Czy można Milana Kunderę zapisać jako klasyka? Chyba tak. Szczególnie tę powieść, która przyniosła mu sławę. Kiedy pisałem o jego powieści "Żart" (można sprawdzić w zakładce przeczytane), stwierdziłem, że chyba postawiłbym ją nawet ponad "Nieznośną lekkość bytu". Po pewnym czasie stwierdzam, że może przesadziłem, one są po prostu trochę inne, tak jak różne są problemy ich bohaterów. Tam czułem, że rozumiem pewne rozgoryczenie, ale i refleksja nad życiem, jego sensem, jakoś była mi bliska. Przy Tomaszu, głównym bohaterze "Nieznośnej lekkości bytu", było mi mniej po drodze, nie rozumiem do końca jego decyzji, postawy, więc może stąd moje wahanie przy wysokiej ocenie powieści.
Ktoś zabawnie podsumował Kunderę: pisze albo o komunizmie, postawach ludzi w tym systemie albo o seksie. Ten seks miał zresztą chyba znaczenie również jako jedna z niewielu sfer wolności, ucieczki przed opresyjnością tego co na zewnątrz. Zbudować swój mały prywatny raj - pełen szczęścia, prostych przyjemności, zamknięty dla tych co chcą go zniszczyć. Tyle, że charakterologicznie, niektórym takie szczęście wystarcza, innym na pewno nie, nuda, chęć wyzwania wygania ich na zewnątrz.
niedziela, 30 kwietnia 2017
sobota, 29 kwietnia 2017
Kluczowy świadek - Jorn Lier Horst, czyli wreszcie poznajemy początki
Począwszy od pierwszego tytuły, który u nas się ukazał dzięki Wydawnictwu Smak Słowa, czyli "Jaskiniowca" wyczekiwałem tego, że poznamy całą serię o sprawach prowadzonych przez komisarza Wistlinga. Zaczęliśmy od 6, potem posuwaliśmy się dalej, ale wciąż nie znaliśmy początków jego kariery. Autor zrobił nam niedawno niespodziankę, bo zafundował tom, który jest jakby prequelem, czyli dotyczy sprawy, którą młodziutki policjant prowadził zaraz po studiach, a oto wydawnictwo wysłuchało też naszych próśb i wydaje brakujące tomy serii.
Dzięki temu możemy przyglądać się pracy komisarza, gdy jeszcze nie był szefem wydziału, gdy uczył się pracy dochodzeniowej. I dodajmy jeszcze "Kluczowy świadek" różni się od tych tomów które znamy, bo nie ma równoległego śledztwa prowadzonego przez jego córkę, będącą dziennikarką. Dotąd ten schemat występował w każdej historii, a tu dzieci Wistlinga dopiero chcą wkraczać w dorosłe życie. Ba, bohater nie jest aż tak samotny jakim go poznaliśmy, ma żonę (którą trochę zaniedbuje), wciąż poświęca się zbyt mocno pracy, ale przecież za to, że kocha swoją robotę, że nie potrafi odpuścić, polubiliśmy tego faceta.
Dzięki temu możemy przyglądać się pracy komisarza, gdy jeszcze nie był szefem wydziału, gdy uczył się pracy dochodzeniowej. I dodajmy jeszcze "Kluczowy świadek" różni się od tych tomów które znamy, bo nie ma równoległego śledztwa prowadzonego przez jego córkę, będącą dziennikarką. Dotąd ten schemat występował w każdej historii, a tu dzieci Wistlinga dopiero chcą wkraczać w dorosłe życie. Ba, bohater nie jest aż tak samotny jakim go poznaliśmy, ma żonę (którą trochę zaniedbuje), wciąż poświęca się zbyt mocno pracy, ale przecież za to, że kocha swoją robotę, że nie potrafi odpuścić, polubiliśmy tego faceta.
piątek, 28 kwietnia 2017
Martwe wody, czyli piękni i brzydcy nad morzem
Kiedy pisałem o serialu autorstwa Bruno Dumonta, wspomniałem, że chyba nigdy w życiu nie widziałem nic tak pokręconego. Przyznam, że potem jakoś jednak uciekło mi z głowy jego nazwisko, nie sprawdziłem sobie innych jego filmów. Teraz to nadrabiam - już dopisane do wyszukiwanych. Bo po seansie "Martwych wód" wiem, że to jeden z większych oryginałów wśród reżyserów, a tamten zachwyt nie był przypadkowy. Choć zdaję sobie sprawę, że jedynie te dwa tytuły mają tak mocny rys komediowy, ale mimo wszystko - chciałbym zobaczyć inne jego pomysły.
Premiera "Martwych wód" lada chwila, w tym tygodniu można go zobaczyć przedpremierowo m.in. w kinie Atlantic i niedługo również na projekcjach przeglądu nowego kina francuskiego (w Warszawie Muranów, ale również kina w Polsce). Szykujcie się na jazdę bez trzymanki.
czwartek, 27 kwietnia 2017
Słowik - Kristin Hannah, czyli niebezpiecznie jest słuchać audiobooków
Niebezpiecznie jest czasem słuchać książek w wersji audio, szczególnie w samochodzie. Doświadczyłem dziś tego jadąc do pracy, gdy słuchając końcówki "Słowika", czytanego przez Danutę Stenkę, musiałem co chwila ocierać łzy z oczu. Nawet zastanawiałem się, czy nie zjechać na pobocze. Kto by przewidział takie efekty książek audio.
A przecież rozpoczynając przygodę ze "Słowikiem", wciąż powtarzałem sobie: e tam, co Francuzi mogą wiedzieć o cierpieniu w trakcie wojny, przecież u nich było w miarę bezpiecznie i spokojnie. Całą opowieść o dwóch siostrach, których decyzje postawiły w tak różnych sytuacjach, odbierałem jako dość lekko napisany, przesłodzony wyciskacz łez dla pań, gdzie musi być nieszczęśliwa miłość, tęsknota, i wreszcie upojne noce w ramionach ukochanego. No i najwyżej gdzieś w tle wojna.
Powoli jednak wciągałem się w tę historię. To już nie były puste, przesadzone emocje i dylematy, ale kawałek prawdziwego życia, dramaty, które zmuszały do cholernie trudnych decyzji, strach, który wręcz paraliżował, determinacja, dzięki której można było zrobić coś zupełnie heroicznego.
A przecież rozpoczynając przygodę ze "Słowikiem", wciąż powtarzałem sobie: e tam, co Francuzi mogą wiedzieć o cierpieniu w trakcie wojny, przecież u nich było w miarę bezpiecznie i spokojnie. Całą opowieść o dwóch siostrach, których decyzje postawiły w tak różnych sytuacjach, odbierałem jako dość lekko napisany, przesłodzony wyciskacz łez dla pań, gdzie musi być nieszczęśliwa miłość, tęsknota, i wreszcie upojne noce w ramionach ukochanego. No i najwyżej gdzieś w tle wojna.
Powoli jednak wciągałem się w tę historię. To już nie były puste, przesadzone emocje i dylematy, ale kawałek prawdziwego życia, dramaty, które zmuszały do cholernie trudnych decyzji, strach, który wręcz paraliżował, determinacja, dzięki której można było zrobić coś zupełnie heroicznego.
środa, 26 kwietnia 2017
Bracia Karamazow, czyli teatr żywy
W czytaniu kolejne książki czeskich autorów, za kilka dni wypad do Pragi, stwierdziłem, że pora więc i na film czeski. Kojarzymy kinematografię Czechów głównie z komediami, ale to pewnie dlatego, że takie produkcje ściągane są do naszych kin (i też rzadko). A tu proszę - nawet Petr Zelenka, którego można by kojarzyć z produkcji mających w sobie sporą dawkę humoru (specyficznego, ale jednak humoru), zafundował dramat. I to jaki. Nie dość, że sięgnął po teksy Dostojewskiego, to w dużej mierze swój obraz zbudował na filmowaniu prób do przedstawienia. Jeszcze nawet bez pełnych kostiumów, wciąż przerywając, chwilami się kłócąc, aktorzy odgrywają dramatu, który lada chwila mają pokazać przed publicznością. Dodajmy przed polską publicznością, bo przyjeżdżają na festiwal artystyczny do Nowej Huty.
wtorek, 25 kwietnia 2017
Mistrz i Małgorzata na scenie, czyli Lublin i Warszawa
Dziś chyba już po raz 22 w tym roku wyjście do teatru (miło :)), więc i notka teatralna. Nawet podwójna, bo miałem zaległy tekst o obejrzanym w TVP spektaklu z teatru im. Juliusza Osterwy z Lublina (pamiętajcie, że można oglądać za darmo na stronach telewizji) i czekałem na okazję by sięgnąć po nowe tłumaczenie powieści Bułhakowa. Ale nie ma co czekać, bo niedawno obejrzałem jeszcze wersję Teatru Malabar Hotel, więc ładnie się składa.
To nie jest prosty tekst to przełożenia go na język sceny jeden do jednego, każdy kto zna powieść będzie się doszukiwał zmian, rozłożenia akcentów, trudno więc czymś zaskoczyć, a jednocześnie nie spowodować zawodu. Pamiętacie notkę o tym co wymyślił warszawski Teatr Powszechny? Tam z powieści zostało niewiele, a i pomysłów na to by widza wciągnąć do gry, po prostu zabrakło.
Zespół lubelski zaskoczył tym, że prawie pominął nawiązania do spotkania Jezusa i Piłata, skupiając się jedynie na scenach z Moskwy, mieszając je i trochę modyfikując. Wszystko rozgrywa się prawie bez dekoracji, jedynie z dość pomysłowo wykorzystaną obrotową karuzelą... Sceneria cyrku przydaje się do odegrania przedstawienia prowadzonego przez Wolanda i jego ekipę, ale wydaje się średnio pasować do reszty... A jednak.
To nie jest prosty tekst to przełożenia go na język sceny jeden do jednego, każdy kto zna powieść będzie się doszukiwał zmian, rozłożenia akcentów, trudno więc czymś zaskoczyć, a jednocześnie nie spowodować zawodu. Pamiętacie notkę o tym co wymyślił warszawski Teatr Powszechny? Tam z powieści zostało niewiele, a i pomysłów na to by widza wciągnąć do gry, po prostu zabrakło.
Zespół lubelski zaskoczył tym, że prawie pominął nawiązania do spotkania Jezusa i Piłata, skupiając się jedynie na scenach z Moskwy, mieszając je i trochę modyfikując. Wszystko rozgrywa się prawie bez dekoracji, jedynie z dość pomysłowo wykorzystaną obrotową karuzelą... Sceneria cyrku przydaje się do odegrania przedstawienia prowadzonego przez Wolanda i jego ekipę, ale wydaje się średnio pasować do reszty... A jednak.
poniedziałek, 24 kwietnia 2017
Ważne jest nie tylko kto, ale gdzie, jak i dlaczego czyli Pustkowie i Belfer
Choć mam na oglądanie tv bardzo mało czasu, z pewnych nawyków jakoś nie potrafię zrezygnować - wciąż wynajduję jakieś seriale kryminalne, które potem dawkuję sobie w większych dawkach (nie muszę czekać na kolejny odcinek). W tej chwili skończyłem Laponię, zaczynam Islandię, ale przecież jeszcze nie napisałem Wam o pojedynku na seriale: HBO kontra Canal plus (w kooperacji polskiej). Zacznijmy od produkcji czeskiej. Pustkowie (ale i krajowy Belfer również) udowadniają, że w sumie nie musi być jakaś wielka zbrodnia, zagadka, ale wzorem Broadchurch, czy Dochodzenia, wrzuca się widza w jakieś małe środowisko, gdzie prawie każdy coś ukrywa, coś kombinuje. I teraz weź się domyślaj, co ma znaczenie dla śledztwa, a co nie. Klimat jaki w ten sposób się tworzy, pole do stworzenia fajnych kreacji, nawet w drugim planie, powolne śledztwo, pomyłki i chwile zwątpienia, są dużo ciekawsze niż wszystkie te do znudzenia powtarzane seriale z superbohaterami, dla których każde dochodzenie to kaszka z mleczkiem. Tam akcja, napięcie, a tu zagadkowość, ciekawe tło społeczno-obyczajowe. Nie ma co dużo gadać. Właśnie takie seriale w tej chwili są najciekawsze.
niedziela, 23 kwietnia 2017
Jak zostać dyktatorem - Mikal Hem, czyli niekoniecznie poważnie o sprawach poważnych
Światowy dzień książki. Wszystkich książkoholikom - wszystkiego dobrego! Co by nam się półki rozciągały, a kasa w portfelu i czas na czytanie mnożyły w nieskończoność.
I przy okazji podzielę się radością. Nasza Piastowska akcja wymiany książek (po raz pierwszy beze mnie) była dziś mocno oblegana, a kilka dni przed niedzielą mieliśmy na przeprowadzenie w mieście akcji spontanicznego uwalniania książek - 91 tytułów zostało rozłożonych na ławkach w parku, przystankach itp. Nie dajmy się zwariować pesymistycznym statystykom. Róbmy swoje.
A dziś o książce Jak zostać Dyktatorem.
Dodano w tyle jeszcze przypisek: podręcznik dla nowicjuszy, tak żeby jeszcze bardziej podkreślić żartobliwy ton tej pozycji.
Ale jako to zapytacie: jak można żartować z takich tematów jak dyktatura? Poza tym, że czasem w ich własnych krajach śmiech jest niezłą bronią przeciw nim, trzeba przyznać, że bywają też naprawdę zabawni. Mikal Hem nie popełnił jednak zbioru anegdot, ale satyryczny opis cech charakterystycznych różnych wataszków, władców, którzy nawet gdy zdobyli rządy metodami uczciwymi, to potem już nie chcieli wypuścić jej z rąk. Ku przestrodze. Ku refleksji. Nie tylko do śmiechu. To taki niby reportaż, krótki bryk historyczny, napisany lekko i okraszony fajnymi ilustracjami.
I przy okazji podzielę się radością. Nasza Piastowska akcja wymiany książek (po raz pierwszy beze mnie) była dziś mocno oblegana, a kilka dni przed niedzielą mieliśmy na przeprowadzenie w mieście akcji spontanicznego uwalniania książek - 91 tytułów zostało rozłożonych na ławkach w parku, przystankach itp. Nie dajmy się zwariować pesymistycznym statystykom. Róbmy swoje.
A dziś o książce Jak zostać Dyktatorem.
Dodano w tyle jeszcze przypisek: podręcznik dla nowicjuszy, tak żeby jeszcze bardziej podkreślić żartobliwy ton tej pozycji.
Ale jako to zapytacie: jak można żartować z takich tematów jak dyktatura? Poza tym, że czasem w ich własnych krajach śmiech jest niezłą bronią przeciw nim, trzeba przyznać, że bywają też naprawdę zabawni. Mikal Hem nie popełnił jednak zbioru anegdot, ale satyryczny opis cech charakterystycznych różnych wataszków, władców, którzy nawet gdy zdobyli rządy metodami uczciwymi, to potem już nie chcieli wypuścić jej z rąk. Ku przestrodze. Ku refleksji. Nie tylko do śmiechu. To taki niby reportaż, krótki bryk historyczny, napisany lekko i okraszony fajnymi ilustracjami.
sobota, 22 kwietnia 2017
Wiosna w Zakopanem, czyli notka na chwilę
Raz na jakiś czas przychodzi lenistwo spotęgowane przez presję czasu i mimo chęci, tekstu się nie dało napisać. Umówmy się więc, że coś filmowego znajdzie się tu lada dzień, a póki co zostawię Was z kilkoma fotkami. Kwiecień w Tatrach zaskoczył mnie (i nie tylko mnie kompletnie). I mimo, że nie łaziliśmy tyle ile by się chciało, to i tak wrażeń sporo. Notki wyjazdowej jednak nie będzie - za mało materiału. Może za tydzień - z Pragi?
Wśród tych 2300 notek na blogu raptem kilka jest podróżniczych, wtedy gdy jest sporo fotek i jest co pokazać, w sumie nawet chyba nie zrobiłem specjalnej zakładki, ale jakby co to szukajcie przez etykietę podróże :)
Dobranoc
Jutro już podróż z powrotem... Dragonem. A co.
Tak wygląda Morskie Oko
Wśród tych 2300 notek na blogu raptem kilka jest podróżniczych, wtedy gdy jest sporo fotek i jest co pokazać, w sumie nawet chyba nie zrobiłem specjalnej zakładki, ale jakby co to szukajcie przez etykietę podróże :)
Dobranoc
Jutro już podróż z powrotem... Dragonem. A co.
Tak wygląda Morskie Oko
piątek, 21 kwietnia 2017
Mała zagłada - Anna Janko, czyli dziedziczona trauma
Gdy zaczynałem lekturę "Małej zagłady", powiedziałem do koleżanki: to jest dziwne, jakieś takie niedopowiedziane, mało konkretne, pełne odwołań do emocji. I usłyszałem na to: nie dziw się, to poetka, ale czytaj dalej. I rzeczywiście. Nawet jeżeli miałbym jakieś uwagi do tego jak to jest napisane, do tej mieszaniny wspomnień, dygresji, rozważań na temat traumy i dziedziczenia cierpienia, moje
"ale" nie ma żadnego znaczenia. Bo to trudno nawet nazwać reportażem,
choć w części faktograficznej na pewno nim jest - z detalami dowiadujemy
się jak Niemcy dom po domu mordowali mieszkańców wsi Sochy, w której wychowywała się mama autorki. Ta książka jest bardzo osobistym rozliczeniem z tematem dla samej autorki. I właśnie tak ją należy czytać. Nie intelektualnie próbując coś zrozumieć, czy zastanawiając się nad opiniami dotyczącymi różnych decyzji władz... Trzeba przyjąć to jako świadectwo zmagania się z tematem cholernie trudnym, do którego być może nawet matka nie chce otwarcie wracać, ale jednak na tyle ważnym dla córki, że to ona wielokrotnie wraca do tych miejsc, próbuje zrozumieć i tworzy kronikę pamięci tych, którzy tam zostali. Dziadków, krewnych, sąsiadów. Dom po domu. Wstrząsająca książka. A jakby mało było zawartych tu emocji, to na koniec mrozi nam krew w żyłach spis wszystkich gospodarstw, wszystkich mieszkańców wsi Sochy.
czwartek, 20 kwietnia 2017
Czemu innym to wychodzi, czyli Belle Epoque i Tabu
Jak jest? Na pewno widać sporą inwestycję w kostiumy, w dbałość o realia i za to duże brawa. W zagadkach kryminalnych jest pewien potencjał, rozwiązanie jednak zwykle przychodzi zbyt szybko, zanim zdążymy się wciągnąć - zaczyna to przypominać jakąś serię CSI, tyle, że w realiach Krakowa z czasów monarchii austro-węgierskiej.
Trawers - Remigiusz Mróz, czyli tego faceta nie da się zabić
Cieszyłem się na ukończenie trylogii z Forstem, ale już na horyzoncie jest tom czwarty, ciekawość więc wciąż niezaspokojona. Siedzę właśnie w Zakopanem, totalnie zasypanym, choć to przecież kwiecień i wciąż gdzieś przypominają mi się różne sceny i miejsca z tej serii. W końcu Tatry odgrywają tu niepoślednią rolę. W trakcie lektury jednocześnie wściekałem się na autora, chciałem z nim dyskutować o przyjętych rozwiązaniach i jednocześnie nie mogłem się oderwać od kolejnych stron. Trudno zaprzeczyć - niby czytadło, ale takie, które wciąga i angażuje emocje. Nawet w sytuacji gdy nie polubiło się żadnego z bohaterów i tak jesteś ciekaw dalszego ciągu tej historii, a to przecież nie zdarza się często.
Największym plusem (ale i chyba czymś mocno denerwującym, przynajmniej mnie) jest kompletne ignorowanie schematów - kto powiedział, że kryminał powinien kończyć się rozwiązaniem sprawy, złapaniem lub śmiercią sprawcy? Jeżeli przez całą książkę próbujesz kogoś uratować i jesteś tuż, tuż, to kto powiedział, że musi się to udać? No i czy policjant musi być wzorem moralnym? Z tego ostatniego pan Mróz już w ogóle ma polewkę, bo głównego bohatera nie dość, że wsadził do więzienia, sprawił, że wyleciał on z pracy, to jeszcze obdarował go uzależnieniem od narkotyków. Oj nieładnie tak pisać, że można sobie dać w żyłę i potem jechać autem ileś kilometrów...
Największym plusem (ale i chyba czymś mocno denerwującym, przynajmniej mnie) jest kompletne ignorowanie schematów - kto powiedział, że kryminał powinien kończyć się rozwiązaniem sprawy, złapaniem lub śmiercią sprawcy? Jeżeli przez całą książkę próbujesz kogoś uratować i jesteś tuż, tuż, to kto powiedział, że musi się to udać? No i czy policjant musi być wzorem moralnym? Z tego ostatniego pan Mróz już w ogóle ma polewkę, bo głównego bohatera nie dość, że wsadził do więzienia, sprawił, że wyleciał on z pracy, to jeszcze obdarował go uzależnieniem od narkotyków. Oj nieładnie tak pisać, że można sobie dać w żyłę i potem jechać autem ileś kilometrów...
wtorek, 18 kwietnia 2017
Elsenborn - Piotr Langenfeld, czyli czy pamiętacie "tygrysy"?
Serię Warbook (wydawnictwo ENDER) poznałem już kawał czasu temu i polubiłem za Ciszewskiego. Jego powieści to taka mieszanka przygody, Sci-Fi, scen wojennych, wciągającej akcji, czyli czegoś co niektórzy nazwali patriotic-fiction. Potem miałem okazję sięgnąć po jakieś thrillery sensacyjne z domieszką polityki i militariów. Wszystko to jakoś mieściło się w ramach szeroko pojętej rozrywki, trochę zaskoczyła mnie więc powieść Piotra Langenfelda, bo "Elsenborn" w ciekawy sposób łączy wciągającą fabułę, z czymś co pamiętam z dzieciństwa: edukacją historyczną, pokazującą przebieg różnych bitew. Kto pamięta serię z tygrysem, wie o czym mówię.
Naprawdę z wypiekami na twarzy czytało się o tym jak czasem niewiele trzeba, by odmienić los wydarzeń, jak w świetne plany mogą wkraść się czynniki kompletnie nieprzewidywalne, głupie błędy sprawiały, że przewaga malała, a bohaterstwo przechylało szalę zwycięstwa. Przy lekturze tej powieści trochę wróciły mi tamte wspomnienia. Język nie jest tak suchy jak w tygrysach, opisy może mniej szczegółowe, udramatyzowane, ale punkt wyjścia jest podobny: przybliżyć czytelnikowi mało znane wydarzenia, których znaczenie dla losów wojny było dość istotne. W tym przypadku chodziło o plan ostatniej szansy Hitlera z grudnia 1944 roku - atak całą możliwą siłą w Ardenach, tak by odciąć Aliantów od dostaw, zmusić do rokowań pokojowych i móc wojska z frontu zachodniego przerzucić do walki ze Związkiem Radzieckim. Wydaje się to Wam mało realne? Sięgnijcie zatem po "Elsenborn", a potem po inne pozycje na ten temat, by zobaczyć, że pomysł wcale nie był taki szalony i wiele nie brakowało, aby mógł się on powieść.
poniedziałek, 17 kwietnia 2017
Renata Przemyk Akustik Trio, czyli kobieta ma wiele twarzy
Czasem tak się dzieje, że próbując pisać na bieżąco o różnych wydarzeniach, filmach, czy książkach, o niektórych pisze się bez trudu, a przy innych masz trochę poczucie, że słowa jakie przelejesz na klawiaturę w żaden sposób nie oddadzą magii tego w czym uczestniczyłeś. Notka leży sobie i czeka na swoją kolej. Tym razem trochę przypomniała mi się, gdy sięgnąłem po płytę, którą kupiliśmy na koncercie.
Płyta, która jest absolutnym klasykiem, która sprawiła, że Renata Przemyk ze swoim temperamentem i niepowtarzalnym głosem stała się natychmiastowo rozpoznawalna. Yahozna. To wciąż dobrze brzmi. Zwłaszcza w tych wersjach koncertowych.
Idąc na koncert jej innego projektu, bardziej kameralnego, byliśmy ciekawi czy sięgnie też po tamte numery, jak to wypadnie. Przecież tam energia pochodziła również z dęciaków, z akordeonu, tworzył ją cały zespół, który niósł i rozpędzał wokalistkę. Koncert akustyczny siłą rzeczy jest spokojniejszy, stonowany. Ale wiecie co? Warto usłyszeć Renatę Przemyk również w takim wykonaniu. Jej utwory nagle nabierają jakiejś głębi, przestrzeni, paradoksalnie nawet siły. Wersje akustyczne są po prostu inne, bardziej się ich słucha, a nie jedynie chce podskakiwać i bujać.
Płyta, która jest absolutnym klasykiem, która sprawiła, że Renata Przemyk ze swoim temperamentem i niepowtarzalnym głosem stała się natychmiastowo rozpoznawalna. Yahozna. To wciąż dobrze brzmi. Zwłaszcza w tych wersjach koncertowych.
Idąc na koncert jej innego projektu, bardziej kameralnego, byliśmy ciekawi czy sięgnie też po tamte numery, jak to wypadnie. Przecież tam energia pochodziła również z dęciaków, z akordeonu, tworzył ją cały zespół, który niósł i rozpędzał wokalistkę. Koncert akustyczny siłą rzeczy jest spokojniejszy, stonowany. Ale wiecie co? Warto usłyszeć Renatę Przemyk również w takim wykonaniu. Jej utwory nagle nabierają jakiejś głębi, przestrzeni, paradoksalnie nawet siły. Wersje akustyczne są po prostu inne, bardziej się ich słucha, a nie jedynie chce podskakiwać i bujać.
Draka, czyli co z tym życiem
Od roku dość regularnie odwiedzam Teatr Młyn na Starym Mieście w Warszawie, nadrabiając zaległości w ich przedstawieniach i za każdym razem wychodzę zadziwiony tymi miniaturkami. W 60 minut, prostym językiem, opowiadając wydawałoby się o sprawach najzupełniej normalnych, udaje się zwykle stworzyć tak świetną i pełną emocji atmosferę, jakiej często brakuje mi w innych teatrach. Może sprawia to też kameralność ich sceny, bliskość do aktorów, ale myślę, że nie tylko - Natalia Fijewska-Zdanowska, która stoi za większością ich tekstów oraz ich reżyserią, ma talent do wychwytywania dialogów i scenek z życia codziennego, tak charakterystycznych i zabawnych, że widz natychmiast się w tym odnajduje. Ktoś opowiada o tym co nas otacza, co znamy, a jednocześnie robi to nie tylko po to by coś obśmiać, nie robi z tego kabaretu, ale by coś opowiedzieć o nas samych, o relacjach jakie coraz trudniej budować w zwariowanym świecie. Tym razem wyszło coś trochę międzypokoleniowego.
niedziela, 16 kwietnia 2017
W sieci i Matka, czyli Korea, Estonia i wiele innych skarbów na Wiośnie filmów
No i po świętach. Notatnik wraca więc do życia. Co prawda za kilka dni chyba znów zamilknę (wyjazd w Tatry), ale będę szukał jakichś możliwości netowych.
Pisałem już kilkukrotnie o festiwalu Wiosna Filmów. Właśnie zakończyła się jego kolejna edycja w Warszawie, ale wkrótce rusza on w Polskę i można będzie zobaczyć naprawdę świetne filmy z całego świata, nagradzane na festiwalach, chwalone przez krytyków, a niestety nie wszystkie z nich pewnie doczekają się masowej dystrybucji. Dziś o dwóch z nich. Jeden niedawno pojawił się, ale tylko w kinach studyjnych, drugi będzie miał premierę wkrótce. Oba zasługują na uwagę, nie tylko dlatego, że reprezentują kinematografie dla nas mało znane.
"W sieci" Kim Ki-Duka, który już nie raz potrafił oczarować widza, to ciekawe połączenie dramatu i thrillera politycznego. Gdy ubogi rybak z Korei Ludowej po awarii swojej łodzi przypadkiem znajduje się po drugiej stronie granicy, natychmiast staje się podejrzanym o szpiegostwo i przedmiotem gry politycznej ludzi, którzy nie chcą wcale słuchać jego argumentów i próśb.
czwartek, 13 kwietnia 2017
Pascha, przejście, Wielkanoc, nowe życie..., czyli życzenia
Planowałem przed świętami jeszcze przynajmniej dwie notki, ale jakoś w tym roku nie udaje się zwolnić tempa, wziąć trochę wolnego w pracy, postanowiłem więc przynajmniej od bloga i Facebooka zrobić sobie wolne. Wracam więc w niedzielę, już po świętach. I mam nadzieję, że będę mógł oprócz życzeń z którymi za chwilę Was zostawię, napisać coś więcej o lekturze, którą sobie w tym roku wybrałem na ten czas refleksji (możecie sprawdzić notki wielkanocne z poprzednich lat). Rozmowa prof. Vetulaniego i ks. Strzelczykiem i "Ćwiczenia duszy, rozciąganie mózgu" to coś, co mi się przyda w te dni.
Życzę Wam tego samego co i sobie. Czasu na zatrzymanie, refleksję, radowanie się z życia, z tego co najważniejsze, z obecności bliskich. Gotowanie, jedzenie, sprzątanie, wcale nie tworzą świąt, choć pewnie sprawiają, że nam będzie milej. Ale to serca i głowy mamy oczyścić z tego co tam niepotrzebne :) Obojętnie więc czy świętujecie Triduum Paschalne, czyli święta Wielkiej Nocy, żydowską Paschę, czy też po prostu będziecie mieli kilka dni wolnego, życzę Wam dobrych dni. Aby łatwiej było nam znosić tę pogodę co wciąż robi nam psikusy, wszystkie nerwy, problemy, obowiązki. Sprawmy, żeby to wszystko nie zasłaniało nam radości i piękna życia.
Ściskam
Robert
Życzę Wam tego samego co i sobie. Czasu na zatrzymanie, refleksję, radowanie się z życia, z tego co najważniejsze, z obecności bliskich. Gotowanie, jedzenie, sprzątanie, wcale nie tworzą świąt, choć pewnie sprawiają, że nam będzie milej. Ale to serca i głowy mamy oczyścić z tego co tam niepotrzebne :) Obojętnie więc czy świętujecie Triduum Paschalne, czyli święta Wielkiej Nocy, żydowską Paschę, czy też po prostu będziecie mieli kilka dni wolnego, życzę Wam dobrych dni. Aby łatwiej było nam znosić tę pogodę co wciąż robi nam psikusy, wszystkie nerwy, problemy, obowiązki. Sprawmy, żeby to wszystko nie zasłaniało nam radości i piękna życia.
Ściskam
Robert
środa, 12 kwietnia 2017
Punkt zero. Łaskawe, czyli czy możesz być siebie pewien
Warszawskie Spotkania Teatralne powoli dobiegają końca i strasznie żałuję, że paru rzeczy nie udało się zobaczyć, trzeba się jednak cieszyć z tego co się widziało, zwłaszcza, że np. o wypadach do Lublina do teatru na razie mogę zapomnieć. A miałbym ochotę. W końcu obejrzany przeze mnie spektakl "Punkt Zero: Łaskawe" to dla teatru Provisiorium już trzecie podejście do wielkich dzieł literatury i pytań o kondycję człowieka. Chciałoby się zobaczyć zarówno Dostojewskiego jak i Dukaja... Zwłaszcza, że to co pokazali na scenie Teatru Dramatycznego to naprawdę rzecz bardzo mocna i poruszająca.
Sam tekst, który był inspiracją dla reżysera: Janusza Opryńskiego już może budzić ciekawość i kontrowersje. Historia opowiadana przez esesmana, homoseksualistę, człowieka wydawałoby się wypranego z empatii, jest tak pełna potworności jakich jest świadkiem, pośrednim sprawcą, pełna wulgarności, ludzkiego brudu, słabości i degeneracji (łącznie z kazirodztwem), że wciąż trwają spory, że to już nie jest literatura, a po prostu grafomaństwo i pornografia. Moją notkę o książce możecie przeczytać tu. Coś mi się wydaje, że cześć publiki z wejściówkami przyszła licząc tylko na jakieś sceny, skoro np. pan przede mną przyniósł ze sobą koc, by przykryć aparat, którym chciał robić zdjęcia ze swoich kolan. Absurd, ale jak widać fama o niektórych przedstawieniach mocno je wyprzedza. Czyżby ktoś chciał wokół tego zrobić sensację, podobnie jak w przypadku "Klątwy"? Szkoda, jeżeli ktoś zwraca uwagę jedynie na takie rzeczy. Wszelkie wulgaryzmy, nagość, mocne sceny są tu przecież jak najbardziej uzasadnione, wzmacniają przekaz spektaklu i w żaden sposób nie rażą, można tylko dziwić się temu, że dla kogoś to było zbyt dużo (bo jednak kilka osób wyszło).
Sam tekst, który był inspiracją dla reżysera: Janusza Opryńskiego już może budzić ciekawość i kontrowersje. Historia opowiadana przez esesmana, homoseksualistę, człowieka wydawałoby się wypranego z empatii, jest tak pełna potworności jakich jest świadkiem, pośrednim sprawcą, pełna wulgarności, ludzkiego brudu, słabości i degeneracji (łącznie z kazirodztwem), że wciąż trwają spory, że to już nie jest literatura, a po prostu grafomaństwo i pornografia. Moją notkę o książce możecie przeczytać tu. Coś mi się wydaje, że cześć publiki z wejściówkami przyszła licząc tylko na jakieś sceny, skoro np. pan przede mną przyniósł ze sobą koc, by przykryć aparat, którym chciał robić zdjęcia ze swoich kolan. Absurd, ale jak widać fama o niektórych przedstawieniach mocno je wyprzedza. Czyżby ktoś chciał wokół tego zrobić sensację, podobnie jak w przypadku "Klątwy"? Szkoda, jeżeli ktoś zwraca uwagę jedynie na takie rzeczy. Wszelkie wulgaryzmy, nagość, mocne sceny są tu przecież jak najbardziej uzasadnione, wzmacniają przekaz spektaklu i w żaden sposób nie rażą, można tylko dziwić się temu, że dla kogoś to było zbyt dużo (bo jednak kilka osób wyszło).
wtorek, 11 kwietnia 2017
Krew i stal - Jacek Łukawski, czyli a najlepsza okładka
Kolejny debiutant, który ambitnie porywa się na od razu na cykl, licząc na uwagę czytelników? Tu przecież nie wystarczy dobre słowo Grzędowicza. Jak pierwszy tom "nie zażre", to następnych nikt nie kupi.
A tu proszę... Zażarło. No, idealnie nie jest, trochę się chwilami dłuży, może pewne wątki są wrzucone zbyt szybko, bez wytłumaczenia, ale całość... Cholera - to ma klimat. Jest ciekawy pomysł na świat - kraina, która kiedyś spływała krwią w walkach, a przez czary rzucone przez magów, podzielona została tzw. martwicą. Przez wiele lat nikt nie ośmielił się jej przekraczać, bo samo zbliżenie kończyło się śmiercią, zapomniano o tym jak wyglądał świat po drugiej stronie, zresztą sama martwica też go zmieniła. Czy ktokolwiek po drugiej stronie żyje? A jeżeli tak, to jakie ma zamiary wobec królestwa, przeżywającego trudne chwile, gdy stary król nie zostawia po sobie męskiego potomstwa, a córka nie jest obdarzona jakimś specjalnym darem do rządzenia.
Wszystko zaczyna się od wyprawy, którą pewien oddział dostał zadanie zrealizować - mają przekroczyć dawną granicę, sprawdzić na ile prawdą jest to, że śmiertelne zagrożenie, które niszczyło każde życie, znika i można spokojnie zajrzeć "na drugą stronę". Tajemnicza misja jaką dostali nie skończy się jednak dla nich dobrze.
poniedziałek, 10 kwietnia 2017
Komunia, czyli pozbierać rodzinę z powrotem
Tydzień temu pisałem o wydarzeniu jakie zorganizowano w moim miasteczku w ramach akcji "Otwórz się na autyzm" i pokazie filmu "Życie animowane", drugi tydzień akcji przyniósł kolejną porcję warsztatów i pokaz kolejnego filmu. Jakże innego w klimacie, ale chyba jeszcze bardziej poruszającego. Tam mieliśmy odrobinę nadziei, amerykańskie rozwiązania, terapeutów, specjalne zajęcia szkolne, świetne programu uspołeczniania i uczenia samodzielności. A u nas?
Rany, jak ta rzeczywistość skrzeczy. Ktoś może powiedzieć - nie zawsze tak to wygląda, podobnie jak w USA nie jest zawsze idealnie. Ale mimo wszystko. Aż by się chciało dowiedzieć więcej o tej rodzinie, usłyszeć zapewnienie, że ktoś nie tylko wszedł z kamerą do ich domu, by pokazać problemy z jakimi się zmagają, ale również zaoferował pomoc w ich rozwiązaniu. W "Komunii" to nie autyzm jest bowiem na pierwszym planie, choć na pewno nie ułatwia nic w sytuacji rodziny.
Rany, jak ta rzeczywistość skrzeczy. Ktoś może powiedzieć - nie zawsze tak to wygląda, podobnie jak w USA nie jest zawsze idealnie. Ale mimo wszystko. Aż by się chciało dowiedzieć więcej o tej rodzinie, usłyszeć zapewnienie, że ktoś nie tylko wszedł z kamerą do ich domu, by pokazać problemy z jakimi się zmagają, ale również zaoferował pomoc w ich rozwiązaniu. W "Komunii" to nie autyzm jest bowiem na pierwszym planie, choć na pewno nie ułatwia nic w sytuacji rodziny.
niedziela, 9 kwietnia 2017
Najdłuższa noc - Marek Bukowski, Maciej Dancewicz, czyli moda na retro trwa
Za kilka dni koniec sezonu "Belle Epoque", serialu, który miał być hitem TVN, ale jakoś nie zebrał zbyt dobrych recenzji (ja ze swoją czekam na finał i oglądam regularnie), ale nie tak dawno mieliśmy premierę książkową, która z tym serialem poniekąd jest związana. Poniekąd, bo autorzy scenariusza, postanowili wydać powieść inspirowaną tym co napisali dla telewizji, ale sporo jednak pozmieniali - różne wątki zostały poprowadzone zupełnie inaczej niż w wersji filmowej, choć główny bohater pozostał ten sam, tło również, a nawet można rozpoznać sprawę kryminalną, z jednego z pierwszych odcinków.
Podobnie jak w przypadku serialu, rozumiem, że pomysł zrodził się na fali mody na retro kryminały i w sumie fajnie, choć czasem zachodzę w głowę, czemu wciąż szuka się nowych pomysłów na scenariusze, zamiast sięgnąć po powieści, które są już znane (Popielski, Maciejewski, Mock, a jak chce się sięgnąć jeszcze dalej w przeszłość, to choćby Kwiatkowska, czy Szymiczkowa). Tym razem jednak marudzić bardzo nie mam zamiaru, bo klimat jest fajny - Kraków z przełomu wieków, jako jedno z miast trochę na uboczu (pewnie określenie prowincja by krakusów obraziło) cesarstwa. Możemy z bliska przyglądać się pracy nowo powołanego specjalnego zespołu śledczego, a jednocześnie podsuwa nam się sporo ciekawostek na temat tego jak wtedy wyglądała praca dochodzeniowa. Fantazja i pomysły laboratoryjne ze współczesności (CSI się kłania, bo dużo przełomów w śledztwie dokonuje się właśnie w ten sposób) mieszają się w fajny sposób, a jeżeli ktoś chce podłubać głębiej, rozumiem, że może sobie wypisać różne cytowane nazwiska i posprawdzać w literaturze.
Podobnie jak w przypadku serialu, rozumiem, że pomysł zrodził się na fali mody na retro kryminały i w sumie fajnie, choć czasem zachodzę w głowę, czemu wciąż szuka się nowych pomysłów na scenariusze, zamiast sięgnąć po powieści, które są już znane (Popielski, Maciejewski, Mock, a jak chce się sięgnąć jeszcze dalej w przeszłość, to choćby Kwiatkowska, czy Szymiczkowa). Tym razem jednak marudzić bardzo nie mam zamiaru, bo klimat jest fajny - Kraków z przełomu wieków, jako jedno z miast trochę na uboczu (pewnie określenie prowincja by krakusów obraziło) cesarstwa. Możemy z bliska przyglądać się pracy nowo powołanego specjalnego zespołu śledczego, a jednocześnie podsuwa nam się sporo ciekawostek na temat tego jak wtedy wyglądała praca dochodzeniowa. Fantazja i pomysły laboratoryjne ze współczesności (CSI się kłania, bo dużo przełomów w śledztwie dokonuje się właśnie w ten sposób) mieszają się w fajny sposób, a jeżeli ktoś chce podłubać głębiej, rozumiem, że może sobie wypisać różne cytowane nazwiska i posprawdzać w literaturze.
sobota, 8 kwietnia 2017
Wieczór trzech króli, czyli miłość nieodwzajemniona
Ha! To już 37 pokaz organizowany przez studentów UW w serii National Theatre Live. Nie liczyłem ile sam widziałem, ale pewnie nie więcej niż połowę, a niektórych strasznie żałuję. Ale może jeszcze kiedyś...
Od kilku miesięcy organizują je w Kinie PRAHA i zwykle to właśnie oni jako pierwsi pokazują spektakle, dopiero po nich inne kina (np. Multikino). I nawet nie pytajcie się czy warto, czy te pokazy mają w sobie jeszcze ducha teatru - po prostu zajrzyjcie na którąś z moich recenzji (zakładka teatr) albo po prostu doczytajcie do końca.
Shakespeare. Wciąż na nowo interpretowany, unowocześniany i jak się okazuje, wciąż może bawić. Bo najnowszy spektakl National Theatre to naprawdę świetna zabawa, nie tylko samym tekstem, przebierankami, ale i przesłaniem. Tak, tak. Podtytuł tej sztuki to "Co tylko chcecie" i zdaje się, że twórcy mocno się tym sugerowali, uwypuklając wszystkie niuanse relacji zarówno męsko-damskich, jak i jednopłciowych. Do komedii pomyłek, gdzie porywy własnego serca bohaterowie próbowali wyciszać, gdy ich nie rozumieli, twórcy dokładają więc ciut więcej i nawet zakończenie wcale nie jest wesolutkie, widz wychodzi zastanawiając się nad tym, jak czasem trudno żyć z wyborami, których nie akceptuje społeczeństwo.
Od kilku miesięcy organizują je w Kinie PRAHA i zwykle to właśnie oni jako pierwsi pokazują spektakle, dopiero po nich inne kina (np. Multikino). I nawet nie pytajcie się czy warto, czy te pokazy mają w sobie jeszcze ducha teatru - po prostu zajrzyjcie na którąś z moich recenzji (zakładka teatr) albo po prostu doczytajcie do końca.
Shakespeare. Wciąż na nowo interpretowany, unowocześniany i jak się okazuje, wciąż może bawić. Bo najnowszy spektakl National Theatre to naprawdę świetna zabawa, nie tylko samym tekstem, przebierankami, ale i przesłaniem. Tak, tak. Podtytuł tej sztuki to "Co tylko chcecie" i zdaje się, że twórcy mocno się tym sugerowali, uwypuklając wszystkie niuanse relacji zarówno męsko-damskich, jak i jednopłciowych. Do komedii pomyłek, gdzie porywy własnego serca bohaterowie próbowali wyciszać, gdy ich nie rozumieli, twórcy dokładają więc ciut więcej i nawet zakończenie wcale nie jest wesolutkie, widz wychodzi zastanawiając się nad tym, jak czasem trudno żyć z wyborami, których nie akceptuje społeczeństwo.
piątek, 7 kwietnia 2017
Podopieczni, czyli wołamy, a nikt nie słucha
Warszawskie Spotkania Teatralne trwają, tłumy stoją po wejściówki, bo bilety dawno sprzedane, tylko więc żałować, że w nie możemy częściej oglądać spektakli z Polski u nas.
Dziś "Łaskawe", ale muszę sobie poukładać myśli w głowie po tym spektaklu. Zacznijmy więc od przedstawienia, które swoją aktualnością może rzeczywiście zwracać na siebie uwagę, natomiast mam niestety wrażenie, że forma jaką przyjęto (a może po prostu to w jakiej nam to pokazano w Warszawie), sprawia, że ważny przekaz gdzieś niknie i pozostaje tak naprawdę znużenie oglądaniem chaosu na scenie. Aktorzy biegają, skaczą, przekrzykują się, taplają w wodzie i tak przez ponad 3 godziny. To co ważne pewnie można by skondensować do dwóch, może nawet mniej, ale powtarzanie wciąż tych samych gestów, scen, pomysłów być może miało stworzyć wrażenie, że mamy do czynienia z czymś wyjątkowym.
Wyjątkowy na pewno jest temat, bo o uchodźcach głośno jest nie tylko w mediach, ale w normalnych rozmowach Polaków. Spektakl Teatru Starego z Krakowa z tekstem Elfriede Jelinek (reżyseria Paweł Miśkiewicz) pokazuje nam ich punkt widzenia, próbuje przekazać nam ich głos. Czy dla ludzi, którzy interesują się choć troszkę tym co wokół się dzieje, będzie to coś nowego, co można przemyśleć, coś poruszającego? Może to spektakl, który powinno się pokazywać w przestrzeni miast, miasteczek albo jak najszybciej (ale po przemyśleniu pewnych zmian) pokazać w telewizji?
Dziś "Łaskawe", ale muszę sobie poukładać myśli w głowie po tym spektaklu. Zacznijmy więc od przedstawienia, które swoją aktualnością może rzeczywiście zwracać na siebie uwagę, natomiast mam niestety wrażenie, że forma jaką przyjęto (a może po prostu to w jakiej nam to pokazano w Warszawie), sprawia, że ważny przekaz gdzieś niknie i pozostaje tak naprawdę znużenie oglądaniem chaosu na scenie. Aktorzy biegają, skaczą, przekrzykują się, taplają w wodzie i tak przez ponad 3 godziny. To co ważne pewnie można by skondensować do dwóch, może nawet mniej, ale powtarzanie wciąż tych samych gestów, scen, pomysłów być może miało stworzyć wrażenie, że mamy do czynienia z czymś wyjątkowym.
Wyjątkowy na pewno jest temat, bo o uchodźcach głośno jest nie tylko w mediach, ale w normalnych rozmowach Polaków. Spektakl Teatru Starego z Krakowa z tekstem Elfriede Jelinek (reżyseria Paweł Miśkiewicz) pokazuje nam ich punkt widzenia, próbuje przekazać nam ich głos. Czy dla ludzi, którzy interesują się choć troszkę tym co wokół się dzieje, będzie to coś nowego, co można przemyśleć, coś poruszającego? Może to spektakl, który powinno się pokazywać w przestrzeni miast, miasteczek albo jak najszybciej (ale po przemyśleniu pewnych zmian) pokazać w telewizji?
Clan of Xymox - Days of black, czyli romantyzm i magia gdzieś uleciały
Wieczorem spektakl teatralny (ten tydzień skończy się wynikiem 4) i może uda się napisać o czymś co w tym tygodniu widziałem (przecież Warszawskie Spotkania Teatralne dobiegają końca), ale póki co jeszcze trochę czas na analizę ankiet przed kompem, szukam wiec muzy, coby mi się praca nie dłużyła. Deezer jak zwykle niezawodny, zacząłem słuchać najnowszego projektu Portera (z Nergalem), zapuścilem sobie na ponad godzinę Dylan.pl (napiszę!), ale przeglądając nowości natknąłem się na coś co mnie trochę zelektryzowało: Clan of Xymox! Jedno z bardziej poruszających odkryć muzycznych z czasów fascynacji wytwórnią 4AD i audycjami Tomka Beksińskiego. Jaki to był czas - słuchało się tego jak najgłośniej i aż ciarki chodziły po plecach. Ale najlepsza była pierwsza płyta, potem słuchałem chyba jeszcze ze dwóch i z kapelą się rozstałem (a np. niektóre płyty innych wykonawców z tej stajni mam do dziś) i oto odkrywam, że wciąż grają... Odpaliłem więc z ciekawością.
czwartek, 6 kwietnia 2017
Hitchcock/Truffaut, czyli artyści piszący piórem
Dziś tylko krótka notka, bo czeka mnie długi wieczór z Szekspirem (NT Live), więc i do pisania głowy nie ma. Z notek czekających na swoją kolej wybieram film dokumentalny, choć prawdę mówiąc to najchętniej poczekałbym z pisaniem o nim, do czasu przeczytania książki, o której on opowiada. Rzecz jednak pewnie niełatwa do zdobycia w bibliotekach, na razie więc pozostaje mi radowanie się filmem, a książka idzie do listy życzeń. O co chodzi? O spotkanie dwóch wielkich reżyserów i ich rozmowy o kinie. Młodszy pyta, ale i komentuje, starszy opowiada - on tu jest mistrzem, mentorem, w pewien sposób inspirował przecież wielu tych, którzy postanowili potem stanąć za kamerą. Nic dziwnego, że w filmie ze swoimi komentarzami pojawiają się m.in. Scorsese, Fincher, Anderson i wielu, wielu innych wielkich.
środa, 5 kwietnia 2017
Amok, czyli obsesja
Sprawa Krystiana Bali wraca. Zainteresował się nią TVN, facet mimo, że siedzi w więzieniu udziela wywiadów, teraz doszedł film. Dodajmy, że film ciekawy, niejednoznaczny. Pewnie łatwo byłoby stwierdzić jasno: winien, niewinny, a tu widz cały czas pozostaje z niepewnością. To film o obsesji.
