Dawno nie pisałem o tym co wpadło ostatnio w uszy. Nadrabiam więc zaległości - oto płyta z dzisiejszego powrotu do domu (PKP sprawia, że czasem nachodzi chęć by się oddać muzyce, a nie koniecznie słuchać pogawędek współpasażerów). Foals to dla mnie raczej nowe odkrycie - znawcy pewnie zachwycali się ich debiutem od kilku lat, ja natrafiłem dopiero na drugą płytę z ubiegłego roku. I muszę przyznać, że wciąga - wracam do niej już od kilku dni. Z góry zaznaczam, że nie jestem znawcą najnowszych trendów, nie interesują mnie listy przebojów więc gdy odkrywam taką perełkę czasem próbuję porównać to sobie z rzeczami które znam bo podziały gatunkowe - indierock, discopunk, math-rock, postpunk czy inne elektro gitarowe definicje to dla mnie czarna magia. Jakie porównania przychodzą tutaj do głowy?
Może niektóre płyty The Cure, może Talking Heads, The Smiths (do których ostatnio powracam) czy Radiohead. Melodyjnie, ale miejscami ściana dźwięku gitar tworzy świetną zmianę nastroju. I może to zaskakujące, ale przyszły mi do głowy też klimaty z lat 80-tych z nurtu new romantic bo mimo, że przeważa muzyka gitarowa jest tu też trochę elektroniki, miejscami jest nawet tanecznie i popowo (a la Coldplay?) ale nastrój jest właśnie niczym z płyt jakich słuchałem w latach 80-tych.... Miejscami jest dynamicznie (ale nie bardzo ostro), a za chwilę mamy nastrój refleksyjny, melancholijny i chłód skandynawski. Może dlatego, że płytę kolesie z Oxfordu nagrywali podobno na jakimś odludziu w Szwecji? Mimo tej różnorodności tworzy to ciekawą całość. I do tego oryginalny wokal Yannisa Philippakisa... I te męskie chórki :)
Im dłużej się słucha tym bardziej wciąga... I nie ma tu dla mnie słabych numerów. Przychodzi do głowy porównanie do oceanu - zmiennego, ale cały czas poteżnego żywiołu, który tylko czasem ukrywa swoją siłę. I mamy okazję w ten ocean się zanurzyć - bez pewności, że za chwilę ktoś nas wyłowi, ale też bez strachu, że za chwilę utoniemy. Tak jakby można było pływać w nieskończoność. Momentami gęsta mgła otula tak, że prawie nic nie widać, a chwilami widzimy wszystko aż po widnokrąg aż dech zapiera. I jesteśmy z tą muzyką sam na sam...
Naprawdę świetna płyta, ciekawa muzycznie i wywołująca mnóstwo emocji i wrażeń. Może i Wy się odnajdziecie w tych klimatach...
Nie będę oryginlany - mój ulubiony kawałek to kapitalny singlowy Spanish Sahara (poniżej) rozwijający się powoli do energetycznego finału... Ale jest też tutaj tak Miami (chyba najbardziej popowy kawałek z płyty).
Zostaw tutaj strach
Zapomnij tutaj o strachu
Zapomnij tutaj o lęku
Zostaw tutaj to wszystko
To przyszła rdza a potem to przyszły pył
Ucisz furię w Twojej głowie
Ucisz furię w Twoim łóżku
Jestem duchem z w tyle Twej głowy
Zapomnij tutaj o strachu
Zapomnij tutaj o lęku
Zostaw tutaj to wszystko
To przyszła rdza a potem to przyszły pył
Ucisz furię w Twojej głowie
Ucisz furię w Twoim łóżku
Jestem duchem z w tyle Twej głowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz