sobota, 10 maja 2025

Ja, inkwizytor. Miasto Słowa Bożego - Jacek Piekara, czyli czy ja wyrosłem z tych historii?

Sobota więc czas na odrobinę fantastyki i autor, którego jak sobie uświadomiłem znam chyba od ponad 30 lat, a może i więcej, bo jeszcze w latach 80 czytywałem jakieś jego pierwsze opowiadania. A potem pojawił się on. Inkwizytor i uniwersum, które podbiło serca wielu czytelników. No bo jak to - trochę odwrócić pewne słowa, podać inne cytaty z Biblii i nagle to już nie jest Bóg miłości, ale Sędzia sprawiedliwy, który karze mieczem i ogniem tępić całe bezeceństwo. Jakie to było inne.

Mordimer Madderdin jako pokorny sługa inkwizycji raczej do świętych nie należy, ale to już taka ludzka przekora - on walcząc z grzechami w swoim mniemaniu większymi, wcale nie grzeszy, ona ma jedynie niewielkie słabości, do których należy m.in. upodobanie we wszelkiego rodzaju uciechach cielesnych. 

I cholera po tylu latach bohater się nie zmienił. Ba, mógłbym powiedzieć że i autor się nie zmienił, ale chyba jednak się trochę zmienił...



Tak to niestety jest gdy ciągnie się pewien cykl za długo (to już 18 tytuł), że pomysły trochę się kończą, że pewne rzeczy się powtarza, że jakoś ten pazur zrobił się mniej ostry. A co gorsza, sam autor pozwala sobie co i rusz na wycieczki coraz bardziej wchodzące w naszą rzeczywistość. Bez jakiejś finezji, lekkości, humoru, ale topornie, dosłownie, na dodatek z przypisami, które wydają się kompletnie zbędne - oto dzielę się nie tylko ciekawostkami i odniesieniami do swoich poprzednich książek, ale w swej mądrości wytłumaczę Wam jak te moje wtręty w tekst macie odczytywać. Może to i potrzebne dzisiejszym nastolatkom, ale jakoś czułem niesmak.

Sama historia też mnie nie porwała. Niby nie stanowi ściśle powiązanej przygody z innymi, już istniejącymi tomami, więc możecie ją sobie pominąć w razie czego, ale przecież fani z przyjemnością powitaliby by jakąś konkretną, mięsistą sprawę, którą musi rozwiązać Mordimer. Tymczasem tu niewiele się dzieje, a akcja jakoś toczy się delikatnie mówiąc bardzo niespiesznie. Intrygi brak, zagrożenia brak, no jakieś to takie... Najpierw długi wstęp, dużo pijaństwa i obracanek łóżkowych, potem misja, która w sumie ani nie zapowiadała się jako trudna, ani nią nie była. Dobra, trochę zawirowań na miejscu w Italii, już jest, ale przecież bohater nawet na moment nie traci tam rangi najważniejszej osoby w mieście, więc może wszystko. Czy więc się ekscytować?

Pozostaje czarny humor, cynizm bohatera, bawienie się jego dywagacjami i tym przewrotnym konceptem, w którym potęga inkwizycji jest tak wielka, że wszyscy drżą na sam ich widok, spodziewając się, że choćby jedynie grzeszyli zwykłymi ludzkimi przywarami, mogą spłonąć za uprawianie magii, konszachty z diabłem, kacerstwo, brak wystarczającej wiary. Przecież wystarczy słowo. Jeżeli jednak znacie wcześniejsze tomy, wiecie już czego się spodziewać i chyba po pewnym czasie przychodzi znudzenie.
Niby przeczytałem, ale w mojej ocenie szału nie ma. A może po prostu ja wyrosłem z tych historii? Strach wracać do tomów, które kiedyś mi się tak podobały. Ale może po prostu będą to kolejne rzeczy, które wywędrują na wymianki? A za te przypisy po prostu dla autora i redaktora karny ku.as, bo nie wolno czytelnika uważać za idiotę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz