środa, 30 grudnia 2020

Przeczytane 2020, czyli czasu na czytanie było sporo

Ostatnie podsumowanie tego roku i jutro na blogu już chyba cisza :) Kupiłem sobie fotel bujany, zrobię dużo herbaty i Sylwester będzie pod kocykiem i z książką. Czyli tak jak lubię.
Nie ukrywam, że to moje ulubione z całorocznych postanowień, książki pamiętam najlepiej, więc najłatwiej mi potem wskazywać te z nich, które były najciekawsze w danym roku. Statystycznie - dobry rok, bo to aż 156 tytułów. Dużo? Niby tak, ale część z nich to rzeczy krótkie, dla młodzieży, to przeczytania w kilka godzin. No i pomaga to, że czytam nie tylko w papierze, ale i w e-, słucham audio, więc kilka tytułów równolegle na pewno pomaga w tym, by czytało się szybciej i więcej. Listy tego co bym chciał przeczytać i tak raczej się wydłużają, a nie skracają. Staram się jednak ograniczać czytanie jedynie nowości od wydawców, a sięgać po to co po prostu budzi ciekawość.

Pandemia sprawiła, że tego czasu na czytanie było sporo, to właśnie lektury czasem pomagały w tym, by uciec myślami przed różnymi bardziej ponurymi myślami. Pełną listę notek z tego roku znajdziecie na dole. Ale zanim kilka rekomendacji, to jeszcze małe podsumowania, czyli to co ważne, ciekawe i nowe.
Bardzo sprawdza mi się EMPIK GO. Co prawda wybór do audio i do ebooków jest dość skromny, za to korzyści zniżkowe już dawno zrekompensowały mi wydatek na kartę. Na razie z innymi stronami audio nie eksperymentuję, bo też tempo słuchania mam niewielkie, więc co kilka tygodni zawsze coś tam sobie wypatrzę (teraz np. kontynuacja Kastora Miłoszewskiego).

Kody Legimi - korzystam nie z abonamentu płatnego, tylko z darmowych kodów z biblioteki i uważam to za fantastyczny pomysł. Będzie ciężko jak mi się skończy ta możliwość, bo biblioteczka budowana "na zapas" to u mnie i córki już chyba około 100 tytułów w kolejce. Wybór nie jest pełny, ale naprawdę ogromny, na pewno nie ma audio, ale ebooków cała masa. 

Fajne na pewno były spotkania autorskie, które przeniosły się do sieci. Nie zawsze byłeś w stanie pojechać do innego miasta, a tu proszę. Nawet wręczanie nagród Wielkiego Kalibru online. Wiadomo, że nie ma autografu, atmosfera nie ta sama, ale dla przeciętnego czytelnika to fajne doświadczenie - premiery książek, wywiady, większa aktywność pisarzy choćby na FB (nawet książki pisane online w odcinkach), to akurat plusy całej tej cholernej pandemii.

Odkrycie jeżeli chodzi o wydawców. Chyba Pauza. Na razie to gromadzenie zachłanne tego co wydają (tak jak do dziś mam z Dowodami na istnienie), ale już coś za mną i czuję, że to dobra droga - mniej, a większa selekcja. No i może wyróżnienie dla VESPER za piękne wydania nie tylko klasyki, ale i debiutów w gatunku groza/horror. Takie książki to aż przyjemność kupować (a cena w odróżnieniu od innych nie przeraża).

Chyba tyle wstępu, to teraz bardziej szczegółowo.

poniedziałek, 28 grudnia 2020

Podsumowanie filmowe 2020, czyli gdy kina nam zamykają

Podsumowanie 2020 i notki filmowe. Podkreślam: notki, bo nie zawsze piszę na bieżąco o nowościach, z równie wielką przyjemnością piszę o produkcjach starych albo mało znanych. Robię sobie własne przeglądy reżyserów, jakichś cykli i z tego właśnie buduję swój Notatnik od strony filmowej.
Statystycznie: 205 produkcji więc wydaje się, że bardzo dobrze. Sporo wpisów jednak jak zauważycie jest dość krótkich, robię trzypaki, więc to bardziej odnotowanie wrażenia, na pewno nie zawsze jakaś rozbudowana recenzja. Wiele rzeczy z obejrzanych w tym roku spadnie na rok przyszły bo nie było czasu albo miejsca, by o nich pisać na bieżąco - są to m.in. seriale Król, Watchmen, Kraina Lovecrafta i jeszcze spora ilość filmów fabularnych. Na pewno materiału mi nie braknie i to mimo trzymania trochę morderczego rytmu jednej notki dziennie. 

Jaki był ten rok 2020? Poza tym, że morderczy dla kin i dla premier? Festiwale sobie radzą przez przenosiny do sieci, rozwijają się platformy internetowe. Dla mnie też w tym roku dołączenie do Netflixa sprawiło wiele radości. Co prawda pierwszy zapał już minął i chyba jednak częściej zaglądam na kanały filmowe tv niż tam, ale sporo produkcji w podsumowaniu będzie właśnie z Netflixa. Dalej szukałem filmów i odświeżałem sobie m.in. Kubricka, Lanhimosa, Polańskiego, zacząłem powtórkę Bonda. Najstarszy film jaki widziałem w tym roku to chyba właśnie Doktor No z roku 1962. Ach no i Złodzieje rowerów z roku 1948. Sporo rzeczy mam wrażenie mi umyka, nie zawsze zdążę zanotować jakieś emocje, a potem zapominam, ale staram się pisać o jak największej liczbie oglądanych - stąd znajdziecie na liście (na końcu notki) mózgotrzepy, rozrywkę i tytuły jak najbardziej poważne czy nawet niszowe. Nie streszczam fabuły, nie analizuję aktorstwa, piszę o swoich odczuciach.
Co więc zwróciło moją uwagę?

Brytyjski czy amerykański, czyli poczwórna dawka Bonda

Ostatnia notka filmowa w tym roku, nie ze wszystkim się wyrobiłem z opisem, ale postanowiłem napisać o kolejnej porcji przypominanych sobie Bondów. Trochę z sentymentem, chwilami z frajdą, a chwilami z zażenowaniem...

"Żyje się tylko dwa razy". Bond w Japonii! Ba, nawet się żeni. Co prawda fikcyjnie, bo naprawdę nastąpi to dopiero w kolejnym filmie (ciekawe ile osób o tym pamięta). Do Azji wysłano go, by rozwiązał zagadkę znikania kapsuł kosmicznych i to zarówno tych amerykańskich, jak i radzieckich. Tajemniczy obiekt, który je przechwytuje był wystrzeliwany właśnie z wysp japońskich. Fabuła jest dość absurdalna, efekty idiotyczne, ale i tak ma się niezłą zabawę z oglądania Seana Connry'ego choćby w scenach gdy jest przerabiany na Japończyka. Widowiskowości na pewno trudno odmówić, kaskaderzy mieli co robić, zwłaszcza w scenach finałowych ataku na bazę Widma. W tej części zobaczymy wreszcie twarz szefa tej tajnej organizacji. 

niedziela, 27 grudnia 2020

Borówka Music - 15 lat w trasie koncertowej - Bartek Borowicz, czyli gdy praca staje się pasją, a pasja pracą

Zaznaczając etykiety do tej notki już miałem zagwozdkę. No bo jak w tym przypadku nie zaznaczyć: "muzyka" oraz "koncert", mimo, że to przecież książka. Tyle, że właśnie o pasji do muzyki, do życia w trasie, do promowania zespołów i realizowania koncertów. Niewielka agencja, której założycielem jest Bartek Borówka, nie jest bardzo szeroko znana, na pewno jednak warto zainteresować się tym co robią (polecam ich profil na FB).
Czesław Mozil, Cezik, to tylko ci bardziej masowo znani artyści, którzy współpracują z Borówka Music i pewnie wierzchołek góry lodowej tego co robi autor. Od kilkunastu lat bowiem stara się wyszukiwać różne interesujące projekty muzyczne, promować je, urządzać trasy koncertowe, wydawać płyty, nie przejmując się tym, że nie będzie pewnie na tym zarabiał na tym milionów. Bo nie o kasę tu jedynie chodzi.
Z równą pasją Bartek organizuje bowiem koncerty na dużą skalę, jak te w malutkich salkach knajp i kawiarni, czy nawet w prywatnych mieszkaniach. Ze swoimi wykonawcami zagląda do miejsc na mapie Polski, gdzie wielkie gwiazdy nie pojawiają się wcale. I ci, którzy z nim współpracują czują tą pasję, podzielają ją, nie krzywiąc się na warunki noclegowe, na to, że czasem sala nie jest tak pełna jak by się tego chciało. Grają, bo to kochają. Bartek Borowicz jako jeden z pierwszych w Polsce zaczął stawiać na coś co staje się obecnie dość modne - tzw. songwriterów, czyli projekty bardzo kameralne, osobiste. Człowiek z gitarą, który potrafi zaczarować salę bez wielkich fajerwerków, efektów, całego zespołu wsparcia - oto esencja.
Właśnie o tym wszystkim jest ta książka.

Teatralnie i muzycznie, czyli za czym tęskno

 Pierwsze z tradycyjnych podsumowań roku na Notatniku (poprzednie znajdziecie zawsze w ostatnich dniach grudnia). Rok 2020 wszyscy wiemy jaki był, więc będzie to w przypadku koncertów i teatru raczej symboliczne podsumowanie - raczej trudno było mówić o normalnym uczestniczeniu w wydarzeniach kulturalnych.
Jest to więc podsumowanie raczej jedynie dla formalności, dla uporządkowania notek, bez nagród, choć kilka wyróżnień możecie się spodziewać. Statystycznie jedynie 1 koncert, 20 notek na temat płyt, no i 21 teatralnych. Trudno porównywać same ilości rok do roku, ale jeżeli chodzi o moje emocje, satysfakcję , poczucie, że chodziłem na koncerty czy do teatru tak często jak bym chciał, to oczywiście trudno nie kryć mi rozczarowania i smutku. Mam nadzieję, że mimo wszystko kultura przetrwa. I to nie tylko dzięki pomocy państwa, bo ta raczej symboliczna, tylko dzięki temu, że widzowie potem będą wracać z radością, że bilety będą sprzedawać się jak świeże bułeczki. Oby. 

Pewnym fenomenem jest przeniesienie wielu działań i projektów do sieci - Internet daje jednak jedynie namiastkę tego co zwykle niosą ze sobą spotkania na żywo. Ja wciąż nie mogę się przełamać, choć kilka razy płaciłem za dostęp i uważam, że warto choć w ten sposób dawać artystom wsparcie. Kilka rzeczy wyszło dzięki tej cholernej izolacji całkiem ciekawych (ludzie szlifują różne projekty akustyczne, czytanie tekstów itp.) i to miejmy nadzieję, że będzie jakoś trwać. Przyhamowanie okazuje się może dać fajną perspektywę, choć pewnie lepiej byłoby gdybyśmy mogli sami decydować o izolacji, a nie być do niej zmuszani.
Dobra dośc gadania, pora przejść do kilku zdań podsumowania tego co najciekawsze - oczywiście w notkach, bo nawet nie aspiruję do tego, by twierdzić, że widziałem i słyszałem wszystko, rzeczywiście mogąc wskazać Wam najlepsze z danego roku. Czasem więc traficie na rzeczy starsze, ale akurat w tym roku je odkryłem. Całe spisy znajdziecie na samym końcu notki.
Najpierw muzyka.

sobota, 26 grudnia 2020

Nie ma, czyli pamieć, tęsknota, odchodzenie

Chyba jutro pierwsze z podsumowań tego roku, na początek muzyka i teatr. I wszyscy wiemy jaki ten rok był dla kultury, a szczególnie dla wydarzeń dziejących się na scenach. Smutno bardzo.
Żeby jednak dopełnić spisów całorocznych jeszcze jedna notka. Dość wyjątkowa, bo ten spektakl od początku powstawał jako pewnego rodzaju hybryda, więc potem wymuszone przejście na transmisję online zadziało się może bardziej naturalnie niż w innych przypadkach. I choć nie przepadam za oglądaniem przedstawień teatralnych online, to tym razem obejrzałem z ciekawością. Projekt na pewno dość odważny, sam tekst też niełatwy, to nie jest rzecz z tych lekkich, łatwych i przyjemnych, forma też wymagająca, chwilami dość statyczna. Warto jednak dać szansę, bo aktorzy Teatru Żydowskiego pod okiem Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej, wydobyli z "Nie ma" Mariusza Szczygła naprawdę bardzo dużo. 

piątek, 25 grudnia 2020

Kolekcjoner porzuconych dusz. Reportaże z Brazylii - Eliane Brum, czyli człowiek ważniejszy niż tekst

Reportaże Eliane Brum są głosem tych, którymi świat się niewiele interesuje. Może czasem, gdy wydarzy się jakieś nieszczęście... Ale gdy tego nieszczęścia jest tyle, że trudno to ogarnąć, to i świat przestaje się interesować. Gdy kolejne dzieci wychodzą na ulicę i wpadają w łapy gangów, narkotyków, drobnych interesów i giną, kto zainteresuje się tym co czuje matka? Gdyby zginął zastrzelony ktoś z dobrej dzielnicy... A tak - sam sobie winien. Tymczasem te reportaże są głosem zadającym pytanie: a co zrobiliście, by zmienić szanse dzieci ze slamsów, znieść te podziały na lepszych i gorszych.
Szuka tematów w których ma szansę być głosem uciśnionych, tych, którzy nie mają szans dobić się o sprawiedliwość, bo nie mają pieniędzy. Walka o środowisko naturalne, prawo do dachu nad głową, ochronę przed przemocą - to sprawy, które może pojawiają się w prasie, ale chyba rzadziej w książkach.
Jest jednak jeszcze jedna ciekawa rzecz w tej książce. A może nawet dwie.

czwartek, 24 grudnia 2020

Życzenia, czyli plany to sobie możesz człowieku robić...

 Wigilia. I choć sobie obiecywałem: więcej spokoju, mniej nerwów, bo ten rok i tak tyle zniszczył i zmienił, to znowu wiele spraw na ostatnią chwilę. I blog też. Mimo wszystko nie zostawię Was bez notki. Tradycyjnie z życzeniami.
I drugi rok z rzędu bez recenzji, za to z pewnego rodzaju rekomendacją i lekturą, po którą sam sięgam (a nawet dwiema). Kto chce zerknąć co napisałem w zeszłym roku i jaka to była książka proszę klikać tu.

Wybieram na ten rok rzeczy, które można sobie "dawkować". Raczej do sięgania dzień po dniu, niż do czytania od deski do deski. I z tym wiążą się też trochę moje życzenia. 

wtorek, 22 grudnia 2020

Las i i ciemność - Marta Matyszczak, czyli choćby w firance, byle do ślubu

Moje spotkanie z Guciem i jego opiekunem (a teraz już chyba opiekunami) numer osiem. Cykl się rozwija, autorka wciąż zabiera nas w nowe miejsca, ale wiele elementów się nie zmienia. Za każdym razem jest trup, więc mamy do czynienia naprawdę z kryminałem oraz bohaterowie dostarczają nam spore porcji zabawy, czyli nie bez przyczyny nazywa się tą serię komediową. I muszę przyznać, iż mimo tego, że robi się dość przewidywalnie, że zagadki nie zaskakują, to na tyle polubiłem te postacie, że zamierzam dalej im towarzyszyć. Nie tylko Guciowi, ale i Solańskim... Tak, nie przejęzyczyłem się - Róża wreszcie zrealizowała swoje marzenie, czyli ślub się odbył! Jej Szymon jest już jej. A ona jego. Co prawda finał znowu miesza nam w głowach, ale tego dowiemy się już w kolejnej części. Ślubu chyba jednak nikt nie wymaże. To wszystko co się zdarzyło w trakcie przygotowań do niego, to niezły armagedon. 

poniedziałek, 21 grudnia 2020

Charakterni, czyli Cud nieznanego świętego, Bracia Sisters i 21 mostów

Jedna z ostatnich paczek filmowych w tym roku. I tak mam wrażenie, że część tytułów mi ucieka i finalnie zapominam o nich napisać. Jednak próbuję nad tym chaosem panować.

Pierwsza propozycja ma dużo uroku ze względu na to, że to inna mentalność, inna kultura. Niespieszny rytm, pewne elementy komedii, kryminału i oto otrzymujemy historię, która może zafascynować. Oczywiście gdyby zamiast niewielkiej muzułmańskiej społeczności podstawić to wioskę z kościołem czy cerkwią, byłby podobny efekt, mimo wszystko mnie to bawi i zaciekawia.
Oto złodziejaszek kradnie sporą kwotę i ucieka przed policją. Tuż przed schwytaniem ukrywa torbę z pieniędzmi na pewnym wzgórzu i potem, po wyjściu z więzienia, próbuje to miejsce odnaleźć. Zdziwiony odkrywa, że wcale nie będzie to proste, bo w tym miejscu miejscowi zbudowali sanktuarium nieznanego świętego i całą dobę ktoś tam przebywa.

niedziela, 20 grudnia 2020

Śniegu już nigdy nie będzie, czyli potrzeby ciała, potrzeby duszy

Tytuł brzmi dość groźnie i proroczo, a patrząc za okna, wcale nie jest nam do śmiechu. Najnowszy film Szumowskiej (i Michała Englerta, który dotąd był jedynie operatorem, a teraz jest również współodpowiedzialny za całość) to film, który skłania do refleksji i trochę może wybić ze strefy komfortu, jaką zwykle sobie tworzymy wokół Świąt Bożego Narodzenia. To obraz szczególnie krytyczny wobec bogatej klasy średniej, ludzi, którzy uciekają z Warszawy, chronią się za wysokimi płotami, lubują się we wszystkim co modne, co drogie... Ale czy przypadkiem wielu biedniejszych nie patrzy na nich z zazdrością? Niby się śmiejemy z ich zadęcia, ale wielu, mając taką możliwość, chętnie by się zamieniło i potem zajadało tymi ślimakami, ośmiorniczkami, piło najlepsze wina, wydzwaniając z pretensją do ochrony, że ktoś obcy im za oknem stoi.

