wcześniej spektakl był grany w Teatrze Kamienica, ale nam udało się go upolować w jednym z domów kultury (a wtedy cena biletów jest naprawdę atrakcyjna).
Z początku konsternacja... Co się tam dzieje, jakieś przepychanki przed wyjściem na scenę, chaos, potem krok po kroku wchodzimy w pewną historię. I nadal jest w nas zdziwienie: że tylko dwójka, choć przecież ról jest więcej, że ewidentnie wydają się zagubieni, wchodzą i wychodzą za parawan (istotny element dekoracji)... Rozkręcają się, robi się coraz bardziej zabawnie i energetycznie, a potem...
A tu jest i dowcip, i pomysł, i coś jeszcze co zostaje w głowie.
Zdaje się, że wcześniej spektakl był grany w Teatrze Kamienica, ale nam udało się go upolować w jednym z domów kultury (a wtedy cena biletów jest naprawdę atrakcyjna).
Z początku konsternacja... Co się tam dzieje, jakieś przepychanki przed wyjściem na scenę, chaos, potem krok po kroku wchodzimy w pewną historię. I nadal jest w nas zdziwienie: że tylko dwójka, choć przecież ról jest więcej, że ewidentnie wydają się zagubieni, wchodzą i wychodzą za parawan (istotny element dekoracji)... Rozkręcają się, robi się coraz bardziej zabawnie i energetycznie, a potem...
środa, 2 października 2019
Dziewczyna o czterech palcach - Marek Krajewski, czyli a może by tak do wywiadu
Na horyzoncie tej jesieni nowy Mock, a ja dopiero połknąłem premierę z wiosny, czyli "Dziewczynę o czterech palcach". Książkę reklamowano jako pierwszą powieść szpiegowsko-sensacyjną Krajewskiego, nowe otwarcie, nie będzie jednak wielkich zaskoczeń. W sumie chyba to nawet nie zmartwi fanów autora, bo Popielskiego kochają oni prawie równie mocno jak i Mocka. A to właśnie Popielski jest bohaterem "Dziewczyny...".
Skoro poznawaliśmy wczesne sprawy z Wrocławia, autor chyba postanowił cofnąć czas również dla komisarza ze Lwowa.
Fakt, iż sprawa ma charakter międzynarodowy, że angażują się w nią wywiady kilku państw, trochę zmienia charakter książki, ale nie aż tak bardzo jak moglibyśmy sądzić. Krajewski wciągał nas w intrygi kryminalne już w tak różnych okolicznościach, że po prostu tym razem trochę zmienia tło i tempo, wiele detali, tak charakterystycznych dla siebie, pozostawia bez zmian. I nie chodzi jedynie o samego bohatera, jego upodobania, sposób prowadzenia śledztwa, ale i o samą konstrukcję, w której np. zarysowuje jakiś dramatyczny fragmencik rzeczywistości, a potem pokazuje jak do niego doszło. Nie jest łatwo w jego książkach odpowiedzieć: kto, co i dlaczego, jest za to masa frajdy z obserwowania kolejnych kroków policjanta, biegu jego myśli, błędów i sukcesów, uporu i moralnych wyborów, które nie zawsze idą w parze z tym czego by oczekiwali od niego przełożeni.
wtorek, 1 października 2019
Owieczki boże, czyli obmyjcie się i czyści bądźcie
Ależ pokochałem ten pokręcony serial. I żal, że to tylko 4 odcinki. Australijska produkcja ma świetny klimat, jest zaskakująca, chwilami bawi, zachwyca zdjęciami. Nie wiem czy kogoś oburzy, czy zgorszy, bo pokazuje ludzi Kościoła w dość negatywnym świetle, warto jednak otworzyć się na tą historię i zobaczyć w niej drugie dno. To baśń, w której można dostrzec tęsknotę za wiarą czystą, nieskalaną. Fakt, że traktowaną jako ucieczka przed światem, zmieniającą się pod wpływem surowych warunków i otoczenia, mimo wszystko budzącą szacunek lub podziw.
Wyobraźcie sobie trzy kobiety w starym klasztorze, na wyspie, w miejscu odciętym od świata, samowystarczalne i... szczęśliwe. W ich świat wkracza nagle ktoś obcy, przychodzi zło. W osobie księdza.
Wyobraźcie sobie trzy kobiety w starym klasztorze, na wyspie, w miejscu odciętym od świata, samowystarczalne i... szczęśliwe. W ich świat wkracza nagle ktoś obcy, przychodzi zło. W osobie księdza.
Subskrybuj:
Posty (Atom)