Mamy młodego pisarza, który napisał oryginalną powieść, która niestety nie wzbudza tyle zainteresowanie ile by oczekiwał. I mamy policjanta, który w tej powieści odnalazł fragmenty wskazujące na znajomość okoliczności niewyjaśnionej zbrodni sprzed lat. Pierwszy z nich chętnie podejmie grę, nawet będzie dobrze się bawił podejrzeniami, ale wycofa się, gdy zrobi się to dla niego niebezpieczne. Drugi, wręcz odwrotnie, będzie parł naprzód, coraz bardziej przekonany o winie podejrzanego.
Mamy młodego pisarza, który napisał oryginalną powieść, która niestety nie wzbudza tyle zainteresowanie ile by oczekiwał. I mamy policjanta, który w tej powieści odnalazł fragmenty wskazujące na znajomość okoliczności niewyjaśnionej zbrodni sprzed lat. Pierwszy z nich chętnie podejmie grę, nawet będzie dobrze się bawił podejrzeniami, ale wycofa się, gdy zrobi się to dla niego niebezpieczne. Drugi, wręcz odwrotnie, będzie parł naprzód, coraz bardziej przekonany o winie podejrzanego.
Motylek - Katarzyna Puzyńska, czyli co się dzieje za drzwiami sąsiadów
Swoją znajomość z książkami Katarzyny Puzyńskiej rozpocząłem od środka, czyli "Utopców", więc pora się cofnąć i poznać troszkę lepiej Lipowo i jego mieszkańców. O Ile Bonda każdą swoją książką próbuje czegoś zupełnie nowego - miasta, historii, tła, to Puzyńska buduje dość niespiesznie swoje kryminały w specyficznej atmosferze małej społeczności wsi niedaleko Brodnicy.
Wszyscy się znają, więc wydawałoby się niewiele może się ukryć przed oczami innych, ale też zawsze jest tak, że we własnym domu łatwiej ukryć jakieś sekrety, bo ludzie może i obgadują za plecami, ale dopóki nic nie wychodzi na ulicę, nikt nie będzie interweniował. I to tło wydaje się pierwszym bardzo dobrym pomysłem autorki. Dzięki całej sporej grupie bohaterów drugiego planu, pokazuje nam problemy zwykłych ludzi - kłopoty z nastoletnimi dziećmi, przemoc domową, alkoholizm, zbyt wczesne ciąże. Może nie wszystkie wątki kończy tak, jak byśmy oczekiwali, nie wszystko można domknąć happy endem, ale na pewno sprawia, że ci ludzie i ich problemy nas po prostu interesują.
Wszyscy się znają, więc wydawałoby się niewiele może się ukryć przed oczami innych, ale też zawsze jest tak, że we własnym domu łatwiej ukryć jakieś sekrety, bo ludzie może i obgadują za plecami, ale dopóki nic nie wychodzi na ulicę, nikt nie będzie interweniował. I to tło wydaje się pierwszym bardzo dobrym pomysłem autorki. Dzięki całej sporej grupie bohaterów drugiego planu, pokazuje nam problemy zwykłych ludzi - kłopoty z nastoletnimi dziećmi, przemoc domową, alkoholizm, zbyt wczesne ciąże. Może nie wszystkie wątki kończy tak, jak byśmy oczekiwali, nie wszystko można domknąć happy endem, ale na pewno sprawia, że ci ludzie i ich problemy nas po prostu interesują.
poniedziałek, 3 kwietnia 2017
Z biegiem sztuki - Ivana i Gradimir Smudja, czyli nie tylko dla każdego nauczyciela plastyki
Gdy pisałem o "Zrozumieć komiks" zastanawiałem się nad tym, czemu tak rzadko wykorzystuje się u nas taki sposób na docieranie z wiedzą np. do dzieciaków. I oto wpada mi w ręce kolejny dowód na to, że komiks może stanowić świetny sposób na przybliżenie jakiejś wiedzy - w tym przypadku, z obszaru malarstwa, różnych technik i najsłynniejszych twórców. Można by oczywiście powiedzieć: wystarczy biogram i kilka najsłynniejszych dzieł, aby przekazać to samo. Pytanie tylko czy wtedy ktokolwiek będzie tym zainteresowany, będzie miał z tego frajdę. W przypadku tego albumu tak właśnie może być. Oczywiście nie jest to jakieś kompendium z historii sztuki, raczej króciutki wybór tego co ciekawe, nakreślenie pewnych wpływów, kierunków - subiektywny i żartobliwy. Trochę przypomina to co u nas czasem robił Papcio Chmiel, ale w Tytusie jednak te rysunki były dość uproszczone, a i wiedza niewielka, a tu pierwsze robi bardzo dobre wrażenie, a drugiego też wcale nie tak mało.
niedziela, 2 kwietnia 2017
Życie animowane, czyli jak do Ciebie dotrzeć
Jak to dobrze mieć w swoim mieście pozytywnych wariatów, którzy potrafią zmobilizować otoczenie, stanąć na głowie, by zrobić coś dla innych. Niby o moim podwarszawskim miasteczku często powtarza się opinię, że nic się w nim nie dzieje, jest całkiem sporo sygnałów, iż może być inaczej. Trzeba tylko chcieć. Dyrekcja Domu Kultury jest otwarta na różne inicjatywy i właśnie z tego skorzystali Iza i Przemek, którzy zorganizowali w moim mieście wydarzenie o nazwie "Otwórz się na autyzm". Jesteśmy dopiero w połowie przedsięwzięcia, bo w kolejny weekend mamy cześć drugą warsztatów i pokazów, a ja mogę tylko trąbić jak najgłośniej, by do ostatniego miejsca zapełnić salę kinową. Bo warto! Wczoraj wstępem do warsztatów na temat zaburzeń sensorycznych, postrzegania świata przez autystyków, była darmowa projekcja filmu, który w tym roku miał nawet nominację do Oscara. "Życie animowane" to poruszający dokument o rodzinie Suskindów, którzy opowiadają o swoim synu Owenie i próbach zbudowania z nim kontaktu.
Facet mojej żony, czyli jestem. Mimo wszystko jestem
Kolejna wizyta w Teatrze Młyn (już 5 przedstawień i nigdy nas nie zawiedli) i tym razem monodram. Sławomira Packa widzieliśmy tam już w mini musicalu, ale tym razem totalnie nas rozbroił pokazując swoją zupełnie inną twarz. Tyle emocji (rzadko kiedy widzisz, żeby nie tylko głos drżał, ale i całe ciało) wkłada w tę rolę, nie idąc na łatwiznę, nie wykorzystując stereotypów w myśleniu o tym jak zachowują się faceci. Bez mięsa, bez alkoholu, bez przemocy. To mężczyzna kompletnie wydawałoby się przeciętny, wrażliwiec, słabeusz, którego można zakrzyczeć. Pantoflarz? Takie określenie przychodzi nam na myśl, ale przecież on to wszystko robi z prawdziwej miłości. Wszystko zniesie, podejmie każde obowiązki, zmieni swój charakter... Stara się jak umie. Ale co ma zrobić, gdy mimo to wciąż jest odsuwany na bok? Gdy wciąż mu się zdaje, że jego małżonki po prostu w żaden sposób nie da się zadowolić, uszczęśliwić...
Subskrybuj:
Posty (Atom)