Gdy zobaczyłem pierwsze zdjęcia z osiedla, na którym dzieje się większość akcji, zachciało mi się śmiać, bo w trakcie jednej z rowerowych wypraw, przypadkowo odkryłem tą oazę luksusu niedaleko Nadarzyna. Wielkie willo-pałace z kolumienkami, ale zdaje się, że wersja dla uboższych, bo to całe osiedle, jedna obok drugiej, z niewielkimi trawnikami, kwartały podzielone ulicami, a po nich zapieprza ochrona czuwając nad bezpieczeństwem mieszkańców. Kogoś nie stać na dużą działkę, a ma kompleksy to sobie buduje takie coś...

sobota, 19 grudnia 2020

Zaginiona kronika - Jacek Ostrowski, czyli jak Indiana Jones

Pan Jacek przyzwyczaił mnie do serii z mecenas Zuzą Lewandowską i teraz mam problem z jego najnowszą książką. Niewielki, ale jednak mam. No bo tak: jest akcja, jest zagadka do rozwiązania, poszukiwania, pościgi, morderstwa, skarby... No niczym o Browna albo w najlepszych książkach sensacyjno-przygodowych. Ten gatunek ma jednak to do siebie, że czytelnik albo widz muszą pogodzić się z pewnymi uproszczeniami, nie zadawać pytań, tylko cieszyć się z obserwowania pędzącej akcji.
I tak jest trochę tu. Tajny zakon, tajemniczy człowiek, który jak się okazuje zmarł 900 lat temu, ale teraz biega po mieście, bo stwierdził, że nie skończył wtedy misji, spiski, wywiad Izraela, szantaże, morderstwa, a w tym wszystkim dziennikarz, który wraz z przyjaciółką kiwają wszystkich jak chcą. W dodatku w maseczkach, bo wiadomo - pandemia.
Jak ja nie lubię takich "przypadkowych" zwycięstw, ratowania tyłka z każdej opresji, bezradności policji i szczęścia bohaterów, którzy rozwiązują prawie od ręki wszystkie zagadki. To dobre w książkach dla młodzieży, ale nie dla dorosłych. No chyba, że lubi się tą konwencję.

piątek, 18 grudnia 2020

Misja Greyhound, czyli przez martwą strefę


Dawno nie było produkcji tego typu na ekranach, bo nawet jak mieliśmy do czynienia z filmami wojennymi, to produkcje były rozbudowywane o jakieś wątki romantyczne, losy bohaterów itp. A tu sama esencja, czyli półtorej godziny działań wojennych. Raptem kilkadziesiąt godzin na morzu, ale ile emocji. Jeżeli ktoś lubi kino wojenne będzie miał frajdę!
Tom Hanks jak zwykle dobry i choć można by kręcić nosem na lekka pomnikowość granej przez niego postaci, trudno odmówić tego, że uczynił ją ciekawą i żywą. Tytułowy Geyhound to nazwa jednego ze statków, które płyną w konwoju ze Stanów do Europy. A bohater grany przez Hanksa jest dowódcą eskorty, która chroni statki przed atakami niemieckich U-botów. Mimo, że pierwszy raz dowodzi w takiej misji, radzi sobie wyjątkowo dobrze i to głównie dzięki niemu większość z 37 statków przepływa przez tzw. martwą strefę, gdzie nie mają możliwości korzystania z obrony z powietrza.

czwartek, 17 grudnia 2020

Ich matki, nasi ojcowie. Niewygodna historia powojennej Polski - Piotr Pytlakowski, czyli kim się czujesz

Takie pozycje niejednokrotnie budzą dużo kontrowersji, bo wiele osób uważa, że nie należy przypominać żadnych wojennych spraw, które by stawiały Polaków w złym świetle, bo wtedy relatywizuje się wszystkie krzywdy jakich doświadczali. To część dyskusji na temat tego na ile każda taka cegiełka prawdy, przywrócenia sprawiedliwości pokrzywdzonym, może być wykorzystana przez wrogów Polaków, by przedstawiać ich jako sprawców, a nie jako niewinne ofiary. Niestety - tzw. wielka historia nie lubi się z tą dotyczącą pojedynczych ludzi, których losy czasem są na tyle skomplikowane, że trudno postawić ich po jakiejś stronie. Co mają powiedzieć np. Ślązacy lub mieszkańcy terenów uznanych przez Niemców za ich ziemie, którzy zostali przez nich siłą wcieleni do armii? Dla Polaków i Rosjan, każdy kto choć na chwilę założył ten mundur, był Niemcem, więc był wrogiem. Co mają powiedzieć ludzie, którzy choć czuli się Polakami i byli prześladowani przez Niemców, ale z powodu tego, że zostali na ziemiach zachodnich uznani zostali przez żołnierzy ze wschodu za tych, których pochodzenie jest skażone? A co mają powiedzieć ci, którzy zostali po wycofaniu się armii Hitlera, cieszyli się nadchodzące wyzwolenie, a to czego doznali na przywitanie to gwałty, przemoc, grabieże?  
Pytlakowski podsuwa nam pojedyncze historie, próbując pokazać szerszą panoramę - że ogromna niesprawiedliwość jaka jego zdaniem dokonywała się po wojnie w Polsce, dotykała tysięcy, może nawet dziesiątek tysięcy. A coś co można nazwać wprost jako obrzydliwe okrucieństwo wobec cywili, tłumaczone prawem do zemsty i sprawiedliwości, mogła dotknąć nawet setek tysięcy ludzi.

środa, 16 grudnia 2020

3 razy Sean Connery jako Bond, czyli Pozdrowienia z Moskwy, Goldfinger i Operacja Piorun

  Zanim doczekam się premiery nowego Bonda, to chyba skończę sobie cały cykl. I czynię to nie bez przyjemności. Oczywiście - zgrzytają efekty, dłużyzny, ale jest też sporo fajnych scen, no i ten klimat :) A Sean jest wyborny jako Agent 007. Dziś pewnie by, choćby za oglądanie się za spódniczkami, był odsądzony od czci i wiary, ale jemu się wybacza. Nawet jak obrywa. A obrywa przecież wcale nie tak rzadko.

Pozdrowienia z Rosji jak na nasze skojarzenia z filmami o Bondzie jest dość "stacjonarny", ale te pierwsze takie właśnie są. Jest też dość specyficzny, bo to nie Bond realizuje jakąś misję (choć jemu się tak zdaje), tylko wszystko jest piętrową intrygą, dzięki której tajna organizacja Widmo chcą unieszkodliwić agenta, który im bruździ. Skoro od początku wiemy, że mamy do czynienia z prowokacją, to i emocje jakby mniejsze. On ma nadzieję, na przejęcia radzieckiego urządzenia szyfrującego, więc jak po sznurku daje się prowadzić i wyrusza wprost w pułapkę do Turcji.

wtorek, 15 grudnia 2020

Teściowe w tarapatach - Alek Rogoziński, czyli sanktuaria czy winnice?

 Zdaje się, że Alek Rogoziński próbuje doścignąć Remigiusza Mroza w tempie wydawania książek w jednym roku :) A może po prostu pandemia pisarzom służy i dzięki temu po zaledwie 6 miesiącach od pierwszego tomu o teściowych, dostajemy kontynuację cyklu. Kto polubił te jakże różne bohaterki, będzie miał niezłą frajdę. Jedna to wzorcowy przykład słuchaczki radia ... , karmionej przedziwną mieszanką propagandy TVP, uprzedzeń i nietolerancji pod przykrywką religijności i walki ze złem. Druga jest wyzwolona, zaangażowana w przeróżne protesty, otaczająca się podobnymi do siebie kolorowymi ptakami. Jak masz takie dwie "mamusie" to musisz bardzo dbać o to, by ich wizyty nigdy nie nakładały się na siebie, bo grozi to wybuchem.
Ale co wtedy, gdy z własnej woli postanowią wyjechać razem na krótki urlop? Jedna z nadzieją, na odwiedzanie świątyń, miejsc kultu, a druga celując w spa, winnice i kluby nocne? Niech się strzegą wszyscy, którzy wejdą im w drogę...

poniedziałek, 14 grudnia 2020

Vice, czyli robiliśmy co trzeba - serio?

To ciekawe, że jakoś dużo mniej mamy do czynienia z "demaskatorskimi" filmami, które by odsłaniały kulisy rządów liberalnych, czy lewicowych, za to w ostatniej dekadzie mamy ich całkiem sporo tych walących mocno w "konserwę", szczególnie jeżeli chodzi o USA. A o przecież pewnie nie koniec, bo Trump aż prosi się o to, by walić w niego jak w bęben. Słabszy PR? Bardziej zdeterminowany przeciwnik? Pieniądze na takie filmy, bo to narzędzie do walki politycznej? Przecież demokraci/lewica też popełnia błędy i nie jest czysta. A mimo to jakoś z prawicy częściej możemy się pośmiać lub na nich powkurzać. 

"Vice" nadaje się do tego idealnie. Adam McKay cudownie potrafił utrzymać cienką granicę między trzymaniem się faktów, obnażaniem przerażających informacji, kłamstw i manipulacji, a satyrą i przerysowaniami. Niby się człowiek śmieje, a potem uświadamia sobie, że nie wszystko tu wcale jest takie zabawne i czuje jak ciarki biegają mu po plecach.

niedziela, 13 grudnia 2020

Pierwsza taka gwiazdka - Karen Schaler, czyli na nowo odnajdź w sobie radość


Na okładce chatka z piernika i wiadomo już, że będzie słodko. No i jest. To jedna z tych książek, które najlepiej czytają się właśnie w okresie świąt Bożego Narodzenia, gdy nawet ci, którzy nie lubią kiczu i słodzenia, dają się poddać tej magii. Wspólnie przeżywane święta to przecież nie tylko tradycje, choinka, prezenty, smakołyki, słodkości, ale także ciepło rodzinne, czas na odpoczynek, okazja do wybaczenia, przeprosin, czy rozpoczęcia czegoś od nowa. To wyjątkowy czas i fajnie zanurzyć się w takie historie, jakby nowe wersje "Wigilijnej opowieści", tylko może jeszcze przyprawione odrobiną romansu.

Pink Freud - piano forte brutto netto, czyli taką twarz jazzu mogą pokochac wszyscy

Wśród nowości płytowych miłe zaskoczenie dla ucha. Najpierw singiel, który wydał mi się bardzo wakacyjne, chilloutowy, a potem już dorwałem się do całości i gęba mi się coraz bardziej uśmiechała.
Co prawda singiel okazał się mało reprezentacyjny, ale może i dobrze, bo byłoby nudno. Jaka to płyta? Ano chodzi o najnowszy krążek Pink Freud, czyli kwartetu pod wodzą Wojciecha Mazolewskiego. Ich eksperymenty z jazzem zawsze wykraczały poza ramy gatunkowe - pokusili się nawet o covery punkrockowe, prawie każdy krążek jest inny. Ten jest... wyjątkowo melodyjny. I to właśnie zaskakuje. Jazz zwykle jednak kojarzy nam się mocno z improwizacją, z przestrzenią na każdy instrument, a tu - raczej harmonia, melodia, zespół, a brzmieniowo chwilami jest bardzo rockowo (choć nie brakuje też elektroniki). To kolejny żartobliwy eksperyment (popatrzcie chociaż na tytuły i wariacje na temat słowa Pink), szukanie czegoś co im w duszy gra. Może w okresie pandemii właśnie w takim kierunku zaprowadziły ich emocje. Na luzie, ze swobodą, wciągając nas w pulsującą energię lub też poddając delikatnemu kołysaniu. Ta muzyka żyje, rozwija się, oplata nas... I to jest w niej fajne. 

sobota, 12 grudnia 2020

Szamańska choroba - Jacek Hugo-Bader, czyli nie uwierzysz dopóki nie zobaczysz

Jacek Hugo-Bader podobno od kilkunastu lat myślał o tym temacie i oto jest - jego najnowsza książka, wydana zresztą zdaje się własnym sumptem (zerknijcie tu), w całości poświęcona szamanizmowi na terenach byłego imperium sowieckiego.
Mimo tylu lat panowania komunizmu, prób wyplenienia wszystkiego co dla tamtej władzy kojarzyło się z zabobonami, religią, światem duchowym, szamani wcale nie zniknęli, a w nowych czasach nawet całkiem dobrze się mają. Ludzie bowiem mają jakąś dziwną wewnętrzną potrzebę, by szukać pomocy nie tylko w nauce, pieniądzach, tym co namacalne, ale i w świecie duchów, które mogą się nami opiekować lub też zmienić czyjeś życie w koszmar.

Tuwa, Jakucja, Buriacja, Ałtaj, cały region środkowej Azji, terenów odległych od wielkich ośrodków, Syberia, to tereny gdzie autor szuka śladów tego fenomenu i próbuje go zrozumieć, dotknąć jego istoty. Nie ocenia, nie narzuca nam swojej opinii, choć chwilami czujemy jego sceptycyzm, ale stara się jak najlepiej poznać tych, których otoczenie traktuje jako szamanów, rozmawia o ich historiach życiowych, wypytuje o znaczenie rytuałów, ich działanie. Ta książka to podróż przez tereny Federacji Rosyjskiej i jednocześnie wędrówka do świata, który jest dość odległy. Oczywiście, podobnie jak w innych religiach, dla części ludzi którzy przychodzą do szamanów po pomoc, to jedynie część jakiejś tradycji, zabobonów, których nie rozumieją, ale są też tacy, którzy doświadczyli istotnej przemiany, uzdrowienia, więc dla nich spotkanie ze światem duchów, do którego szaman jest przewodnikiem (czy też pośrednikiem) ma jak najbardziej realne wymiary.

piątek, 11 grudnia 2020

30 gramów, czyli wciąż łowimy płotki

 Szukałem czegoś, ca na dziś mogę wrzucić w miarę szybko, bez zagłębiania się w detale i chyba mam. Może i taki obraz by przeszedł u mnie bez specjalnych emocji, gdyby nie to, że został wyprodukowany w Iranie. Bo że narkotyki, handlarze i bezradność policji w ściganiu takich przestępstw w Stanach to się przyzwyczailiśmy, ale tam? A tu proszę.
Mocny obraz tego jak wiele osób stacza się na dno przez używki, ale i niezłe kino akcji pokazujące jak zdeterminowany glina walczy żeby przynajmniej raz dopaść jakąś grubą rybę, wyeliminować całe laboratorium, a nie jedynie handlarzy. Żeby to zrobić Samad będzie działał na granicy prawa, choć tak często podkreśla konieczność przestrzegania go przez wszystkich. Jeżeli jednak można groźbami, manipulacją uzyskać jakieś informacje, może trzeba przymknąć oko na zasady?

czwartek, 10 grudnia 2020

Gorąca gwiazdka. Niegrzeczne opowieści, czyli duszno i porno, tfu.. parno znaczy się

No i sam nie wiem co napisać o takiej pozycji. Potraktowałem to trochę jako eksperyment, bo wiadomo, że nie jestem grupą docelową, ale to ciekawe kto tak naprawdę nią jest? W jakim wieku kobiety lubią tego typu klimaty i dlaczego? Bo literacko to raczej cienkie. Jak rozumiem liczy się atmosfera, to przeżycie erotyczne i uniesienie jakie przeżywają bohaterki, dzięki którym czytelniczki też mogą sobie pomarzyć/powyobrażać/lub przejść do realizacji jakichś planów.
Kiedyś żartowano, że panowie szukają w książkach golizny, scen, akcji i krwi, a panie to raczej romantyzmu, uczuć, westchnień. No to dokonała się niezła zmiana. Szkoda tylko, że za tą odwagą, by opisywać różne fantazje/doznania, nie idzie trochę więcej językowej (nomen omen) sprawności. Te wszystkie mokre majtki sztywniejące członki, tryskające soki itd. sprawiają wrażenie dużej nieporadności w oddawaniu tego co naprawdę się tam dzieje między dwójką bohaterów. No ale co się dziwić - na ekranie też czasem wychodzi żałośnie, mało pięknie, a i emocji w tym się nie czuje. No więc tu często miałem podobnie - to budzi raczej uśmiech politowania, a nie podniecenie, czy jakieś fajne wyobrażenia. Gdyby pisał to facet, większość by raczej potraktowała to jako mało smaczne grafomańskie wypociny... A jak piszą to kobiety? I jeszcze inne kobiety to kupują i chcą czytać?

środa, 9 grudnia 2020

Co w końcu ważne, czyli Lola, Richard mówi do widzenia i Przyjaciel

Trzy propozycje filmowe, raczej mniej znane, może wypatrzycie coś dla siebie.
Na początek trochę inna twarz znanego aktora. Johny Depp w dramacie czy też może raczej komediodramacie na temat... śmierci. Jak zmienia się życie, spojrzenie na świat, gdy otrzymujesz informację, że zostało ci tylko kilka miesięcy? 

Główny bohater "Richard mówi do widzenia" jest profesorem literatury, postrzeganym raczej jako człowiek spolegliwy, spokojny, przewidywalny. Gdy dowiaduje się o swej śmiertelnej chorobie, postanawia przestać skrywać swoje myśli i odczucia, budząc spory szok zarówno wśród bliskich, jak i na uczelni wśród studentów i innych wykładowców. Chce odejść na swoich zasadach i żyć te ostatnie tygodnie tak jak chce, robiąc to na co ma ochotę.

wtorek, 8 grudnia 2020

Gdziekolwiek spojrzysz - Jakub Szamałek, czyli najcienniejsze i najsłabiej chronione: informacje

Finał serii "Ukryta sieć" Jakuba Szamałka wreszcie w moich rękach - to niezły pomysł pod choinkę dla kogoś kto lubi powieści współczesne, z nutką kryminalną, ale z naciskiem na nowe technologie. U Szamałka (od dwóch pierwszych częściach cyklu znajdziecie notki w zakładce przeczytane na górze strony) ostrzeżeń znajdziecie sporo i choć niektóre z rzeczy opisywanych przez niego brzmią trochę futurystycznie, udowadnia, że to zagrożenia całkiem realne.
W pierwszej części dziennikarka Julita Wójcicka tropiła szajkę pedofili, w drugiej zmierzyła się z człowiekiem, który w świetnym stylu prowadził kampanię wyborczą, a w trzecim...
Cóż. Różne wątki wreszcie trzeba spiąć w całość. Ci, których wtedy nie zdołała dopaść, którzy wciąż się kryli w sieci lub zdążyli zwiać zanim napuściła na nich policję, wciąż stanowią dla Wójcickiej przedmiot obsesji, nic więc dziwnego, że gdy trafia na niewielki ślad, rusza jego tropem. Oni szykują nowy biznes, traktując Polskę jako poligon doświadczalny, który ma udowodnić skuteczność sztucznej inteligencji. Program, który analizuje różne dokumenty, nie tylko pod kątem zawartych tam informacji, ale również stanów emocjonalnych, ma przynieść im władzę i pieniądze. A jego twórcą jest ten, kogo w pierwszym tomie, wytropiła jako zarządzającego forum dla pedofili. Wójcicka rusza tropem nowych śladów, nie wiedząc, że mimo całej ostrożności, w każdej chwili z myśliwego może zmienić się w zwierzynę.

poniedziałek, 7 grudnia 2020

Defendor, czyli gdy wszyscy inni się poddali

Woody Harrelson w roli superbohatera, ale dość specyficznego. To nawet nie jest pastisz, żadna tam komedia czy satyra, choć można pewnie się uśmiechnąć widząc nieporadność Arthura Poppingtona. Ewidentnie jest to człowiek niedostosowany do życia w społeczeństwie, naiwny, żyjący trochę w swoim własnym świecie. Komiksy i historie o superbohaterach dają mu nadzieję na to, że i on może komuś okazać się pomocny, kogoś uratować i zawalczyć o sprawiedliwość. Przygotowuje się więc do swoich akcji chałupniczo, często zamiast wygrywać z przestępcami, dostaje od nich łomot, ale i tak nie zamierza się poddawać. Jaki inny sens miałoby jego życie? Opuszczony jako maluch przez matkę, wciąż marzy o tym, by odnaleźć i ukarać tych, którzy sprowadzili ją na złą drogę. 
Można się uśmiechnąć, choć ta historia bliższa jest dramatowi niż komedii - narkotyki, prostytucja, brudne interesy, skorumpowana policja już nikogo nie dziwią. Jeżeli więc alter ego Arthura, czyli Defendor może stanąć do walki o czystość miasta od zalewających go brudów, zasługuje on na wsparcie, a nie na śmiech.

niedziela, 6 grudnia 2020

Władza i imperium - Marc Cameron (Tom Clancy), czyli uczeń i mistrz

Trzeci tom w ramach wznowienia cyklu z Jackiem Rayanem Toma Clancy'ego. I co trochę zaskakujące - postawiono tym razem na rzecz zupełnie nową, czyli po dwóch książkach bardziej znanych i wznawianych ukazuje się rzecz wydana już po śmierci autora, w ramach kontynuacji serii (i po raz pierwszy). Marc Cameron jest już chyba czwartym autorem zaproszonym do współpracy, mam jednak wrażenie, że poradził sobie z zadaniem bardzo dobrze. Ci którzy kochali Clancy'ego za rozbudowane opisy (militaria, techniczne detale, zależności służbowe, rangi) i wielowątkowość, będą czuli się w swoim żywiole, ale Władza i imperium (to już tom 24 o Ryanie) to także rzecz absolutnie trzymająca w napięciu.
Oczywiście trochę w stylu dawnych mistrzów, czyli to mieszanka polityczno-szpiegowsko-sensacyjna, w której jasno zarysowany jest podział na dobrych i złych. Frajda jednak jest!

sobota, 5 grudnia 2020

Jak Bóg szukał Karela, czyli bo Polacy już Boga podobno znaleźli

Dziś krótko, bo zamierzam poza sprzątaniem oddać się miłym chwilą z książkami i nadrabiać zaległości. A film wywołał u mnie sprzeczne emocje, więc chyba pozostawię Wam decyzję, czy warto po niego sięgać.

W skrócie: ekipa filmowa z Czech przyjeżdża do Polski, by opowiedzieć o fenomenie polskiej religijności. W różnych jej odsłonach. Dla nich to dziwne/śmieszne, a mu w większości traktujemy te sprawy śmiertelnie poważnie. Tyle, że film niestety jest dość chaotyczny, to zbiór luźnych pomysłów, miejsc i tematów, które są najbardziej rzucające się w oczy lub kontrowersyjne, scen czasem bardzo przypadkowych, kręconych bez scenariusza. Potem nagle pada informacja, że ekipie skończyły się fundusze, przerwali kręcenie na jakiś czas, a gdy wrócili to już trochę z lepszym pomysłem, poświęcali więcej czasu na każdy temat, na wysłuchanie ludzi, mieli jakieś pytania w zanadrzu. Całość jest kręcona "z tezą", czyli i dobór tematów jest trochę konfrontacyjny i same rozmowy mają charakter trochę zaczepny, jakby z góry chcieli rozmówców ośmieszyć. Licheń. Częstochowa. Radio Maryja. Molestowanie przez księży. Pomniki papieskie lub figura ze Świebodzina. I na dokładkę "Klątwa" wystawiana w Powszechnym. 

piątek, 4 grudnia 2020

Through Shaded Woods - Lunatic Soul, czyli daj się oczarować

Najchętniej to bym zachęcił Was najpierw do posłuchania nagrań, a potem dopiero napisał o nich kilka zdań. Bo jak napiszę, że to produkt z Polski, że to dzieło jednego faceta, to oczywiście będą pochwały i zachwyty, ale zawsze będzie już to trochę umniejszone - fajnie, że i nas ktoś potrafi. A tu przecież chodzi, że to płyta, która spokojnie może być sprzedawana za granicą i być może tam nawet będzie bardziej doceniona. To nie jest więc kwestia: Polak, więc go chwalmy. To po prostu jest cholernie dobre. Przemyślane. Spójne. Klimatyczne.
Mariusz Duda znany jest przede wszystkim jako lider Riverside (również formacji bardziej popularnej za granicą niż u nas bo stacje radiowe mamy wypełnione prawie samą sieczką), ale ma też kilka innych projektów muzycznych. I co ciekawe - wciąż zaskakuje. Bawi się elektroniką, gra coś na pograniczu rocka progresywnego, a teraz idzie w stronę folku. I w dodatku nagrywa wszystko od początku do końca sam, grając na wszystkich instrumentach. Ten jego bas totalnie zaskakuje barwami jakie z niego wydobywa (no dobra, nie zwykły tylko bas piccolo)
Koncept album, wejście do świata pełnego magii, tajemnicy, mroku, ale i światła.

czwartek, 3 grudnia 2020

Ted Lasso, czyli czy liczy się coś poza zwycięstwem

Moje drugie wielkie odkrycie serialowe w tym roku. Po After Life oczywiście. Oczywiście było sporo rzeczy, które się podobały, ale jak masz duże oczekiwania to łatwo o zawód, a jak nie spodziewasz się niczego, a potem śmiejesz się i wzruszasz jak głupi, klikając kolejne odcinki jak nałogowiec, to wtedy jest najfajniej.
A tak właśnie mam z Tedem Lasso. I w sumie to zabawne, bo choć sport zwykle wypada nieźle na ekranie, ja nie czuję wielkich emocji lub szybko się one rozwiewają. A tu? Najchętniej dałbym kasę na jakąś zrzutkę, byle szybciej powstał ewentualny drugi sezon.
Pomysł może i niezbyt chwytliwy, groził głupawymi przerysowaniami, warto jednak dać mu szansę. To nie tylko zabawa z konfrontacji Amerykanin-Wyspiarze oraz zatrudnienia trenera futbolu amerykańskiego do drużyny piłki nożnej, ale przede wszystkim olbrzymia dawka pozytywnego szaleństwa. 

środa, 2 grudnia 2020

Złodziejki świąt - Hanna Cygler, czyli jak napisać świąteczny bestseller

To się szybko czyta :) Nawet nie wiem czy nie szybciej niż kryminały. W tym roku chyba podobnie jak wiele osób, mam tendencję do szukania sobie nowych rzeczy, byle były ciepłe, miłe, dostarczały pozytywnych wrażeń - czasem to zastępniki tego na co by się miało ochotę, czyli wszelkich spotkań, koncertów, imprez itp. Czy wyjaśniłem już dostatecznie co na moim blogu robią tego typu powieści, skoro nigdy się nie pojawiały? A co mi tam...
Tym razem nie tyle powieść świąteczna, gwiazdkowa, co raczej komedia obyczajowa, w której pisanie powieści świątecznych jest jednym z wątków (bo czytelniczki to lubią mimo że to chłam)... Ach no i jeszcze święta pojawiają się w finale. Poza tym ich tu niewiele i raczej nie ma co spodziewać się tej atmosfery przygotowań, ciepełka, wybaczeń i nadziei (no dobra, w finale trochę jest). Co zatem jest?

wtorek, 1 grudnia 2020

Zła wola - Jorn Lier Horst, czyli tym razem już nie za biurkiem

To dla odmiany po klimatach bardziej kobiecych, coś mocniejszego. Horst, którego czytam od pierwszego tomu wydanego w Polsce (chyba mało kto wtedy spodziewał się takiego sukcesu) serią o Wistingu podbił moje serducho, więc czternastej już książki z cyklu nie mogłem przegapić.
I jak zwykle otrzymuję dokładnie to czego się spodziewałem, czyli dobrze napisany, trzymający w napięciu kryminał policyjny. Nawet pewne schematy mi nie przeszkadzają - w tylu tomach równoległe śledztwo prowadzi córka komisarza, która jest dziennikarką, w tylu tomach ładuje się w finale w kłopoty, a i tak mam frajdę, mimo że wiem czego się spodziewać pod koniec.
Realizm z jakim pokazuje się policyjną robotę, ciekawie budowane śledztwo z jakimiś błędnymi tropami, robią taką robotę, że jakieś schematy schodzą na drugi plan.